Rozdział pierwszy

2.9K 107 18
                                    

Rok 1943, Godzina 17:40, Warszawa.

-Biegnijcie ile sił w nogach!
-Szybko, bo nas zabiją!-krzyczeli spanikowani ludzie.
-Pospieszyć się!
Wystraszona dziewczyna biegła najszybciej jak mogła do kolejnego rannego. Piękne brązowe włosy, zaplecione w dwa warkocze latały za nią, a piękne niebieskie oczy, niczym piękna leśna niezapominajka, patrzyły z przerażeniem a zarazem odwagą. Była sanitariuszką.
-Spokojnie, nie bój się. Uratujemy cię- rzekła do polskiego żołnierza z troską. -postaram się przenieść cię do bezpiecznego miejsca by móc pomóc, słyszysz?
Mężczyzna był postrzelony w nogę oraz klatkę piersiową. Miał też głębokie rany na twarzy. Pod jego leżącym ciałem spoczywała duża kałuża krwi. Brązowo-włosa szybko podniosła młodzieńca i przeniosła go.
-j-ja nie dam rady... Proszę, zostaw mnie tam, niech mnie dobiją- mówił z rozpaczą i trudem, ponieważ zaczął lecieć mu strumień czerwonej cieczy z ust. -zrób to, proszę..
-Nie mogę, nie potrafię, nie mogę tego zrobić, daj chociaż cię opatrzyć
-no dobrze, ale zostaw mnie tutaj.. Tylko mam jedną ważną prośbę do ciebie... Czy mogłabyś iść po moją ukochaną? Anastazja się nazywa, pseudonim "Osa". Zapewne ją znasz, bądź kojarzysz. Z tego co wiem, ukrywa się w bunkrze "A", chciałbym sie z nią zobaczyć ten ostatni raz, pożegnać i powiedzieć jak bardzo była dla mnie ważna- dziewczyna zaczęła płakać. Szybko opatrzył dokładnie chłopaka a następnie zrobiła to o co ją  prosił. Ruszyła na polecenie. Gdy biegła, jej nieszczęście się odezwało i wpadła na wysokiego blondyna. Upadla na ziemię i siedziała na niej, ukrywając twarz. Młodzieniec się odwrócił. Był przystojny, patrzył na nią swymi pięknymi, błękitnymi jak niebo oczyma, lecz był to niemiecki żołnierz.
-J-ja przepraszam, nie chciałam!- wykrzyczała ze łzami młoda kobieta. On tylko klęknął przed nią i rzekł:
-Nie bój się, nic ci nie zrobię-położył broń obok siebie. Konstancja spojrzała spode łba, a on kontynuował. -uciekaj zanim ktoś z moich cię znajdzie- szybko się podniosła i nie oglądając się za siebie pobiegła dalej, głośno szepcząc "wybacz". Nieznajomy wlepiał swój wzrok w piękne zielonookie dziewczę znikające za mgłą...

