Hermes ucieczką

310 35 5
                                    


 Wbiegłam w ciemną noc. Deszcz stukał niemiłosiernie o stare parapety rezydencji, tworząc nową dla moich uszu melodię tęsknoty, żalu i udręki. Mój płaszcz – cały we krwi – załopotał złowrogo na wietrze. Gdzieś z daleka dobiegły mnie odgłosy jak z horroru. Nie oglądałam się za siebie, w przód także nie patrzyłam, bo widok przysłoniła mi łzawa mgła.

Za żadne skarby świata i w tym życiu, już nigdy, przenigdy, nawet pod karą gróźb czy śmierci, nie zbliżę się do tego wampira. To co zrobił, już na zawsze pozostawi w moim sercu ogromną, czarną, zimną i ziejącą strachem dziurę. Przez niego cierpiałam tyle lat. Tyle lat znosiłam ból i smutek.

- Kurwa! - zawyłam w noc, a mój krzyk uniósł się echem po okolicznych domach, budząc ludzi nawet z głębokiego snu.

Snułam przed siebie, przez stary cmentarz za rezydencją, który zauważyłam z okna biblioteki. Stąpałam po starych, czasami rozkopanych grobach, przebierałam w błocie, piasku i żwirze, byle by jak najdalej od wampira, który zrujnował moje życie.

- Natalie! - usłyszałam stłumiony krzyk Alucarda, który stał na schodach przed rezydencją.

Przyśpieszyłam, ale jak tylko moja noga ugrzęzła między korzeniami wysokiego i rozłożystego dębu, wywróciłam się, brocząc w bagnie. Zrzuciłam z siebie ciążący mi na ramionach płaszcz i wygramoliłam się z trudem z błocka.

Przede mną nagle zmaterializował się Alucard. Wyłoniwszy się z cienia, naparła na mnie ciałem, zamykając w silnych ramionach. Wyrwałam się tak, szybko jak tylko mogłam. Moje serce załomotało w piersi, oddech stał się płytki, oczy rozszerzyły się z nienawiści.

- Poczekaj! - krzyknął, ale ja już gnałam ponownie przed siebie, wbiegając do gęstego lasu.

Ogarnęła mnie cisza i spokój oraz zimno, ciemność i strach. Dobiegłam do ogromnego drzewa, oparłam się o nie i zjeżdżając w dół, opadłam ciężko między kępkami gęstej i mokrej trawy. Źdźbła połaskotały mnie po twarzy, którą wytarłam dłońmi. Deszcz przeciekający między zbrązowiałymi liśćmi, uderzał o moją twarz, obmył ją z krwi, trochę ukoił i zmieszał się z ciepłymi łzami. Nie mogłam powstrzymać szlochu, który, mną wstrząsnął. Podkuliłam pod siebie nogi, schowałam między kolanami głowę i wykrzyczałam wszystko.

Płakałam długo, schowana między krzewami i gęstą trawą. Traciłam powoli siły i chęć płaczu, czułam się wyczerpana, zziębnięta, słaba i brudna. Bardzo brudna. Moje myśli powoli wkradały się na tory snu. Powieki opadły, zamykając za sobą cały obraz lasu.

Długo stał ukryty w cieniu, patrząc, jak skurczona Natalie płacze. Jej drobne ciało drżało z zimna, strachu i bólu, który jej zadał. Płakała długo, dostatecznie, by zapaść w letarg, ale nie podszedł do niej, jednak po cichy, która owinęła się wokół gęstego lasu, odezwał się jego telefon.

- Gdzieś ty jest? - wyraźnie podbudowana Integra, krzyknęła do słuchawki.

- W lesie – odparł, jak najbardziej normalnie. - Stało się coś?

- A i owszem. Wyobraź sobie, że miałeś być z powrotem, jakieś pół godziny temu – blondynka sapnęła wściekle, ale po chwili się uspokoiła. - Co cię zatrzymało.

Nie było sensu łgać, bo Integra i tak by się dowiedziała.

- Natalie wie – powiedział szybko, opierając się o drzewo. Kilka kropel z listków, wślizgnęło mu się za kołnierz płaszcza. Nie przejął się tym. - Wie, że to ja zabiłem jej rodziców.

Cisza.

- Jak bardzo jesteś zła? - spytał, gdy usłyszał, jak oddech Integry przyśpiesza. Nie musiał nawet zgadywać, pytał ze zwykłej ciekawości, jak zareaguje. Ale w skali od jeden do dziesięciu, Integra była wkurwiona w bilionach procentach.

- Alucard – powiedziała spokojnie. Za tym spokojnym tonem kryła się groźba, a potem gdzieś na szarym końcu, po torturach i męczarniach, kara. - Omawiałam z Maxwellem i Makube tę sprawię, więc teraz twoja w tym głowa, aby nasz pakt się nie rozpadł – połączenie zostało przerwane, ale on słyszał, jak coś się rozwala.

