Rozdział 10

39 3 2
                                    

-Vincencie Willu Black'u! Marsz do pokoju, musimy poważne porozmawiać! - usłyszałem cichy chichot tego starca, ale wpadłem.

Odstawiłem syna na ziemie, który posłał mi głupi uśmiech. Poszedłem grzecznie z żoną do przed pokoju.
Tam zaczęła mi mówić, że jestem nie odpowiedzialny, jak mogłem to powiedzieć przy dziecku i tak dalej. Dalej nie słuchałem.

-Hallo? Vincent? Czy Ty wugule mnie słuchasz? - spojrzałem na nią i potrząsnąłem głową, pstrykała mi przed oczami.

-Tak tak, słucham. Spokojnie.

-A więc wytłumacz mi, gdzie niby musiałeś użyć takiego zdania i to  przy dziecku?!

-Muszę?

-Musisz. Teraz i to natychmiast albo będziesz spał na kanapie!

-Ehh.. Chodzi o to, iż byłem z małym w sklepie. Na zakupach jak kazałaś, jakiś facet na nas sie pchał z tym swoim tłuszczem na nas, zwróciłem mu uwagę. Ten debil nadal  sie pchał, że aż czułem jego oddech na karku! Zacząłem go wyzywać, a on mnie i wtedy rzuciłem tym tekstem madefaka gryź se ptaka. Zapłaciłem i poszliśmy. Koniec, zadowolona?

-Tak, a teraz idź po małego, ubierz go i wyjdź z nim na spacer, okej?

-Dobra, dobra.. Pójdę z nim na plac zabaw - poszedłem do pokoju - Choć mały, pójdziemy na spacer.

Wziąłem malucha na ręce i poszedłem do przed pokoju, tam ubrałem mu kurtke i buciki. Sam też się wyszykowałem i wyszliśmy, drogę szedł obok mnie trzymając mnie za rączkę. W pewnym momencie mnie spytał.

-Tatus.. A.. Ale wrócimy kiedyś dio domciu, plawda?

-Tak, wrócimy.. Skąd te pytanie? - stanąłem i spojrzałem na małego, kucnąłem przed nim.

-Boje sie tloske tego wyjazdu.. Boje sje. Nje ce zostawiać psyjaciół swoich!

-Hej, ale spokojnie.. Wrócimy do domku, uwierz mi! Będzie dobrze, mój malutki Ty - wziąłem go na ręce i uniosłem.

-No dobzie! - uśmiechnął się do mnie.

Też się uśmiechnąłem i postawiłem go na ziemie, złapał mnie za rękę i poszliśmy dalej.

Po kilku minutach doszedłem z synem na plac zabaw, roiło się tu jakoś od dzieci i ich rodziców. Malutki znalazł od razu przyjaciół do zabawy, ja postałem sobie. Nie będę siadał kolo tych plotkarów, okropieństwo, żeby obgadywać wszystkich za ich plecami, straszne. Jeden mężczyzna przykuł moją uwagę. Mężczyzna stał troszkę dalej od placu zbaw, miał ubrany czarny płaszcz, który nie różnił się wielce od innych, włosy miał koloru ciemnego brązu, oczy były odcienia szkarłatu, wpatrywał się w dzieci bawiące się na placu zbaw, miał torbę przywieszoną przez ramię. Ręce miał  kieszeniach.

Nie podobało mi się to, spojrzałem na dzieci szukając wzrokiem w nich mojego szkraba. W końcu znalazłem go wzrokiem na huźdawce.

-Jay! - krzyknąłem do niego. Spojrzał na mnie, pomachałem do niego dłonią, by do mnie przyszedł. On zszedł z huźsawki, pożegnał się z przyjaciółmi i podszedł.

-Idziemy jus? - maluch podniósł głowę by mnie zobaczyć.

-Tak.. Idziemy już szkrabie - rozejrzałem się, ten mężczyzna nadal tam stał. Na dodatek, żeby było mało to odległość od niego do nas to było około 20 metrów, wcześniej był dalej. On coś knuje, ja to czuje w kościach.

Wziąłem małego na ręce, a on objął rączkami moją szyję i obwinął nóżki wokołomoich bioder, żeby nie spaść. Tak właśnie szedłem z nim do domu. Po drodze malutki nucił piosenkę jakąś z radia.
W 30 minut doszliśmy do domu, wow, ale mgnąłem. Postawiłem go na ziemi. Ściągnąłem mu kurtkę i buty, a potem sobie. Spojrzałem na zegarek. To to już tak późno? Była już 20. Jakim cudem?

No cóż, to jest właśnie czas, leci i leci i nie da się go zatrzymać. Ehh, a szkoda w sumie.
Poszedłem z małym w takim razie do wanny, gdzie leżała już moja żona...

Kilka dni potem byliśmy już w domu, aktualnie pakowaliśmy swoje rzeczy do walizek, do dużych walizek. W końcu wyjeżdżamy aż na miesiąc. Moja żona, jak to kobieta, spakowała chyba z dziesięć par swoich butów, całą swoją szafe, większość szafy synka i oczywiście moje ciuchy gdzieś też są. Koło 12 pojechaliśmy autem do przystani nad morzem, będziemy promem płynąć do mojej ojczyzny, ahh. Jechaliśmy z trzy godziny, z piętnaście minut czekaliśmy by wjechać na prom. A samym promem płynęliśmy aż do wieczora do ukochanej Hiszpanii. Sophie już spała z tyłu z synkiem na kolanach, pewnie byli wykończeni siedzeniem na tym promie. Koło 22 byliśmy już przed hotelem Amante de España* Wow.. Jest ogromny. Poszedłem do środka, tam się zameldowałem(oczywiście po Hiszpańsku), dostałem kluczyki od pokoju. Jak dobrze znów mówić po hiszpańsku! Ahh! Maldita sea!* Kocham całym sercem i język i kraj i wszystko tutaj! Potem poszedłem i pojedynczo zanosiłem do pokoju moją rodzine. Potem walizki. Przykryłem syna i żone kołdrą. Gdy wszystkie bagaże zaniosłem to zaparkowałem jeszcze auto. Wróciłem do pokoju, ściągnąłem buty i koszulke i położyłem się obok swojej rodzinki tuląc ją.

==============================================

*Amante de España - Kochana Hiszpania

*Maldita sea! - Cholera!

Dzień dobry wszystkim! Taaa.. Miesiąc już minął czyż nie? 

Ale nie obawiajcie się! Mam wene, którą zamierzam wykorzystać

Fioletowe oczy to twoja zgubaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz