Prawda - cz.3

182 28 20
                                    

Muzyka: Phedora - Kingdom Gone


Taksówkarz wysadził ją niemalże pod samym klubem, gdzie przed drzwiami tłoczyła  się grupka piszczących nastolatek, proszących niechętnych ochroniarzy o pozwolenie  na wstęp do środka oraz kilku chłopaków palących papierosy na uboczu.

Sanae napisała koleżance wiadomość, że jest na miejscu, po czym przeszła na drugą stronę jezdni, od razu kierując się do wejścia dla personelu, którym lada moment miała zostać wpuszczona. Przedarła się przez chmurę tytoniowego smrodu, wachlując dłonią powietrze przed sobą. Nagle poczuła klepnięcie w pośladek, więc odwróciła się oburzona, piorunując spojrzeniem pierwszą osobę, jak się nawinęła.

– Klepać to się możesz po gębie, frajerze – warknęła i zamierzała odejść, nie czekając na żadną reakcję ze strony chłopaka, ale ten zaszedł jej drogę.

– Nie gniewaj się, laleczko – zamruczał, nachylając się nad nią. – Chodź, zabaw się z nami. Wieczór jeszcze młody.

– Sądzisz, że ktoś poleci na takiego natręta? – prychnęła, rzucając okiem na jego kumpli stojących kilka metrów dalej. – Odwal się albo zacznę krzyczeć i będziesz zmuszony poflirtować z ochroniarzami.

Odpowiedź wyraźnie wyprowadziła go z równowagi, gdyż chwycił Sanae za rękę i pociągnął do siebie, wydychając opary alkoholu prosto w jej twarz. Oczywiście główny oprych zawsze musiał mieć swoich wiernych, głupkowatych koleżków, którzy uczynią wszystko na kiwnięcie palcem i w tym wypadku nie było inaczej. Dwóch niewysokich kolegów podeszło bliżej, stając po obu jego stronach niczym rasowi przyboczni.

– Słuchaj no, dziewczynko... – zaczął, całkowicie zmienionym tonem głosu, boleśnie ściskając dziewczynie nadgarstek. Sanae patrzyła na niego z pogardą, wyszukując w odmętach umysłu wszystkie chwyty, jakich nauczyła się na kursie z samoobrony, w razie, gdyby musiała użyć siły. Miała nieodpartą ochotę splunąć mu w oko.

– Jakiś problem, panowie? – Nagle zza pleców usłyszała znajomy głos, a po chwili zaniosła się kaszlem, niespodziewanie wdychając dym z niesamowicie mocnych papierosów.

– Nie twój interes, koleś... – odpyskował chłopak, unosząc wzrok ponad jej głowę. Jego wąskie oczy momentalnie rozszerzyły się niemalże do rozmiarów spodka od filiżanki z chińskiej porcelany. Przełknął ślinę i odsunął się nieco, jednocześnie puszczając rękę zdezorientowanej Sanae, która od razu zaczęła masować zaczerwienioną skórę.

– Wynocha, póki mam dobry humor – warknął wybawiciel, a dziewczyna odwróciła głowę, aby potwierdzić wiarygodność swoich podejrzeń. Był to nikt inny, jak właściciel seksownego głosu i nienaturalnie jasnych oczu, na którego występ wymknęła się z domu: choć nie ukrywała, że prędzej spodziewałaby się ochroniarza pędzącego jej na ratunek, niż gwiazdy wieczoru.

– Zjeżdżać stąd – dodał, a chłopaki mruknęli coś cicho pod nosem, po czym szybkim krokiem oddalili się za budynek.

Nie miała pojęcia, dlaczego ów mężczyzna wywarł na nich tak piorunujące wrażenie, gdyż nie wyglądał specjalnie groźnie, a posturą nie przypominał stałego klienta siłowni, jednakże pomógł pannie w potrzebie i to jej całkowicie wystarczyło. Spojrzał na nią bez większego zainteresowania, po czym wypalił do końca papierosa i zniknął we wnętrzu klubu, pozostawiając śmierdzący niedopałek tlący się na chodniku. Wtedy zdała sobie sprawę, że nie podziękowała mu za pomoc.

Koncert okazał się występem solowym, co mocno zdziwiło Sanae. Artysta siedział na wysokim krześle barowym, z gitarą akustyczną w dłoniach i grał niesamowicie klimatyczne ballady, w których trakcie żadna z fanek nie odważyła się nawet szepnąć, a co dopiero piszczeć pod sceną. Jego palce sunęły płynnie po strunach, a śpiew przeplatał się z dźwiękami instrumentu, tworząc wręcz hipnotyzującą mieszankę. Oczy miał zamknięte, twarz skupioną i wyglądał, jakby kompletnie zapomniał o otaczającym go świecie. Sanae doskonale znała to uczucie. Scena bardzo ją onieśmielała, szczególnie w momencie, kiedy stawała przed tłumem ludzi patrzących wprost na nią, lecz gdy zaczynała śpiewać, była tylko ona, muzyka i szczęście wypełniające każdą komórkę jej ciała, którym chciała obdarować wszystkich zgromadzonych wokoło słuchaczy. Im dłużej słuchała, tym bardziej nie mogła zrozumieć, dlaczego tak utalentowany artysta grywał w niewielkich klubach, jak ten, zamiast robić karierę w show-biznesie. Ludzie bez wątpienia wydaliby pieniądze, aby posłuchać tak cudownego głosu – sama przy pierwszej okazji wyskoczyłaby z kieszonkowego. To nie był pierwszy lepszy facet z odrobiną talentu, a materiał na gwiazdę światowej sławy.

Melodia StrachuWhere stories live. Discover now