List pięćdziesiąty

3.9K 424 91
                                    


8 luty

W żadnym wypadku nie możemy się spotkać. Żałowałbyś tego. Musisz mi pod tym względem zaufać. Nie mogę uwierzyć, że nadal nie domyślasz się mojej tożsamości.

Te słowa rozbudziły w Harrym ciekawość. Sądził, że zna nazwisko swojego korespondenta, ale unikał przyznania się do tego nawet sam przed sobą. Pragnął, aby ten chłopak chciał, żeby Harry znał jego tożsamość. Jednak po ostatnim liście wydawało się, że tamten także się tego spodziewa. Że być może naprawdę czeka, aż Harry głośno wypowie jego nazwisko, aż zbliży się do niego w świetle dnia, nie tylko na pergaminie.
Uważał, że to niezwykłe. Przez tyle miesięcy kojarzył przyjaciela z kimś całkowicie sobie obcym. Nie widział go w twarzach osób mijanych na korytarzu czy w chłopcach, z którymi miał lekcje. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak wygląda, i do tej pory tak naprawdę nie miało to znaczenia. Jednak musiał być kompletnym idiotą, skoro słysząc głos, nadal nie rozpracował jego tożsamości.
Jeszcze tego samego wieczoru Harry postanowił zrobić pierwszy krok. Po lekcji poczekał, aż wszyscy uczniowie opuszczą Wieżę Astronomiczną.
- Zabini! - zawołał.
Ślizgon odwrócił się i spojrzał na niego ze zrozumieniem. Harry obserwował, jak szepcze coś do Malfoya i Parkinson, zanim zwrócił na niego uwagę. Teraz przyglądała mu się cała trójka i Harry z przyjemnością zauważył, jak wargi Malfoya wykrzywiły się, kiedy złapał Pansy za łokieć i pociągnął ją w stronę schodów.
- Potter - odezwał się Zabini. Z drapieżnym wyrazem na twarzy podszedł bliżej.
Harry przełknął ślinę i poczuł, jak rumieni się z zakłopotania. „Teraz nie ma odwrotu" - powiedział w myślach sam do siebie.
- Eee... zastanawiałem się, czy moglibyśmy zamienić słowo.
- Jedno czy więcej? - zapytał Zabini. Jego usta wygięły się w sprośnym, szerokim uśmiechu. - A może moglibyśmy w ogóle nie rozmawiać? Byłoby dużo zabawniej, nie sądzisz?
Ślizgon naparł na niego całym ciałem i pochylił się tak blisko, że Harry mógł czuć na skórze jego oddech. Odwrócił głowę w momencie, gdy Zabini obniżył swoją jeszcze bardziej. Poczuł, jak wargi chłopaka ślizgają się po jego policzku i zatrzymują na uchu.
Harry wciągnął głęboko powietrze. „To gorsze niż całowanie Cho" - pomyślał. Wzdrygnął się, gdy silna ręka nacisnęła na jego brzuch i odskoczył, gdy ta sama ręka wślizgnęła mu się pod szaty i zaczęła pieścić na pół twardego penisa.
Wyrwał się z uścisku Zabiniego i zadrżał, gdy jego plecy otarły się o twardą, kamienną ścianę Wieży Astronomicznej.
- To była pomyłka - powiedział, zabierając swoją leżącą pod teleskopem torbę. Przycisnął ją do klatki piersiowej. - Przepraszam - rzucił jeszcze i zbiegł po schodach. Śmiech Ślizgona brzmiał mu w uszach, dopóki nie wrócił do pokoju wspólnego.
Rzucił się na łóżko, gwałtownie rozpiął szaty i wsadził rękę do spodni. Nie zawracał sobie nawet głowy rozpięciem paska czy zamka. Jego erekcja była tak twarda, że mógłby nią przebijać metal, więc wszystko trwało niecałą minutę. Kiedy dochodził, wyobrażał sobie penisa Zabiniego twardniejącego przy jego udzie i musiał wbić zęby we własną rękę.
Gdy się już uspokoił, pomyślał, że choć nie zobaczył tego na własne oczy, przyjaciel musiał mieć rację: członek Blaise'a naprawdę wydawał się być wielkości Walii.
Harry zsunął się z łóżka i sięgnął do torby po pergamin i pióro.

Czytając Między Wierszami {DRARRY}Where stories live. Discover now