Rozdział I

193 45 17
                                    


Jacen czuł, że coraz bardziej opada z sił. Jego prawe ramię wisiało bezwładnie u jego boku. Zupełnie stracił w nim czucie. Głęboka rana cięta na lewym udzie piekła coraz mocniej i krwawiła obficie. Gdy się poruszał, w ślad za nim po pokładzie ciągnął się krwawy szlak. Mężczyzna poczuł, że na jego czoło wystąpił perlisty pot. Noga ugięła się pod nim. Zacisnął zęby, aby nie wrzasnąć z bólu, kiedy opadł na ścianę, uderzając w nią mocno barkiem. Z trudem był w stanie utrzymać w dłoni rękojeść swego miecza świetlnego. Jak w zwolnionym tempie widział, że jego siostra odrzuca na bok miecz z beskaru, chwytając obiema dłońmi rękojeść własnego miecza świetlnego. Fioletowa klinga jarzyła się jasnym blaskiem, i Jacen wiedział, że już za chwilę zakończy ona jego życie. Jaina, zaślepiona swym poczuciem obowiązku, miała już tylko jeden cel – zabić go. Jednym ciosem zakończyć jego życie...

A przecież wszystko, co uczynił w przeciągu kilku ostatnich miesięcy, zrobił też po części dla niej. Pragnął, aby w galaktyce wreszcie zapanował pokój. Zabijał, oszukiwał, knuł, nawet wykorzystywał Ciemną Stronę Mocy, ale czynił to wszystko wyłącznie dla wyższego celu – a celem tym było przywrócenie porządku oraz sprawiedliwości w galaktyce. Wszystko po to, aby inni, w tym również jego maleńka córeczka, nigdy już nie doświadczyli koszmaru wojny, tak jak on...

W imię lepszej przyszłości popełniał straszliwe zbrodnie, nie cofnął się nawet przed zamordowaniem własnej ciotki, która usiłowała go powstrzymać. Był pewien, że poradzi sobie ze wszystkim. Że zdoła uciszyć własne sumienie. Lecz teraz... Był już tym wszystkim po prostu zmęczony. Ciężar, który wziął na swe barki powoli zaczął go przygniatać. Pragnął uczynić jeszcze tylko jedną, jedyną rzecz, a później... Niech Jaina zrobi to, co uważa za słuszne.

— Jaino, proszę, wysłuchaj mnie... — zaczął. Czuł, że jego córce, Allanie, grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

— Wysłuchać?! Ciebie?! — zawołała młoda kobieta. — Mam już dość twoich kłamstw!

Silnym pchnięciem Mocą posłała brata pod przeciwległą ścianę. Miecz świetlny wypadł z dłoni Jacena i podtoczył się pod jej nogi. Jaina chwyciła go. Jej brat był zupełnie bezbronny. Podeszła do niego powoli. To już koniec. Czas panowania Dartha Caedusa dobiegł końca. Żałowała, że wydarzenia potoczyły się w tak okrutny dla nich sposób, ale nie mogła już nic zrobić. Nie mogła cofnąć czasu, ani zmienić swojego przeznaczenia. Swojego ani Jacena. Była Mieczem Jedi. Taki przydomek nadał jej wuj, kiedy pasował ją na rycerza Jedi. Nadeszła pora udowodnić, że jest godna pokładanej w niej nadziei.

Odetchnęła głębiej, czując jak uchodzi z niej cała nienawiść, wściekłość oraz inne negatywne uczucia. Skupiła się na Mocy. Poczuła, że ta niezwykła siła wypełnia każdą komórkę jej ciała. W sercu młodej kobiety zagościła wyłącznie bezgraniczna miłość do jej brata bliźniaka. Uniosła miecz. Wiedziała, co musi zrobić, lecz uczyni to wyłącznie z miłości do niego. Przez wzgląd na to, kim był kiedyś. Nie mogła pozwolić, aby galaktyka zapamiętała Jacena wyłącznie jako potwora, w którego przeistoczył się pod wpływem Lady Lumiyi, która omamiła go obietnicami nieograniczonej władzy. Nie pragnęła się zemścić, bo zemsta nie leżała w jej naturze. Była Jedi. Mieczem Jedi. A jej brata można było uratować tylko w jeden sposób. I tylko ona mogła tego dokonać. Przyłożyła czubek fioletowej klingi do piersi klęczącego przed nią mężczyzny, w miejsce, gdzie biło jego serce. Jacen patrzył na nią z rezygnacją, nawet nie próbując się już bronić. Gdy już miała wbić ostrze prosto w serce brata, pozbawiając go życia, niespodziewanie wyczuła w Mocy obecność jeszcze jednej osoby...

— Jaina! — usłyszała po chwili. — Nie rób tego!

Kobieta odwróciła się. W jej brązowych oczach malowało się bezgraniczne zdumienie.

— Co ty tutaj robisz?! — wykrzyknęła.

