ASA

292 20 34
                                    

Jednym życie się sypie, inni sypią właśnie cudze życie, a jeszcze inni są właśnie zasypywani. 
Życie to ciężki orzech. Sami doskonale już to pewnie wiecie. Niespłacone długi, nieszczęśliwa miłość, nieodnaleziony sens istnienia lub całkowity brak jego chęci. Zauważyliście, że wszystko zaczyna się na "nie"?
Gdybym wiedziała, że przydarzy mi się coś takiego. Że moje dotychczas pogmatwane życie jest w stanie się bardziej pogmatwać. 
Cofnęłabym czas. Chciałabym cofnąć czas. 
Móc cię ucałować, mamo, tato, siostro. Po raz ostatni pogłaskać mojego kota. Odeszłam bez słowa i przez resztę wieczności będę o tym myśleć. Wypominać to sobie. Skrzywdziłam was najbardziej jak tylko mogłam. Byłam samolubna. Jestem samolubna. Wiedziałam jak będziecie cierpieć, ale nie miałam pojęcia, że będę musiała na to patrzeć. 
Cofnęłabym czas. Chciałabym cofnąć czas. 
Gdybym zostawiła list, brzmiałby on właśnie tak.

~*~

Pierwsze spotkanie z Asą było chyba jednym z najgorszych chwil z moim życiu. Byłam pewna, że to ukryta kamera. Na czas zostałam odnaleziona, rodzice dowiedzieli się co chciałam zrobić i urządzili mi kawał, który miałam popamiętać do końca życia. 

