Rozdział 8

8.1K 627 14
                                    

-Szefie! Szefunciu! Już wstał nowy dzień! Czas do pracy! – Zabije go kiedyś. Przysięgam. Co z tego że już raz kiedyś umarł?

-Oj szefie jest specjalne zlecenie dla ciebie! –Ta, specjalne zlecenie dla mnie... Jakoś jak wysyłałem mu rozpiskę po jakie dusze ma pójść nie widziałem tam zlecenia dla MNIE. Tylko dla tego patentowanego lenia...

-Oj wiem mistrzuniu, że chcesz tam pójść!

Nie, już nie wytrzymam. Wróciłem po balu zmęczony, bo jednak, chociaż było miło, to zarwana nocka. Chcę sobie pójść odpocząć, a tam co? Zgraja potępieńców u bram mojego królestwa. Niby czemu są akurat tam? Kilku moich żniwiarzy doszło do wniosku, że skoro mnie nie ma to mają wolne... Ale ja jestem oazą spokoju... W ogóle się nie denerwuję, a nawet przedłużam ich urlop... i wysyłam do Tartaru na tydzień. Jakoś, po trzech dniach pracy udaje mi się uprzątnąć bałagan, który narobili. Po dziewięćdziesięciu sześciu godzinach znajduję czas by wreszcie odpocząć. Szczęśliwy kładę głowę na poduszkę, zamykam oczy, powoli odpływam w niebyt... a taki John zaczyna się wydzierać przed drzwiami mojej sypialni!

-Szefie!

-Zamknij się wreszcie!

-Jak dobrze, że szef już nie śpi!- Ten piekielny wypierdek, jak gdyby nigdy nic, wparował do mojej sypialni. Czy wspominałem kiedyś o tym, że mam ochotę go zamordować... Na dodatek się jeszcze szczerzy...

-Co ty, do stu tysięcy ogarów, TUTAJ robisz?

-Mam dla Ciebie wiadomość, o której raczej chcesz wiedzieć.-Mówiąc to popatrzył na mnie jakbym był skończonym debilem, bo przecież to takie oczywiste, że podwładni wparadowują do moich prywatnych komnat...

-Co twoim zdaniem jest aż tak ważne?!-Wydarłem się na niego powoli wstając.

-Nie musisz się na mnie drzeć. Ja tu przychodzę powiedzieć ci, że ktoś na kim ci zależy właśnie umiera, a ty dajesz mi reprymendę.- Kurczę, on jest poważny. Ktoś na kim mi zależy... chyba nie mówi o mojej pani kapitan. Znaczy nie o niej, bo mi na niej nie zależy... Nie powinno zależeć. Zresztą John nawet nie miał prawa o niej wiedzieć..

-O kim ty mówisz?- Chyba troszkę się zirytował.

-Jak to o kim?! Mówię o Nosti!

-Mały Nosti?- Jak to możliwe, przecież... Do stu tysięcy ogarów! Dlaczego?! Ja się pytam dlaczego?! Przecież już kiedyś uratowałem mu życie i Furie ostro dały mi za to popalić...

-No już nie taki mały. Młody dożył późnej starości. No i raczej nikt go już nie nazywa Nosti, teraz to król Nostalcjusz, władca Atlantów.

-Miał dobre życie?

-Może sam go o to zapytasz? Lubiłeś go, więc pomyślałem, że chcesz pójść po jego duszę osobiście.

-Dzięki.- Może John nie jest najlepszym żniwiarzem, ale jako przyjaciel zdecydowanie się sprawdza.

***

Jak tylko skończyłem rozmawiać ubrałem się i przybierając swoją niematerialną formę udałem się do komnaty umierającego. Była tam już Raszel, która czekała na ostatni oddech króla.

-Cześć kruszynko! –Chyba przestraszyłem tą czarnowłosą kobietkę.

-Witaj, panie. –Pokłoniła mi się. Jest moją najlepszą żniwiarką, lecz mimo to zawsze zachowuje stosowną etykietę.- Co cię tu sprowadza?

-Chciałbym osobiście dostarczyć tą duszę w zaświaty. Jak chcesz możesz wrócić do domu.

-Tak, Panie.- Mówiąc to natychmiast zniknęła.

Powoli podszedłem do łóżka Nostalcjusza. Była tam mnóstwo osób. Jedni płakali, inni pocieszali, a jeszcze inni krzyczeli na lekarzy, że nie wykonują dobrze swojej pracy. Usiadłem obok osoby, wokół której działo się to zamieszanie.

-Cześć Nosti.- Przywitałem się z dawnym znajomym ze łzami w oczach.

Próbował coś powiedzieć, ale choroba mu nie pozwalała. Widziałem jak jego dusza starała się uciec z obumierającego ciała.

-Chodź, pójdziesz ze mną.

Wyciągnąłem w jego kierunku rękę, lecz moja kończyna przeniknęła na początku przez jego dłoń. Dopiero po chwili napotkałem opór. Chwyciłem za małą piąstkę, którą znalazłem i pomogłem mu opuścić ciało. Mimo jego podeszłego wieku jego dusza była duszą dziecka. Niewinną, dostrzegającą piękno w otaczającym go świecie. Rzadko kiedy trafia się tak piękna dusza, większość ludzi całe życie sukcesywnie niszczy ją kawałek po kawałku, brudzi, deformuje, zamienia w, już nawet nie człekopodobnego, potwora, w demona, ale nie on. On został taki, jakim był kiedyś. Podszedł do mnie i popatrzył tymi swoimi ufnymi oczami.

-Czy mógłbym tu zostać? Mam rodzinę, poddanych, syna... Jak on sobie poradzi sam z królestwem?

Było mi go żal, chciałem mu pomóc, ale nie mogłem. Jego ciało umarło. Nie mam nad tym władzy.

-Niestety Nosti, nic nie mogę dla ciebie zrobić, przykro mi.

-Ale kiedyś pomogłeś wrócić mi na ziemię, do mamy.

-Wtedy było inaczej-Spuściłem głowę.-Przepraszam.

-To ja przepraszam, nie powinienem naciskać... -Biadaczek chyba się speszył.

-Nic się nie stało, po prostu chcesz żyć. To normalne, a teraz już chodźmy.

Podniósł w moim kierunku swoje oczy i wyszeptał:

-Dziękuję.-Zdziwiłem się troszkę.

-Za co?

-Za to, że to ty po mnie przyszedłeś stary przyjacielu.

Podałem duszyczce rękę i odprowadziłem w zaświaty kolejną osobę, która była mi bliska. W swoim życiu musiałem zrobić to wiele razy, za wiele. Odprowadzałem znajomych, przyjaciół, siostry... Nie chce nigdy więcej tego robić. Nie zniosę tego. Muszę to skończyć. Muszę odnaleźć życie, by nigdy nie być kiedyś zmuszonym odprowadzić mojej roześmianej piratki na drugą stronę.


Być życiemWhere stories live. Discover now