Mit Dzieciństwa: Budapeszt

19 0 0
                                    

Moje dzieciństwo zaczyna się w mieście niebieskich trolejbusów, na placu bazyliki w sobotę , kiedy idę na lody w wiosnę i na sankach z dziadkami, kiedy zaczyna się styczeń. Moje dzieciństwo to budzić się rano, kiedy tata jeszcze śpi i jeść szybko, żeby zobaczyć czy jest wizerunek tygrysa na dnie plastikowej miski, która zniknęła gdzieś lata temu, to iść ulicą i mówić, że księżyc idzie ze mną i zabawa w to, żeby nie nadepnąć na linie na chodniku. To siódma rano i czekanie na autobus szkolny na Moskwa-ter i przegryzanie ucha teletubisia ze złości, a potem żałowanie tego przez kolejne pięć lat.
Najpiękniejszym wspomnieniem są moje urodziny. Piąte. Zaprosiłam wszystkich, których znałam, tata wydrukował zaproszenia, był na mój rysunek tortu, który sama zrobiłam. Kiedy wszyscy przyszli nie było już miejsca w domu. Jedna dziewczynka się pochorowała. W korytarzu był namiot, chodziliśmy, czołgaliśmy się i graliśmy w piłkę. Skakaliśmy po kanapach i krzyczeliśmy przez cały czas. Potem przyszedł tort, był wielki. Pamietam. Światła były przygaszone, wszyscy śpiewali i składali mi życzenia, a ja byłam tak szczęśliwa, bo nie byłam wtedy sama. Potem wszyscy dostali kawałki tortu, ale ja nie. Wszyscy o tym zapomnieli, nawet ja. To chyba jedyne z dobrych wspomnień, które naprawdę wydaje się jasne. Są też urywki. Warzywniak zalany słońcem po drodze do ceglanej szkoły baletowej, żółta sala pełna luster o żółtawym oświetleniu, chowanie się za czarną kanapą w salonie, kiedy tata wracał do domu. Pokrwawione kolana, bo mój najlepszy przyjaciel podciął mi nogi jak biegłam. Czarownica, która mieszkała na drzewie, które się rysowało za moim oknem w nocy. Trzaskające drzwi wejściowe, kiedy tata się złościł, chodzenie do lasu we trójkę i dźwiganie patyka dwa razy większego ode mnie, który okazał się być gałęzią. Zbyt częste kłótnie rodziców i pieczenie pierniczków z mamą w kuchni. To twoja wina, zdanie, które za wcześnie pojawiło się w mojej głowie i moje czoło uderzające w ścianę. Dziadkowie i walizki z prezentami w czerwcu. Gubienie się w szarych i białych korytarzach szkoły francuskiej oraz odgrywanie roli ślimaka w przedstawieniu w przedszkolu węgierskim. Dworzec, na który doprowadzaliśmy dziadków, kiedy wracali do Warszawy i dzień, kiedy to mnie mama tam odprowadziła i już nigdy nie wróciłam do słonecznego mieszkania w Peszcie przy bazylice.

MityWhere stories live. Discover now