– Przepraszam? – Spojrzałam spode łba na wysokiego chłopaka po drugiej stronie pokoju. 
– Nie masz za co. 
Rozchyliłam lekko usta ze zdumienia. 
– Jestem przekonana, że cię nie znam. 
– Jestem przekonany, że się mylisz. 
Przymrużyłam oczy. W pokoju panował półmrok, mimo że za oknem była jasno. Nie zauważyłam tego w pierwszej chwili. 
– Dlaczego... – wskazałam na widok za szybą. – Czekaj, moi rodzice cię przysłali, prawda? Stąd powinnam cię kojarzyć, teraz to ma sens. Jesteś prawnikiem mojej rodziny, tak? 
Chłopak zaczął coś mówić, ale nie skupiłam się na tym. Po co mi u licha prawnik? Czemu tu jest tak ciemno do choler...
– Radzę ci mnie posłuchać. – Odskoczyłam metr dalej, gdy usłyszałam jego głos po zupełnie innej stronie pokoju. Zamyśliłam się, ale nie na tyle, żeby nie zauważyć, kiedy przeszedł koło mnie i stanął za mną w zupełnie innym miejscu. 
Moje usta zrobiły kształt największego O jakie dałoby się nimi zrobić. Oczy tak wytrzeszczyłam,
że prawie musiałam je łapać. 
– Co?! – Chwyciłam za świecznik, który wymacałam ręką na komodzie. 
– Nie masz się czego bać. – Jego niski głos nie poprawiał jego sytuacji. 
– Trzeba było wierzyć dziadkowi, że prawnicy to demony. – Nawet w takiej sytuacji znajdę chwilę na żart. Jesteś żałosna dziewczyno, tu nie ma nic do śmiechu. 
– Odłóż to. – Tym razem barwa jego głosu wydała się znajoma. Mimo to kurczowo złapałam obiema rękoma przedmiot. 
– Madeleine. – Sparaliżowało mnie. Nie było dziwnym, że znał moje imię. Przysłała go moja rodzina, to było oczywiste, że wie kim jestem. Nie wiem, co, i dlaczego, ale przeszedł mnie potworny dreszcz po całym ciele. Bezwiednie przymknęłam na sekundę oczy. Gdy je otworzyłam chłopak stał przy mnie. Wydobyłam z siebie głośny krzyk i odruchowo puściłam świecznik. Spojrzałam za nim w dół. Nie było po nim śladu. 
– Madeleine. – Powtórzył. 
Chcąc nie chcąc musiałam na niego spojrzeć. Miał zmęczoną twarz i pusty wzrok. 
– Im szybciej dasz sobie wyjaśnić, tym szybciej pójdzie. – Powiedział, po czym przysiadł na małym stołku i wskazał mi drugi, który stał naprzeciw. 
Przysięgam, wcześniej ich tutaj nie było. Czy ja postradałam zmysły? Nie wyjdę stąd jak nie znajdę tego świecznika. Czy tutaj w ogóle był kiedykolwiek świecznik?
– Jest tam, – wskazał na komodę, z której go wzięłam. Rzeczywiście. Stał tam. – nie musisz się nim przejmować, to nie jest żywy przedmiot. 
– Co?
– Posłuchaj, możesz wejść w ten świat sama. Na własną rękę. Dowiesz się wszystkiego na własnej skórze. Może wyjdziesz z tego tylko z paroma złamaniami, ale przynajmniej będziesz samodzielna. O to chodzi, prawda?
– Kim ty do diabła jesteś i czego ode mnie chcesz? 
– Asa. – Wystawił rękę w moją stronę. 
– Co to za idiotyczne imię. Pseudonim prawniczy?
– Nie jestem żadnym prawnikiem, Madeleine. – Cofnął dłoń widząc, że nie mam zamiaru jej uścisnąć. 
– Powiedziałeś, że cię znam. Jestem aby bardziej pewna, że tak nie jest.  
– Spotkaliśmy się parę razy tam jeszcze. – Skinął głową gdzieś w dal. 
– Gdzie?
– Jesteś mądrą dziewczyną. Wiesz dobrze co się stało. 
Nie wiem. Czy wiem? Ostatnie co pamiętam, to... 
– Chcesz wyciągnąć dla moich rodziców dokładne informacje w jaki sposób wszystko przebiegło? Jesteś psychologiem, tak? Chcę porozmawiać z siostrą. 
– Myślę, że już na to za późno. 
– Która godzina? Ja... Nie rozumiem, to światło mnie myli, jest środek nocy, czy dnia?
– Aktualnie oba. 
Zaśmiałam się. Czekałam aż coś dopowie, ale chłopak milczał. Siedział z poważną miną i wyglądał jakby czekał, aż coś do mnie dotrze. 
– Asia, Asa, czy jak ci tam, nie obchodzi mnie to. Czy ja mogę stąd wyjść? 
– Tylko jeśli chcesz. Może rzeczywiście tak będzie łatwiej. 
Wstał i ruszył w stronę drzwi. Ja za nim. Czułam jak kończyny mi drętwieją, ale nie wiedziałam dlaczego. Jaki był tego powód. Dlaczego nagle gorzej widzę? 
– Maddie... – doszedł mnie stłumiony znajomy głos.
– Tato?! – krzyknęłam.
– Myślą o tobie. – Znaleźliśmy się na nagle na ulicy. 
– Kto taki?
– Twoi rodzice, Madeleine. 
– Gdzie oni są?! Zaprowadź mnie do nich, coś się stało, czuję to! 
Spojrzałam na chłopaka. 
Tym razem jego wyraz twarzy się zmienił. Był zakłopotany. Pełen obaw. Niezręczny. 
– Proszę... –  Łzy napłynęły mi do oczu. Nadal nic nie rozumiałam. 
– Więc chodźmy. 

