* rozdział 1*

206 19 8
                                    

Właśnie wychodziłam ze szkoły razem z bratem, kiedy zaczepił nas Bartek.

-Dziś po zakończeniu roku szkolnego cała nasza klasa idzie na miasto. Rozumiem, że idziecie z nami?

Zapytał i mnie, i Johna, ale widziałam, że głównie chodziło mu o mojego bliźniaka.

-Niestety. Rodzice wyraźnie powiedzieli, że od razu po szkole mamy być w domu. Może kiedy indziej - odpowiedział mój brat.

-Aaa no tak... Zapomniałem... Wasza rodzinka zastępcza trzyma was krótko -zaśmiał się. - Na waszym miejscu robiłbym wszystko czego bym chciał. W końcu oni nie są waszymi prawdziwymi rodzicami, nie?

Próbowałam się uspokoić w myślach. Nie mogłam dać się sprowokować temu głupkowi...

-Co słodkie rodzeństwo Follow? Kiedy wyjdziecie spod skrzydeł swojej przybranej mamusi? - uśmiechnął się złośliwie.

Tego już było za wiele.

-Po pierwsze nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy! Po drugie nawet gdybym mogła nigdy nie poszłabym razem z tobą i tą twoją bandą na miasto! - wrzasnęłam.

-Stary uspokój swoją siostrę, bo zaczyna mnie wkurzać... - warknął Bartek.

-Ona ma rację. Nie masz prawa się czepiać. A teraz wybacz, ale musimy iść.

Chwilę później razem z bratem ruszyliśmy na przystanek autobusowy. Naglę drogę zastąpił nam Allan. Klasowy debil. Zawsze posłuszny Bartkowi.

-Coś czuję, że dziś wyjątkowo przejdziecie się na pieszo - mruknął - Dawać bilety.

-Lepiej mu je oddajmy. Pamiętasz co tata powiedział? Jeśli znowu wpadniemy w tarapaty będziemy mieć poważny problem... - szepnęłam bratu na ucho.

-Może masz rację... Ale nie mogę się pogodzić z tym, że ten debil wygra - odpowiedział.

-Proszę cię... Tak będzie dużo łatwiej.

W końcu poddał się i podał Allanowi na wyciągniętej ręce nasze bilety. Po czym odeszliśmy już bez problemu w stronę domu. Nasza szkoła mieściła się na obrzeżach miasta, całkiem niedaleko lasu. Postanowiliśmy przejść się na spacer w jego stronę. Gdy już widzieliśmy pierwsze drzewa, nagle tuż przede mną pojawił się różowy kot! Skoczył na mnie i zerwał mi z ręki moją ulubioną bransoletkę.

-John! Szybko biegnijmy za nim! Muszę to odzyskać! Dostałam to od wiesz kogo.

Wraz z bratem rzuciliśmy się w pogoń za dziwnym stworzeniem. Chwilę później już biegaliśmy po lesie.

-Gdzie on jest? Nie widzę go...

-Tam! Za drzewem! Szybko! - krzyczałam.

Pędziliśmy przed siebie przez nie wiem ile czasu. W końcu zatrzymałam się zmęczona. Razem z bliźniakiem usiedliśmy pod drzewem.

-Gdzie jesteśmy? I z której strony przyszliśmy?

-Nie mam pojęcia... I znowu nie wziąłem telefonu... Co robimy?

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć do naszej rozmowy wtrącił się jakiś chłopiec, który nie wiadomo jakim sposobem nagle znalazł się przed nami.

-Hej jestem Aleks - odezwał się.

-Yym cześć nazywam się...

- Tak wiem. Diana. A ty jesteś John. - wskazał na mojego brata.

-Skoro znasz już nasze imiona, to może łaskawie wytłumaczysz nam co tu robisz?

-Przysłali mnie po was bogowie. Między innymi wasza prawdziwa matka...

***

Hejka. Rozdział wrzucam jednak już dziś. Mam nadzieję, że się wam spodobał. :* :*

***
Edit:
Aktualizowałam raczej tylko dialogi ale polecam sobie przypomnieć wszystko od początku bo jak wrzucę nowy rozdział za jakiś czas to nikt nie będzie pamiętał co się stało. 😂😂🙃 Miłego czytania 😘😘
Autorka

Upadli Bogowie | ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz