Kiedyś nauczę się więcej o stroju piłkarskim.

155 34 7
                                    

-Debbie, posłuchaj, ja naprawdę... - mówię, powłócząc szybko nogami za długonogą blondynką, która z niewiarygodną prędkością przemierza metry pozostałe do ubikacji położonej nieopodal centrum Amsterdamu.

-Zamknij się już lepiej, Ruthie. Czy wyobrażasz sobie mnie w tym... w tym czymś na castingu dla modelek? W tym kawałku szmaty, który nie wiadomo kiedy był po raz ostatni prany? - parska, wymachując na wszystkie strony czerwono-granatowym strojem, należącym do któregoś z chłopaków z drużyny piłkarskiej.

-Nie – mówię potulnie, przebierając jeszcze szybciej nogami, by nie zostać w tyle.

-No właśnie. Ja też sobie nie potrafię tego wyobrazić. Chociaż w tym jednym się zgadzamy. Na dodatek te kolory... No do cholery jasnej, nie mieli innych?! - wydziera się na całe gardło, zwracając na siebie uwagę połowy przechodniów.

-Podejrzewam, że nie mieli – mruczę cicho, wchodząc do toalety zaraz za jasnowłosą. Widząc jej piorunujące spojrzenie, kontynuuję:

-Debbie, przecież to jest reprezentacja holenderska, jadąca na wymianę. A kolory flagi Holandii too...? - próbuję z niej wyciągnąć, ale moja przyjaciółka nie jest chyba w nastroju do wypowiadania na głos kolorów flagi naszego państwa. - Czerwony i granatowy, Debbie – wzdycham bezsilnie, zakładając ręce na klatce piersiowej i patrząc z nieukrywanym znużeniem na zatrzaskujące się tuż przede mną drzwiczki.

-I biały. A, właśnie. Masz tam coś białego? - pytam, ale odpowiada mi tylko wściekłe parsknięcie, co uznaję za zaprzeczenie. - Tak myślałam. Wypożyczyłam to sobie jako chusteczkę do okularów, ale była jeszcze druga, więc mogę ci jedną oddać.

-Co chcesz mi znowu oddawać?! - słyszę wściekłe ryknięcie mojej przyjaciółki i przykładam dłonie do uszu.

-No chusteczkę. Znaczy... Getry. Tak się to chyba nazywa po piłkarsku. - Wzruszam ramionami, lekko poddenerwowana moim brakiem wiedzy na tym polu i wyciągam z kieszeni lekko zniszczonych sztruksów małe zawiniątko.

Widząc jednak minę Debbie, wychodzącej z toalety, i jej wygląd, wyciągam od razu drugą, podając bez wahania. Śmiem twierdzić, że jej przyda się bardziej.

Wydatne usta blondynki wykrzywiają się w niby uśmiechu podziękowania. Naciąga powoli getry na swoje długie, szczupłe nogi, a ja trzymam nieporadnie jej torbę z Chanel, starając się nie wysypać zawartości.

Odwracam się powoli w stronę wyjścia, obserwując ruch uliczny i popadam w zamyślenie.

-Debbie? - pytam, marszcząc mój piegowaty nos i upodabniając się do szczurka.

-Tak, Ruthie? - słyszę za sobą jej zmęczony głos i toczę wewnętrzną walkę z samą sobą. Powiedzieć czy nie powiedzieć?

-Bo... Pamiętasz, jak mówiłam, że najpierw musimy iść na chwilę dla niepoznaki do tego muzeum, a dopiero później na casting dla modelek? Bo inaczej się zgubimy i możemy nie znaleźć? - pytam, przełykając głośno ślinę.

-Tak, pamiętam. A o co chodzi? - Niebieskooka staje tuż obok mnie, odbierając torbę i poprawiając „swój" strój piłkarski.

-To już tego nie pamiętasz – mówię na wydechu i, nie czekając na jej reakcję, puszczam się biegiem w amsterdamską ulicę, nie oglądając się nawet za siebie.

Dociera jeszcze do mnie głośny, damski krzyk, chciałoby się powiedzieć: mrożący krew w żyłach.

Ciekawa jestem, ile ma decybeli. Mogłam zabrać ze sobą na wycieczkę mój sprzęt do mierzenia głośności dźwięku. Ha, wiedziałam, że się przyda!

Z wyrazem triumfu na twarzy uderzam nagle w kogoś i zataczam się do tyłu, prosto w kałużę. Moja luźna, dżinsowa katana przemaka w przeciągu kilku sekund, nie wspominając o sztruksach. Mruczę pod nosem jedyne wypowiadane przeze mnie „przekleństwo" i ściskam czyjąś pomocną dłoń.

-No tak, głupio wyszło, racja. Ale dlaczego karma ma do nas wracać. Przecież to nie moja wina, że ta szminka była tak śliska. I tym bardziej nie moja, że ktoś mi plecak przełożył. A czy to ja chciałam się przebierać w toalecie tak długo, że uciekła nam grupa? Nie, jasne, że nie ja. To dlaczego to znowu mi się oberwało? To bez sensu. Nie ma na to logicznego, naukowego wytłumaczenia. No dobra, jedno jest. Mam pecha. Nie wierzę w takie rzeczy, ale to jedyne, co mi teraz przychodzi na myśl – nakręcam się, wykręcając nogawki spodni z wody i ściągając z siebie mokrą katanę.

-Słuchaj, nie wiem, co się stało, ale poszedłbym na twoim miejscu się przebrać. Rozumiem, że taki... styl jest teraz modny, ale... - Stojący obok mnie brunet machaniem rąk zaczyna nadrabiać brak słów, a ja chyba go rozumiem. Ciężko opisać mój dzisiejszy wygląd za pomocą jakichkolwiek zwrotów. Nawet ja miałabym z tym problem, a co dopiero pierwszy lepszy napotkany na ulicy przechodzień.

Przyglądam się mu chwilę, zastanawiając się, w co powinnam się przebrać, skoro wszyscy, włącznie z drużyną piłkarzy nam uciekli, ale nie przychodzi mi na myśl nic błyskotliwego.

Po dłuższej chwili zauważam jego wzrok, wyraźnie oczekujący aż coś powiem.

-To ja już może pójdę. - Uśmiecham się szeroko, pokazując mój aparat i poprawiając niezdarnie okulary.

-Nie zapomniałaś czegoś? - Brunet chrząka znacząco, a ja obracam się w jego stronę i zauważam swój czerwony plecak, równie mokry jak cała moja kreacja.

-Nie, już nie – mówię pospiesznie, zabierając plecak i odbiegając pędem w drugą stronę.

I tyle mnie widzieli.

Dzisiaj chyba nie jest mój dzień. Nigdy nie miałam szczęścia – racja, ale takiego pecha nawet po sobie się nie spodziewałam.

Chyba poprawię swoją formę. Przynajmniej tak podpowiada mi moje przeczucie, kiedy przemierzam kolejną uliczkę, tym razem uciekając przed właścicielką straganu z owocami.

Przecież nie mogłam przewidzieć, że zaczepiając moim plecakiem o jeden koszyk, wywołam istną lawinę wszystkich pozostałych!

A przynajmniej mam taką nadzieję, bo inaczej ta pani naprawdę zadzwoni na policję.


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 30, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Green Geek.Where stories live. Discover now