Rozdział 22

1.5K 252 42
                                    


Wigilia minęła szybko. Spędziłam godzinę przy stole, odpakowałam prezenty, ale jakby mnie przy tym nie było. Rodzice chyba przyzwyczaili się, że od jakiegoś czasu chodzę z głową w chmurach, bo nijak nie skomentowali mojego zachowania. 

Po kolacji pożegnali mnie i wyjechali do jednej z moich dalekich ciotek; kobiety, której młodsza część rodziny, w tym ja, nie lubi z zasady. Chyba po raz pierwszy od lat nie cieszyłam się, że zostawili mnie w domu. Po raz pierwszy nie miałam się do kogo odezwać. Nie chciałam dzwonić do Celestyna, a Antek odrzucał każde moje połączenie. Miałam w głowie już miliony teorii spiskowych, ale żadna nie wydawała się tą właściwą.

Czy ojciec zabrał mu telefon? Może znów jest na oddziale? 

W sumie dopiero teraz zaczęło mi się wydawać dziwnym, że Antek bez żadnego problemu się ze mną spotykał. Czy to nie podejrzane, że po próbie samobójczej tak po prostu wychodził z domu? Powinnam go zapytać, kiedy miałam szansę. Coś jednak mówiło mi, że uniknąłby odpowiedzi lub skłamał.

Dopiero teraz dotarło do mnie, jak mało o nim wiem. Znamy się niecały miesiąc, a ja wiem tylko, że ma słabą psychikę, nienormalnego ojca i mieszka niedaleko mnie... Chwila!

Nie zważając na to, że mam na sobie tylko dresy i bluzę, złapałam pierwsze lepsze buty, smycz Szczęściarza i jego samego, po czym wypadłam na klatkę schodową jak z procy, zapominając przekręcić za sobą drzwi. Zbiegając po schodach, mogłam tylko mieć nadzieję, że zapalone światła odstraszą potencjalnych włamywaczy, których w tych okolicach było stosunkowo wielu.

Szczęściarz ledwo za mną nadążał, ale chyba podobał mu się ten bieg, bo nie protestował. Nie miał problemu z tym że biegniemy na skróty, niemal tonąc w zaspach śniegu, a ja nie miałam czasu ani ochoty, by myśleć nad tym, jak niemądrym z mojej strony było założenie adidasów w taką porę roku.

Dobiegłam pod dom Antka, prawie gubiąc gdzieś po drodze płuca i psa. Musiałam na moment usiąść na krawężniku, by złapać oddech, ale to, że w środku było jasno, dawało mi nadzieję, że chłopak tam jest.

Gdy udało mi się już przywrócić prawidłowy rytm serca, podniosłam się z ziemi z zamiarem naciśnięcia guzika domofonu. W tym samym momencie zdarzyło się kilka dziwnych rzeczy.

Drzwi domku otworzyły się, a postać w białym fartuchu wściekle wypchnęła z niego jakiegoś mężczyznę. Nie słyszałam, co mruczał pod nosem, ale głuche kopnięcie w drewnianą powłokę dotarło do moich uszu doskonale. Już miałam skryć się w cieniu najbliższego drzewa, gdy Szczęściarz zawarczał głośno, zwracając na nas uwagę bruneta.

Nie miał na sobie koszuli, a skórzaną kurtkę, ale tę twarz rozpoznałabym wszędzie. Żabol mierzył mnie wściekłym spojrzeniem, lecz byłam niemal pewna, że tym razem nie ja spowodowałam jego złość. Mimo to przestraszyłam się, gdy ruszył w moją stronę. Aż do momentu, w którym zatrzasnął za sobą drzwiczki furtki, miałam ochotę wziąć nogi za pas.

— Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale cieszę się, że cię widzę, Hirszt— mruknął, zadziwiając mnie tym. Już miałam uszczypnąć się w rękę, gdy dodał do swojej wypowiedzi coś, co zmroziło mi krew w żyłach: — Widziałaś ostatnio Antka? Gówniarz uciekł z ośrodka.  

— Ośrodka? — wyrwało mi się, nim zdążyłam to przemyśleć.

Nauczyciel zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem i ruchem głowy wskazał na budynek, z którego chwilę wcześniej go wyrzucono. 

— A wygląda ci to na domek z basenem? — zadrwił, krzywiąc się kpiąco.

Szczerze? Nie wyglądało. 

Natychmiast zaczęłam zastanawiać się, dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam. Sam płot i brama wyglądały jak pancerne, a po dokładnym przyjrzeniu się, dostrzegłam w oknach blokady. Do tej pory byłam pewna, że Antek mieszka tu razem z rodziną. Czy wcale tak nie było?

— Nie pierwszy raz go nie upilnowali — warknął Żabiński, wyrywając mnie z zamyślenia. — Uciekał już kilka razy, ale zawsze wracał. Teraz nie ma go od czterech dni.

Szybko przekalkulowałam sobie wszystko w myślach. Cztery dni temu była dyskoteka. Cztery dni temu widziałam Antka ostatni raz.

Moim ciałem nagle wstrząsnął dreszcz, ale coś mi mówiło, że nie spowodował go panujący dookoła chłód. Miałam złe przeczucia.

— Nie było go u ciebie we Wigilię? — zapytał ciemnowłosy, najwyraźniej wcale nie zrażony tym, że mu nie odpowiadam. — Tylko nie kłam, Hirszt, nie umiesz kłamać. 

— Nie widziałam go od ostatniej szkolnej imprezy — przyznałam szczerze. Mężczyzna zmierzył mnie uważnym wzrokiem i najwyraźniej uwierzył, bo nie skrzywił się bardziej, niż miał w zwyczaju.

— Wtedy ukradł mi samochód — prychnął w odpowiedzi, kopiąc pobliski kamień.

Zaczęłam powoli łączyć ze sobą wszystkie fakty. Antek nie mieszkał z ojcem, był w ośrodku. Prawdopodobnie właśnie przez swoje problemy psychiczne. Często uciekał, a ostatnio zabrał mnie na przejażdżkę samochodem Żabola. Tym samym, którym mężczyzna kiedyś prawie mnie rozjechał.

Dotarło też do mnie, dlaczego nauczyciel wiózł kiedyś kartony. Zapewne były w nich rzeczy Antka. Działo się to akurat w okresie, gdy chłopak pojawił się w naszej szkole. To nie mógł być przypadek.

— Szkoda mi życia na marnowanie go z tobą i twoim psem-paralitykiem — sapnął kwaśno nauczyciel, zwracając moją uwagę na marznącego Szczęściarza. — Gdyby mój syn się do ciebie odezwał, twój kumpel ma mój numer — dodał, wymijając mnie.

Nie miałam pojęcia, dokąd idzie, ani dlaczego Celestyn miałby mieć jego numer. Zamiast jednak zastanawiać się nad którąkolwiek z tych rzeczy, zmarzniętą dłonią wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i wstukałam znany mi już na pamięć ciąg liczb.

Po raz kolejny odpowiedziała mi poczta głosowa. 

A ja pierwszy raz w życiu poczułam, czym jest prawdziwa panika. 


Jeśli postaracie się w komentarzach, dodam dziś ostatni rozdział i być może epilog! :D

Arytmia sercWhere stories live. Discover now