W jej stronę co sił w nogach biegła młoda, przerażona dziewczyna o jasnych oczach i długich, ciemnych włosach. Była to jedna z padawanek, niedawno pasowana na Jedi. Jaina miała okazję spotykać ją czasem w Akademii Jedi. Zwykle dziewczyna towarzyszyła wtedy Jacenowi. Miała na imię Madge. Pochodziła z Coruscant i przez pewien czas uczyła się od Jacena. Nie trwało to jednak zbyt długo. Gdy Luke Skywalker zorientował się, że jego siostrzeniec powoli skłania się ku Ciemnej Stronie, natychmiast odseparował padawankę od Jacena i oddał ją pod opiekę mistrza Katarna. Madge nie była szczęśliwa z tego powodu. Nie było trudno dostrzec, że dziewczyna podkochiwała się w Jacenia i bardzo boleśnie przeżyła rozstanie z nim.

— Nie rób tego... — powtórzyła Madge głosem nabrzmiałym łzami. Chwyciła młodą Solo za rękę, w której Jedi trzymała miecz. — Nie zabijaj Jacena... Jeśli chcesz, żeby sprawiedliwości stało się zadość, doprowadź go przed oblicze sądu! Jacen musi mieć proces! Uczciwy proces!

— Chyba oszalałaś! — Jaina odepchnęła ją. — On kontroluje wszystkie sądy! To musi się wreszcie skończyć!

Pod wpływem ciosu młodej kobiety, Madge runęła na pokład, lecz po chwili ponownie zerwała się na równe nogi i własnym ciałem zasłoniła znienawidzonego przez większość galaktyki pułkownika Jacena Solo. Człowieka, którego kochała ponad wszystko.

— On musi mieć uczciwy proces! — powtórzyła dobitnie. — Nie zasłużył na śmierć! Błagam cię...

Spojrzała Jainie prosto w oczy. Solo zawahała się... Madge wyczuła w Mocy także bezgraniczne zdumienie Jacena. Nie spodziewał się jej tam. Myślał, że ona, tak jak pozostali, jak jego rodzice, jak matka jego córki, Tenel Ka, również go opuściła. Poczuła bolesne ukłucie w sercu. Po tym, co dla niego robiła... Dostarczała mu informacje o kolejnych posunięciach Zakonu. Sabotowała działania Jedi. Ostrzegła Jacena, kiedy mistrzowie planowali na niego zamach. A mimo to, Solo i tak pomyślał, że i ona opuści go w krytycznym momencie.

Och, Jacenie...

Madge poczuła palące łzy pod powiekami. Spojrzała prosto w zmęczone oczy Jacena, a następnie znów przeniosła wzrok na siostrę mężczyzny.

— Jeśli chcesz go zabić, musisz zabić także mnie... — oświadczyła, opadając przed nią na kolana. Szeroko rozłożyła ramiona.

— Nie! — zaprotestował Jacen. — Zabieraj się stąd! — syknął do dziewczyny. Podniósł się powoli. Przywołał do dłoni swój miecz świetlny, wyrywając go z dłoni zdumionej siostry. Nie aktywował go jednak. Z ogromnym trudem utrzymywał się na nogach... Madge chwyciła pułkownika w ramiona, aby go podtrzymać. — Jaino, jeszcze nie skończyliśmy...

— Jacen, przestań! — poprosiła Madge. — Już dość...

— Nie wtrącaj się!

— Nie możesz umrzeć! — rozpaczliwie zawołała młoda dziewczyna. Jej błękitne oczy ponownie wypełniły się łzami.

Jaina odsunęła się od brata, przypinając do paska rękojeść swego miecza świetlnego. Zmarszczyła brwi. Patrząc na byłą padawankę oraz Jacena czuła jedynie litość. Na Moc... Dlaczego ta dziewczyna była tak ślepa?! Kochała Jacena nawet po tym, jak stał się potworem – mordercą i zamachowcem...

— Dobrze, Madge — rzekła w końcu, po chwili zastanowienia. — Masz rację. Już dość. Jacen musi mieć uczciwy proces. Przecież jesteśmy Jedi. Nie możemy postępować tak jak on...

Madge odetchnęła z wyraźną ulgą. Ciasno przylgnęła do Solo, opierając głowę na jego piersi. Mężczyzna objął ją ramieniem. Uśmiechnęła się do niego z bólem, przyłożywszy dłoń do jego bladego policzka.

— Wszystko będzie dobrze, Jacenie — wyszeptała drżącym głosem. — Będzie dobrze...

Jaina splotła ramiona na piersi. Kiedy spojrzała na brata, ten spuścił wzrok. Madge natomiast wpatrywała się w nią z nadzieją. Solo zastanawiała się kogo ta dziewczyna bardziej chciała zapewnić, że wszystko jeszcze się ułoży. Jacena? Czy może raczej samą siebie...?

Star Wars - ProcesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz