PROLOG

19.2K 952 173
                                    

Ja chciałam tylko skończyć dobrze.

Mój cichy szept rozpływa się wokół mnie. Drżący głos dorównuje mojemu ciału, które również czuję dziwne torsje. Wznoszę zamglony wzrok ku niebu. Burzowe chmury piętrzą się nad moją głową, drzewa na ich tle wydają się przerażające kiedy jedynym światłem jest najpiękniejszy księżyc w pełni. Mrużę oczy, chcąc ich chłodem przestraszyć szalejące podmuchy wiatru. Powietrze pali moje ciało, smaga je niemal raniąc strukturę skóry, jak najstraszniejsze noże. Stoję twardo. Pewnie, mocno, z wysoko zadartą głową. Pierwsze krople deszczu spływają po zimnych policzkach, a po chwili śnieżnobiałe loki rozprostowują się pod wpływem rozwijającej się burzy.

Przenoszę spojrzenie na niespokojną taflę jeziora. Fale nabierają tempa, a ja zastanawiam się jakim cudem są tak duże na cholernym jeziorze. Po chwili przypominam sobie gdzie jestem, a zbiornik wodny nie jest już jeziorem. Przecież to morze. Ciemne, gigantyczne i tak bardzo tajemnicze. Dwukolorowe oczy powiększam do niebotycznych rozmiarów, kiedy spoglądam na moje chude dłonie. Woda zmywa wszystkie złe czyny. Oczyszcza mnie. Czerwona zaschnięta ciecz rozmywa się, kapiąc z moich palców po to aby rozpłynąć się razem z deszczem.

Nie czuję niczego. Poza fizycznie bijącymi mnie wiatrem i wodą. Stoję pośrodku nicości, a kamyczek w moim wnętrzu wybija niespokojny rytm. Idzie burza. Przymykam oczy.

Cholera, przecież burza trwa.

Wzdrygam się zbyt mocno, gdy czuję zimne szpony na moich szczupłych ramionach. Rękawy za dużej koszulki podwijają się ku górze, a ja kulę się wyraźnie, chcąc zapłakać. Chcę zacząć wyć. Brutalny uścisk zaczyna mnie palić coraz mocniej. Jest mi niedobrze. Tak bardzo ohydnie i źle.

Kostucha. To ona przyszła i po mnie. Zło wypełza ze wszystkich stron, oplatając moje ciało. Uchylam wargi, aby krzyknąć, ale zapominam, że nie mogę. Ciężka dłoń opada na moje usta, a przerażające zimno jest jeszcze bardziej odczuwalne. Drżę. Tak bardzo drżę, kiedy potężne ramię obejmuje mnie jeszcze mocniej.

Kostucha chwyta mnie w mocny uścisk i nie chcę puścić. W głowie biją mi słowa ojca, który mówił, że gdy śmierć przyjdzie nie będzie chciała mnie słuchać. Nie walczę.

Strzeż się upiorów.

Przerażający, niski głos wkręca się w mój mózg. Plądruje cały rozum, zaciskając go w wielki supeł.

Szarpię się. Próbuję się wyrwać jednak śmierć tylko przyciąga mnie bliżej siebie. Stykam się z dużym, twardym torsem, a po chwili zostaję odwrócona w jego stronę.

Ty...

Milknę. Nie potrafię nawet szeptać.

Ty... jesteś.

Nie potrafię. Szept rani mi gardło, które już niemal krwawi.

Dzieckiem.

Kończy za mnie. Spoglądam do góry, nie chcąc dłużej wpatrywać się w czarną bluzę. Unoszę oczy, zderzając się ze stalową szarością. Zimno. Stal i zimno. Podupadam lekko, opierając się na postaci. Chwyta mnie w swoje szerokie ramiona, a ja czuję się jak szmaciana lalka.

Dzieckiem? jęczę.

Złego Boga.

Szept rozmywa się nad moją głową. Manipuluje mną, otulając swoim cholernym chłodem. Nogi się pode mną uginają, opieram się i stoję tylko dzięki pomocy. Przylegam do ciała kostuchy tylko po to, aby złapała mnie za twarz i siłą pochwyciła mój wzrok.

To Ty. Ty jesteś moją śmiercią, moim życiem, zgubą, ratunkiem.

Ja chciałam tylko skończyć dobrze.

A Ty kazałeś mi szeptać.

//

hej, chmurki.
stawiam Was przed faktem dokonanym. zmieniam to opowiadanie, przysiadłam do tego już dawno, ale nie potrafiłam się zebrać. fabuła, bohaterowie, tytuł, estetyka... wszystko ulega zmianie. pozostanie tylko część scen, niektóre ikoniczne teksty i kilka wątków z "nie masz mnie na własność".
mam nadzieję, że skradne Wam serca, łzy i uśmiechy tą historią.
buziaki!!

Szeptem (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz