Rozdział 7 "Nie sztuką jest jechać, sztuką jest jeździć"

5.4K 294 218
                                    

[Edit]
Uwaga, jeśli ktoś lubi Rona, to ma problem, bo tu zrobię coś zUego.

Następnego dnia nic się nie zmieniło.
Hunter nie chciał wyjść z pokoju, pomimo moich próśb. W końcu nie wytrzymałem.
- Kurwa, wiem, jest ci ciężko, bo straciłeś jedną z najważniejszych osób w życiu, ale musisz wziąć się w garść i pokazać, że jesteś silniejszy niż to!
- Co ty możesz wiedzieć? - syknął wściekle, a mnie pomimo wszystko zabolały jego słowa.
- Co ja mogę o tym wiedzieć, co? - szepnąłem z bólem w głosie, a głowa opadła w dół. Jego słowa mnie dotknęły, ponieważ kto inny, jak nie ja, może mu pomóc uporać się ze stratą? Widziałem, że zrobiło mu się przykro, ale miałem to gdzieś, ponieważ jego słowa przywołały ból, który dawno nie wracał, ale powinien dać radę. Poprzednim razem mi się udało, to i tym razem nie będzie problemu.
Po kilku minutach do jadalni wszedł Hunter, ale miałem to gdzieś,  a  przynajmniej tak udawałem, jednak przez naszą przyjaźń, a także więź Parabati nie mogłem długo się na niego wkurwiać, bo to wręcz niemożliwe, ponieważ nasze połączenie dąży do tego, abyśmy się pogodzili.
- Czyżby papużki nierozłączki miały pierwszą kłótnię? - zironizował Rudzielec.
- Ron, nikt nie pytał cię o zdanie.
- Ależ ja tylko mówię co myślę.
- A ja się dziwię, że myślisz.
Zrobił się niemal tak czerwony, że niemal zlał się że swoimi włosami.
- Dopóki on się nie pojawił, to ja byłem twoim najlepszym kumplem!
- Pierdolenie o Chopinie. - syknąłem wstając.
Próbowałem się opanować, ale niestety moja magia zaczęła wymykać się spod kontroli, przez co temperatura w pokoju gwałtownie spadła, jednak nie przejmowałem się tym zbytnio.
- Gdybyś był moim kumplem, to nie zdradzałbyś moich sekretów dyrektorowi! Co ja gadam, ty donosiłeś na wszystkich. Nawet na Hermionę, czy Ginny. - warknąłem, a moje oczy powoli zaczęły ciemnieć ze złości.
- Nie wiem, o czym mówisz. - warknął, także się podnosząc, ale widziałem w jego oczach strach.
- Serio? Taki z ciebie gryfon, a nie potrafisz się przyznać do tego, co robiłeś? A może bardziej pasujesz do Slytherinu, co Ron? Tam też są zdrajcy. Nic nie warci szpiedzy.
- Przypominam, że w Gryffindorze też byli zdrajcy. - powiedział kpiąco, a moje oczy są pewnie czarne. - Taki Peter Pettigrew, powinieneś coś, o tym wiedzieć, Potter. Przecież to przez niego byłeś sierotą. To przez niego zginęła twoja szlamowata mamusia. Chociaż jak dla mnie to ty powinieneś umrzeć.

Tym razem przesadził. Może sobie obrażać mnie, ale niech nie waży się powiedzieć czegoś złego i mojej rodzinie, a zwłaszcza o mamie. Wściekłość powoli przejmowała panowanie nad moim ciałem.
Moja klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie, ale miałem to gdzieś. Spuściłem głowę, ponieważ moje oczy zaczęły zmieniać barwę, a magia powoli zaczęła wymykać się spod kontroli. Przymknąłem oczy i zacisnąłem dłonie na stole, chcąc się opanować, żebym nie zrobił czegoś, czego potem bym żałował. Muszę nad sobą zapanować, ale jak na złość telefon został w pokoju, razem ze słuchawkami, więc nie mogę wykorzystać muzyki jako punkt zaczepienia. Potem sobie przypomniałem. Ból, pozwala mi zachować człowieczeństwo. Pozwala mi się opanować, już chciałem wyjść, żeby od tak sobie pouderzać w ścianę, gdy Ron ponownie się odezwał. Czy on ma mózg? Bo zaczynam w to wątpić.
- Co, Potter. Zabolała cię prawda? A może twoja matka była dziwką, co? Może tak naprawdę nie jesteś Potter.

Tym razem nie wytrzymałem. Przeskoczyłem przez stół, a następnie przycisnąłem go za ubranie do ściany. Jesteśmy poza szkołą, więc nic mi nie zrobią, jeśli przypadkowo pobije tego pajaca.  Patrzyłem mu w oczy z taką nienawiścią, jakiej jeszcze nigdy u mnie nie widziano. Magia jaka biła od mojego ciała była niemal paraliżująca, bo doskonale czuć ode mnie wściekłość i chłód.
- Nigdy więcej, nie waż się, mówić tak o mojej mamie, skurwielu. - syknąłem takim głosem, że każdy, kto przebywał w tym pokoju dostał gęsiej skórki.
- Bo co mi zrobisz, Potter? - prowokował dalej, a ja patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę, a potem puściłem go i odsunąłem się od niego, żeby się nie rozmyślić i jednak mu nie przyłożyć.  Oddychałem ciężko, nie patrząc na rudego, bo to by tylko pogorszyło sprawę. Muszę wyjść, dopóki jeszcze w miarę się kontroluję. To po prostu dla mnie zbyt... trudne. Byłem już przy drzwiach, gdy Ron odezwał się kolejny raz.
- Jesteś tchórzem, Potter. Nie zasługujesz na życie. Nie zasługujesz na nic. Jesteś nikim, zwykłym, nic nie znaczącym śmieciem. - syknął z satysfakcją wpatrując się w moje oczy, które teraz zapłonęły czystą, niczym nie kontrolowaną furią. Przesadził. Dałem mu szansę, ale on oczywiście musiał jeszcze mnie obrażać. Tym razem wszystkie hamulce puściły, a ja w mgnieniu oka znalazłem się przed nim i okładałem pięściami jego twarz. Nie obchodziły mnie przerażone piski kobiet przebywających w tym pomieszczeniu, ani głuchymi okrzykami mężczyzn. Byłem zbyt zaślepiony, żeby przestać. Jednak, gdy na kłykciah poczułem krew, po prostu się odsunąłem i spojrzałem na swoje dłonie, których kostki były zdarte, a krew spływała po palcach i kapała na podłogę.
Ron podpierał się jednym łokciem o ziemię, a drugim badał obrażenia twarzy i szczerze mówiąc... nie jest mi go szkoda, a wręcz przeciwnie.
- Jesteś zdrajcą Ron. Ufałem ci, a ty wydawałeś moje tajemnice. Jeśli ktoś w tym pokoju jest nic nie wartym śmieciem, to tylko i wyłącznie ty. - wysyczałem mu prosto w twarz, a potem odwróciłem się i skierowałem do wyjścia. Muszę ochłonąć, jednak Ron ponownie nie wykazał się inteligencją i znowu mnie zaczepił.
- A twój ojciec? Przez szesnaście lat się tobą nie interesował i nagle się pojawił? Syriusz zresztą nie jest lepszy. Bezwartościowy morderca. - wypluł z siebie, pełnym nienawiści głosem.

Harry Potter i Walka o Szczęście Where stories live. Discover now