Spojrzał na Natalie i w końcu łamiąc opory, podszedł do niej. Spokojnie, bez pośpiechu, ściągając płaszcz i otulając ją. Był zły, wstrząśnięty i czuł się cholernie winny. Zerwał więzi jakie zaczęły ich łączyć, nawet, kiedy stanowiły one jedyne cienką nitkę. Od bardzo dawna się tak nie czuł. Ostatnim razem było to w jego zamku, z żoną, rodziną, bliską mu osobą, którą kochał ponad wszystko i oddałby za nią życie. Potem nie chciał się już wiązać, wypaczył z siebie wszystkie emocje, ale one nadal w nim tkwiły, tylko, że zamknięte głęboko w środku. I, aż do teraz, gdy zamknięta przez wieki skrzynia w końcu się otworzyła, on poczuł żal i smutek, że może stracić coś ponownie. Że już nigdy więcej w swym zasranym życiu tego nie odzyska, dopóki nie przyzna sam przed sobą, że została w nim cząstka człowieczeństwa, którego tak się wypierał przez te wszystkie stulecia.

Chciał się zmienić, nie tylko pod względem odczuć, ale i uczuć oraz gestów i zachowania moralnego. Choćby nie wiedział jak, chciał za jasną, pieprzoną cholerę coś poczuć, mieć coś jeszcze z tego przeoranego przez śmierć życia.

Bo nawet w największym potworze, tkwi mała cząstka czegoś, co nazywają uczuciem.

Obudziłam się zmęczona. Bolały mnie wszystkie możliwe w ciele mięśnie, oczy i powieki. Kiedy dotknęłam policzka poczułam zaschnięte łzy i szczypanie. Z ociąganiem zwlekłam się z łóżka, a w drodze do łazienki wspomnienia z ostatniej misji uderzyły we mnie niczym tsunami, zalewając mnie nagłą pustką, obojętnością. Do przeszłości nie mogłam wrócić, nie mogłam jej zmienić, ale przeszłość już tak. I choć planowałam szybki zgon, po wczorajszym utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że jestem tchórzem.

- Natalie, jesteś tam? - zza drzwi łazienki dobiegł mnie głos Vincent'a. Wychyliłam się z pomieszczenia i mętnym wzrokiem spojrzałam na mężczyznę, który stał obok mojego łóżka. - Jesteś – stwierdził, ale gdy tylko do mnie podszedł, mina mu zrzedła. On o niczym nie wiedział. Może i lepiej. - Wyglądasz okropnie.

- Dzięki za komplement. Ty też – zatrzasnęłam drzwi łazienki, odkręciłam zimną wodę i weszłam pod prysznic, uprzednio zdzierając z siebie piżamkę, w której spałam, a której nawet nie założyłam. W sumie byłam trochę ciekawa, jak znalazłam się w domu, skoro pamiętałam, że zasnęłam w lesie.

Vincent oparł się o drzwi.

- Jak tylko się ogarniesz, to czekają cię co miesięczne badania.

Jęknęłam w duchu. Nienawidziłam tych badać, ale one były naprawdę konieczne. Wiele członków Iscariot musiało je przejść na samym wstępie przed przydzieleniem do oddziału, aby upewnić się, że są zdrowi. Inni po prostu nie wytrzymali presji, którą wywierał na nich Alex i zwiali w pierwszej lepszej sekundzie, kiedy nie patrzył.

- To naprawdę konieczne? - spytałam z nadzieją w głosie, opierając się o przyjemnie chłodne kafelki. - Przecież jestem zdrowa.

Prawie, pomyślałam szybko. Po tym co stało się wczoraj nawet nie miałam siły płakać.

- Tak – odparł zdecydowanie. - Sprawdzimy pracę twojego organizmu oraz ranę na nodze, choć się zagoiła. Lepiej dmuchać na zimne.

- Będę za pięć minut – zakręciłam kurek, owinęłam się ręcznikiem i spojrzałam na swoje marne odbicie w lustrze.

- Poczekam na ciebie, to pójdziemy razem – zaproponował, a ja jedynie wydałam z siebie pomruk. - A tak na marginesie, jak wczorajsza misja?

Uderzyłam pięścią w ścianę obok lustra, nawet nie panując nad odruchami.

- Uuuu – syknął. - Aż tak źle?

- Zamknij się – warknęłam, podminowana.

Ubrałam czyste ciuchy, wyszłam z łazienki, prawie obalając stojącego przy nich Vincent'a i skierowałam się do wyjścia.

- Idziesz czy nie? - stanęłam w korytarzu, mierząc go wzrokiem.

- Yup, kochaniutka – podbiegł radośnie do mnie niczym szczeniaczek. Jeszcze brakowało, by zamerdał ogonem.

O wczorajszym zajściu nie wiedział nikt z Iscariot. Tylko ja, wampir i ten nieznajomy. 

HermesWhere stories live. Discover now