-Biegnij ze mną, Anastazjo- powiedziała.
-co się stało, Konstancjo?-spytała rudowłosa dziewa.
-Niestety twój narzeczony jest w ciężkim stanie. Powiedział, a nawet kazał mi po ciebie biec. Chce spędzić te ostatnie chwile z tobą, nie masz się co martwić, ukryłam go w bezpiecznym miejscu, pilnuje go moja podopieczna
-Prowadź mnie, szybko!-rzekła Anastazja do Konstancji i w mig znalazły się przy rannym wybranku dziewczyny o włosach ognistych niczym wskrzeszony ogień.
-Dziękuję za pomoc - rzekła brązowowłosa, po czym obie zostawiły zakochanych samych.
Po chwili słychać było tylko rozpacz. Dziewczę ryczało. Zgadza się, chłopak nie przeżył. Brązowowłosa zaraz pojawiła się tuż obok niej i rzekła:
-proszę, zachowaj że spokój, pochowamy go, będę cię wspierać, pomogę ci, ale proszę, nie rozpaczaj już... Byłaś przy nim w ostatnich chwilach jego życia... - po tych słowach "Osa", gdyż taki miała pseudonim, wtuliła się mocno w koleżankę. -na prawdę cię rozumiem i wiem jak bardzo był dla ciebie ważny
-proszę, pochowajmy go w najbliższym czasie, lecz teraz dobrze go ukryjmy-jak zostało powiedziane, zaczęły realizować swój plan. Przeniosły chłopaka niedaleko za miasto. Znajdował się tam ów mały domek, w którego piwnicy uchowały na jakiś czas niestety już nie żywego narzeczonego dziewczyny. Ominęły zwłoki materiałem, który leżał obok, po czym zasłoniły różnymi pudłami i resztkami mebli zawinięte ciało. Obie po chwili usiadły i zaczęły odpoczywać.
-jak długo jeszcze to potrwa?
-Nie wiem, ale jedno jest pewne, wygramy to, nawet jak byśmy musieli walczyć do ostatniej kropli krwi..
-Ehh.. Damy radę..-rzekła cicho.-Ja na chwilę wyjdę się tu blisko przewietrzyć, poczekasz?
-Dobrze, jak by się coś działo, wołaj
-obiecuję-po czym wyszła z domku i usiadła na już zbombardowanym ganku. Nagle w krzakach obok usłyszała szelest. Podejrzany, cichy szelest. Dziewczyna, zaciekawiona lecz z lekkim przerażeniem powiedziała:
-Kim jesteś? Pokaż się, to rozkaz- nic.-Pokaż się!- nic. Konstancja nie wiedząc co robi, podeszła tam. Co lub kogo znalazła? Małego pieska, owczarka staroniemieckiego, zaplątanego w drucie kolczastym i długie, cienkie sznurki.
-Biedactwo, pomogę ci malutki- uklęknęła i wyplątała małe zwierzątko. Piesek uszczęśliwiony i wolny zamerdał ogonkiem, polizał brązowowłosą po bladej, gładkiej twarzy. Konstancja położyła owczarka na ziemi, ten zaś z trudem próbował odejść. Był ranny. Zielonooka postanowiła, że przygarnie psiaka.
- Od teraz nazywasz się Kulka - rzekła z uśmiechem. Dziewczyna usłyszała znowu szelest, lecz tym razem trochę dalej. Był on inny. Intensywniejszy. Było słychać ciszy szept. Dziewczyna wzięła małą Kulkę na ręce, wstała, po czym zaczęła powoli się zbliżać w stronę tajemniczych dźwięków.
-Kto tam jest? Ukaż się- rzekła wyciągając pistolet- uprzedzam, że skończy się to źle jeżeli się nie pokażesz i nie przedstawisz- szelest ucichł. Dziewoja, lekko spanikowana, zaczęła się powoli oddalać, lecz na jej nieszczęście potknęła się o mały głazik. Tym razem nie upadła, ponieważ złapały ją silne ramiona. Duże, silne ramiona. Gdy ich spojrzenia się spotkały, czas jak by się zatrzymał. Trwali tak bez ruchu, lecz po chwili ona się wyrwała. Tak, to był ten sam nieznajomy co przedtem.
-Kim jesteś i dlaczego nas śledzisz?-zapytała z krzykiem.
-Tut mir leid, aber ich verstehe dich nicht*  (Przykro mi, ale nie rozumiem.) -odpowiedział zakłopotany. Ona nie znała zbyt dobrze niemieckiego, tylko kilka wyrażeń i słów.
-Wer bist du?* (Kim ty jesteś?) - zapytała.
-Ich bin Ludwig Beilschmidt, und du?* (Ja jestem Ludwig Beilschmidt, a ty?) -niewiasta nie odpowiedziała, spojrzała z lekką pogardą a jednocześnie zdziwieniem na Niemca. Jedyne co zrobiła to tylko cofnęła się o trzy kroki, chłopak zaś przybliżył się do niej o dwa kroki.
-Masz może jakieś lekarstwa, opatrunki, cokolwiek? - zapytała odchodząc od tematu.
-Ja* (tak)... Może mam a może nie - odpowiedział z ciekawością.
-czy jeśli zdradzę ci swoje imię, dasz mi apteczkę z całym wyposażeniem?
-Obiecuję - po chwili namysłu, młoda Polka odpowiedziała młodzieńcu na jego pytanie.
-jestem Konstancja
-ładne imię
-dziękuję, dostanę teraz tę apteczkę?
-Hmm.. Ja - rzekł spokojnie, po czym spojrzał spode łba a kąciki ust uniosly się podejrzanie w górę. Dziewczyna otrzymała apteczkę i rzekła:
-Nie idź za mną, a odejdź.
-tak twierdzisz? - młoda tylko się obejrzała po czym odeszła. Ludwig chciał za nią pójść, lecz coś tajemniczego go zatrzymywało. Jakby coś stawiało mu opór... Bał się.. Tylko czego?


Ich liebe dich- Czyli Jak Pokochałam Wroga.[Niemcy;Hetalia] .Where stories live. Discover now