Witamy na pokładzie

8 0 1
                                    

Stałam przy burcie naszego galeonu, opierając się o nią i patrzyłam na wszechobecne morze. Morze, morze i jeszcze raz morze.

Można by zwymiotować, ale ja kochałam ten widok. Mewy latające nad wzburzoną taflą wody, promienie słoneczne odbijające się od niej i fale rozbijające się o burtę. Chłodny wiatr zwiewający mój kapelusz, który czułam tylko na odsłoniętych częściach ciała, dzięki moim ciepłym ubraniom. Rozwiane włosy na twarzy i wilgoć w powietrzu.

Kochałam morze. Morze i żeglarstwo. Dzięki nim można zapomnieć o prawie wszystkim. Można prawie od wszystkiego uciec.

Od wszystkiego poza demonami przyszłości.

Przestałam się opierać o burtę i odwróciłam się w stronę rufy. Zobaczyłam Theodora stojącego przy sterze.

Wiatr rozwiewał jego czarne, beztrosko zgarnięte na bok włosy. Będę musiała je mu przyciąć w tym tygodniu, albowiem po bokach są elegancko skrócone, ale na górze mu dużo podrosły. Jego niebieskie oczy wyrażały bezgraniczne skupienie, a usta były ściśnięte. Na policzku widniał dosyć długi biały plaster.

Ostatnio udrapał go Pączuszek. Pączuszek to mój czarny Mastif Tybetański. Ma cztery lata i jest najinteligentniejszy psem jakiego znam. Był na tyle inteligentny, żeby udrapać Theo gdy odkrył, że chłopak wziął ulubioną książkę z mojej kajuty, bez pozwolenia.

A moje książki to moje małe skarbeńka.

Rozpięte płaty płaszcza Theo rozwiewał na boki wiatr. Pod spodem ukazała się biała koszula, dwa skórzane pasy na amunicje zrobione z brązowej skóry, pochwa na miecz jednoręczny i pas na pistolet. Jak zwykle, jego koszula była niedbale wsadzona w czarne, obcisłe spodnie i wygodne, sznurowane buty do połowy łydek zrobione z tego samego materiału co pas.

Widziałam to, jak bardzo skupiony jest na drodze. Dzisiaj miał się nam ukazać ląd. Jedna z wielu wysep, Wyspa Duchów.

Najmroczniejsza i najbardziej niebezpieczna pośród innych.

My po prostu przypływamy w odwiedziny, do naszych rodziców.

Widzicie, i moi rodzice, i rodzice Theo byli owiani złą sławą. Bardzo złą sławą.

Zrobili bardzo niedobrą, wręcz karygodną rzecz i zapłacili za to życiem

Swoim i naszym.

Nawet mieszkając w sierocińcu, gdzie znajdują się najgorsze dziecięce szuje ze wszystkich możliwych dziecięcych szuj, my byliśmy uważani za największe potwory, dzięki temu co uczynili nasi rodzice.

Z tamtego okropnego miejsca, na którego samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki, uciekliśmy w wieku dwunastu lat. Już wtedy byliśmy mistrzami w oszukiwaniu i kradzieży. Wydostaliśmy się szybko z budynku i uciekliśmy do portu, w którym "pożyczyliśmy" pierwszy lepszy statek. Niestety był to galeon i podejrzewam, że gdyby jak zgaduje, kapitan nie był wraz z załoga w jakimś rowie bardzo blisko tawerny, to by nas schwytano.

Na nasze szczęście, statek był cały załadowany towarem, który zapewne miał być w tym samym dniu przeznaczony do skupu. Ups, chyba im nie wyszło.

Ochrzciliśmy nasz nowy statek, wypływając na otwarte morze, wdzięczna nazwą która brzmi Toster. Dajcie spokój, byliśmy dwunastoletnimi dziećmi.

Theo umiał prowadzić statek, a ja umiałam sprzątać, gotować i zaciągać maszty. Stwarzaliśmy dobrą drużynę. Handlowaliśmy pozostałymi towarami, ale w końcu i te się skończyły. Potem popłynęliśmy na Wyspę Kolibra. Wyspę zamieszkiwana przez magiczne zwierzęta.

Potrafią przybierać dowolna postać. Człowiek, małpa, słoń, cokolwiek. Toteż zrobiliśmy nabór na majtków, i wiele z nich zgłosiło się do bycia naszą załogą.

Potem zaczęliśmy żyć z prostych rabunków. Oczywiście innych pirackich statków. Nie rabujemy wsi ani żadnych towarowych statków. No, właściwie to już nie rabujemy. Jednakże parę razy się zdarzyło.

Ludzie zaczęli na nazywać Wojownikami Czasu. Jesteśmy poszukiwani przez władze ponad czterdziestu wysp i pięciu krajów. Młode sieroty, a jednak siejemy postrach na królewskich dworach.

Zabawne.

Szesnastoletni anarchiści.

To określenie idealnie do nas pasuje.

Ruszyłam z miejsca, idąc w stronę Theo, który stał na rufie, przed sterem. Po drodze spotkałam parę członków naszej załogi, z którymi oczywiście się przywitałam. Każdy uśmiechał się na mój widok. Z Theo byliśmy szanowanymi kapitanami.

Podeszłam do chłopaka, który się do mnie łobuzersko uśmiechnął.

Kochałam go jak brata, jak cząstkę mnie, bez której nie mogłam żyć.

- Gotowa ?- spytał, tym swoim poważnym tonem, a ja wiedziałam, że żartuje.

- Nawet nie wiesz jak.- powiedziałam niezgodnie z prawdą. Położyłam mu rękę na ramieniu a chłopak westchnął.

Czułam się tak samo. Przytłoczona. A jednak wesoła. I delikatnie podekscytowana.

Płynęliśmy spotkać się z duchami naszych rodziców.

I już jest za późno na odwrót.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 04, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Wojownicy czasuWhere stories live. Discover now