~*~

– Już to widzę. On mnie niedługo będzie do łazienki odprowadzać. 
– Nie uważasz, że przesadza? 
– Carmen, oczywiście, że tak uważam, ale co ja na to mogę. 
– Może ubiegaj się o zmianę? Może uda ci się załatwić kogoś, mniej "zaangażowanego" – na ostatnie słowa zrobiła cudzysłów w powietrzu. Mi z kolei zrobiło się na nie nieswojo. 
– Głupie by to było. Na pewno i jemu sprawiłabym tym przykrość. Poza tym znamy się tak długo, nie chciałabym musieć zżyć się z kimś innym. 
– Zżyłaś się z nim? – Przymrużyła oczy i uniosła brwi do góry. 
– Wiesz co, masz rację. Po prostu tam pójdziemy. – Powiedziałam, by ominąć konieczność odpowiadania na jej pytanie. 
Zignorowała swoje wcześniejsze słowa, jednak obie wiedziałyśmy, że nadal wiszą w powietrzu. 
– Czemu on taki jest? 
– Kto jest jaki? – Do pokoju wparował Scott z trzema butelkami Bakrusa – tutejszego alkoholu. 
– Asa. 
Scott zrobił wielkie oczy i odwrócił się na pięcie. – Zawołajcie, kiedy skończycie jego temat. 
– Maddie chcę iść z nami. – Oznajmiła Carmen. 
– Na Halloween?! Żartujesz? – Spojrzał gwałtownie w moją stronę. – Asa ci pozwoli?
– Ughh! – Szybko się podniosłam. –  Przestańcie traktować mnie jak dziecko.
– To nie my, Maddie. 
Scott podał mi i Carmen butelki, które chwilę wcześniej otworzył. 
– Myślę, że on ma jakiś problem ze sobą, jeśli mam być szczery. 
Znów przysiadłam na łóżku. Spuściłam głowę w dół i skupiłam się na pościeli w żółte róże. Swoją drogą – ohydna. 
– Ja myślę, że się zakochał. – Rzuciła Carmen, a mi serce zabiło szybciej. 
Parsknęłam. 
– Myślisz, że Asa byłby zdolny do czucia czegokolwiek poza irytacją i znudzeniem? 
– Spytaj Maddie. To ona najwięcej czasu z nim spędza. 
– Spędzałam. –  Powiedziałam pewnym tonem. 
– Czyżby szykował się bunt? – Scott usiadł między nas dwie. 
– Drakońskim prawom nastał kres od tejże chwili. – Uniosłam butelkę, a następnie wzięłam z niej łyka. 

Asa wcale nie jest złym człowiekiem. On po prostu lubi mieć rację. Zawsze. Może nie brzmi to zbyt dobrze, ale wszystko czego by nie zrobił, robi dla dobra innych. 

– Będziemy się świetnie bawić! – Carmen powtórzyła czynność za mną, a następnie Scott. – Nawet taki gbur jak Asa nam nie przeszkodzi. Tylko musisz się trzymać tego, co powiedziałaś. 
Trudno mi im wytłumaczyć, że tu nie chodzi o moją asertywność, tylko o władzę, samą w sobie, którą posiada Asa. Jemu trzeba ulec, trzeba zrobić tak, jak on chce, żeby było zrobione. Stara się nie narzucać swojej woli aż tak bardzo, ale tak jest w stanie zakręci w głowie, że koniec końcu poprze się go.
– Porozmawiam z nim. Jeszcze dziś. – Powiedziałam. 
– Daleko nie będziesz musiała go szukać. Zgaduję, że "przypadkiem" – zrobiła cudzysłów – będzie kręcić się niedaleko twojego domu. 
– Jestem pewna, że to był czysty przypadek. – Jestem? 
– Przypadki nie zdarzają się dziesięć razy w tygodniu. Stawiam paczkę Bakrusów, że spotkasz go w drodze do domu. Maksymalnie – zamknęła oczy i udała, że liczy – kilometr od budynku. 
– Kilometr to sporo jak na tamte okolice. Mogę go spotkać zupełnym przypadkiem w tak dużym obszarze. 
– Gdyby jeszcze gdzieś niedaleko mieszkał. – Mrugnęła do mnie, a Scott poparł ją skinieniem głowy. 
Miała rację. Nigdzie nie byłoby mu po drodze, jeśli ciągle chodził tamtędy. Idiota. On naprawdę mnie śledzi. 














LloydWhere stories live. Discover now