2.

44 2 0
                                    

Patrzyłam na bladoróżowy zachód słońca widniejący za moim oknem. Nie cierpię tego widoku. Nigdy go nie lubiłam, gdyż kojarzył mi się z przemijaniem. Poza tym, okropnie bałam się ciemności. Skrzywiłam się i odeszłam od okna. Cóż za ironia...
Aaron, chłopak, w którym się zakochałam leci na moją przyjaciółkę, Mary, która jest tak potwornie ślepa i ciągle go zbywa. Na domiar złego, podoba jej się mój brat, kompletny kretyn, który nie dość, że nigdy nie miał dziewczyny, a na dodatek raczej takowej mieć nie będzie, bo (ku swojemu przerażeniu) stwierdził, że woli chłopców. Mary co prawda upiera się, że ona tak tylko platonicznie, ale to widać wyraźnie, że do niego zarywa. Ten świat jest dziwny.
-Laura, kolega do ciebie!-usłyszałam głos mojej rodzicielki.
- Idę, mamo.-westchnęłam, wywlekając mój leniwy tyłek z pokoju.
Zeszłam na dół po schodach, zastanawiając się, co za kolega mógł do mnie przyjść o tej porze.
-Michael?-szczerze mówiąc, lekko zaskoczył mnie widok klasowego podrywacz w moim domu.
-Witam najurokliwsze 150cm wzrostu, jakie przyszło mi spotkać.-uśmiechnął się.
-Mam 165cm.-skrzyżowałam ręce na piersi, unosząc dumnie głowę w górę.
-Właśnie to miałem na myśli.-uśmiechnął się niewinnie.
Szczerze, zapomniałam ponarzekać na to, że muszę jeszcze zrobić projekt szkolny, do którego mnie przydzielono z (o, ironio) pożal się boże buntownikiem, któremu zależy tylko na tym, aby chodzić z jak największą liczbą lasek równocześnie.
-Dobra, dobra, chodź już.-pociągnęłam chłopaka do swojego pokoju.
-Wiesz co, mała... ładnie mieszkasz.-dalej suszył ząbki.
-Daruj.-westchnęłam.-I nie nazywaj mnie per "mała". To dołujące, zwłaszcza, że jestem dwa miesiące starsza.
-Dwa miesiące?-spojrzał na mnie sceptycznie.
-Tak, dwa miesiące,  maluszku.-poklepałam go delikatnie po głowie.
-No proszę!-oparł się o ścianę, patrząc, jak otwieram drzwi
-Zapraszam.-wpiściłam go do pokoju.-Usiądź, gdzie chcesz.
Ledwie to powiedziałam, chłopak klapnął po turecku na moje łóżko.
-Ej, gdzie mi z tymi buciorami?! Zdejmuj natychmiast.-jęknęłam.
Michael rzucił na podłogę swoje trampki, uśmiechając się dziwnie.
-Coś jeszcze mam zdjąć, mała?-zapytał wyraźnie rozbawiony.
-Prosiłam cię, żebyś mnie tak nie nazywał.-zaczerwieniłam się.
On i te jego dwuznaczności...
Podeszłam do okna, próbując się uspokoić. Słońce nadal chowało się za horyzontem, dając różowe i pomarańczowe odblaski na śniegu. Wtedy poczułam rękę na ramieniu.
-Piękny widok, prawda?-odwróciłam wzrok, napotykając niebieskie tęczówki Michaela.
-Nie cierpię zachodów słońca.-odparłam spokojnie, spoglądając z powrotem w okno.
-Dlaczego?-tym razem to on na mnie patrzył, wyczułam to.
Westchnęłam cicho, próbując ukryć zażenowanie.
-Źle mi się kojarzą. To takie przejście z jasności w cień.
-Nie mów, że boisz się ciemności.-uniósł brwi.
Spuściłam wzrok, teraz już na prawdę zawstydzona.
-Hej, to nie jest powód do wstydu. Poza tym, pomyśl trochę. W końcu bez cienia, nie byłoby światła.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego.
-Skąd ty taki tekst wytrzasnąłeś?-zapytałam ostrożnie.
- A, z takiej jednej książki...-podrapał się po karku uciekając mi wzrokiem.
-To ty czytasz książki?!-wymsknęło mi się.
-Książki czyta każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie.-odparł lekko urażony.-Na prawdę nie wyglądam?
Nagle zrobiło mi się strasznie głupio.
-Ja... Przepraszam, powinnam czasem trzymać język za zębami-ponownie spuściłam wzrok.
-Powinnaś.
Milczeliśmy chwilę obserwując słońce, do reszty chowające się za horyzontem. Poczułam, jak dłoń Michaela przesuwa się z mojego ramienia na policzek i odgarnia włosy a twarzy.
-Wiesz co, chyba mam pomysł, jak zmienić twoje nastawienie do zachodów słońca.-chłopak odezwał się cicho.-Zamknij oczy.
Zrobiłam, jak prosił, po czym poczułam, jak gładzi dłonią mój policzek. Potem nastąpiło coś niespodziewanego. To był taki pierwszy i za razem najpiękniejszy pocałunek w moim życiu. Czułam przechodzące mnie delikatne, ciepłe dreszcze. Dodatkowo usta mnie piekły, jakbym całowala włączony grzejnik. Mój oddech stał się nierówny i płytki. Im dłużej to trwalo, tym mocniej szalały motylki w moim brzychu...
Nie wiem, jak długo to robiliśmy, czas przestał się dla mnie liczyć. Bałam się przerwać, więc w końcu Michael sam się ode mnie odkleił. Otworzyłam oczy.
Policzki paliły mnie żywym ogniem, niespokojne serce nie chciało zwolnić, tak samo jak "motylki". Spuściłam wzrok, nie mogąc wytrzymać napięcia. To niemożliwe, ja przecież byłam zakochana w Aaronie...
Do dzisiaj... Do teraz.
-Lauro... wszystko w porządku?-usłhszałam uroczo zakłopotany głos.
-Tak, wybacz. Chodźmy w końcu popracować.
Zrobiliśmy na prawdę dużo, chociaż moje myśli non stop zaprzątała jedna rzecz. Michael słynie z posiadania wielu dziewczyn naraz... Połamałby moje serce na kawałeczki. Doszłam jednak do wniosku, że nie powinnam na to pozwolić. Będę o niego walczyć.
Nazajutrz, po powrocie ze szkoły, od razu podbiegłam do okna. Przyglądałam się bladoróżowym i morelowym smugom na niebie, przywodzącym na myśl piękne wspomnienie. Jak ja kocham zachody słońca!

Uwaga, uwaga. Fragmenciki nie są ze sobą w żaden sposób powiązane.
Proszę nie snuć domysłów.
Też was kocham ♥

Zielony Zeszyt Zielonego OłówkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz