*

532 116 75
                                    

Nawet najpiękniejsza róża ma kolce — Rose Morynore nie potrafiła zliczyć, ile razy słyszała te słowa, wypowiedziane z ust matki za każdym razem, gdy przejawiała swoje gorsze cechy charakteru.

Kwiaty od zawsze były ulubionym symbolem rodziny Morynore. Począwszy od nadawania dzieciom imion inspirowanych tym, co rosło w ogromnym i zadbanym ogrodzie, przez wieloletnie prowadzenie największej kwiaciarni w całym księstwie Orii, po herb, na którym widniała roślina, której nikt nigdy nie potrafił określić z nazwy.

Tylko mała Rose na złość wszystkim bliskim zdawała się przeczyć rodzinnej tradycji i odkąd w wieku zaledwie kilkunastu lat po raz pierwszy wybrała własną ścieżkę, samodzielnie przedzierała każdy nowy szlak.

Od dzieciństwa wolała skupiać uwagę nie na pięknych kwiatach, a ich niepozornych z wyglądu kuzynach — ziołach. To w nich dostrzegała prawdziwy potencjał. Rośliny, które nie zachwycają oka, za to potrafią leczyć, a nawet zabijać.

Na wszystko, co w życiu osiągnęła, a osiągnęła naprawdę wiele, Rose pracowała bardzo ciężko. Mimo oburzenia rodziny i otrzymania tytułu czarnej owcy, ukończyła nauki w dziedzinie, w której kobiety nie były mile widziane, otworzyła własną aptekę, odbudowała ruiny, dając schronienie i wiedzę wielu cudownym ludziom. Kochała i była kochana. Spełniała po kolei każde swoje marzenie. Bez wyjątków.

Gdy pewnego razu, niedługo po trzydziestych urodzinach, obudziła się w środku nocy, zanosząc bolesnym, nieustającym kaszlem, który zostawiał na jej białej poduszce czerwone ślady krwi, wiedziała, że nie zostało jej wiele czasu. Życie alchemika nie bywa długie. Miała tę świadomość. Otoczenie chemikaliów i trucizn, mimo uodparniania na nie, zabierało bardzo dużo cennych lat. Jak to człowiek, Rose często popełniała błędy. Nie była doskonała, co przypłaciła zniszczonymi trzewiami. Rozpadała się w ciele i duchu, choć nadal miała tak wiele planów na przyszłość.

Tak wiele do zrobienia, tak mało czasu — powtarzała sobie te słowa podczas krwawych nocy, które zdarzały się coraz częściej. Z każdym kolejnym miesiącem ataki wzbierały na sile, odbierając jej dech i życie.

Gdybym tylko mogła... Chcę żyć dłużej. Wiecznie. Wiecznie piękna...

Pewnej niespokojnej nocy postanowiła wyruszyć w podróż. Jedną z licznych, ale i bardzo wyjątkową. Nie spakowała wielu rzeczy. Wiedziała, że to bezcelowe. To miała być ostatnia, samotna wyprawa, choć nadzieja nadal tliła się w jej schorowanym sercu. Musiała porzucić wszystko to, co kochała i mogła jeszcze pokochać. Nie powiedziała nikomu prawdy. Przez swoją dziwną dumę i z troski o bliskich wolała zostać znienawidzoną uciekinierką niż być z żalem opłakiwana. Zostawiła za sobą dom, podopiecznych, adoratorów, ulubione miejsca i całą przeszłość.

Odeszła. Nie planowała powrotu.

*

— Witaj, ukochana — rzekł niskim tonem mężczyzna.

Jego skóra była biała jak śnieg, a oczy srebrne, zimne niczym lód i przenikliwe. Wodził chłodną, elektryzującą dłonią po jej nagim ciele. Kobieta nie drżała już pod jego dotykiem. Nie spotykali się przecież po raz pierwszy. Przypominali kota i skowronka — bestię i ofiarę, mogąca w każdej chwili stracić życie, które i tak wisiało już na włosku.

*

Spotkali się trzy tygodnie wcześniej, gdy Rose dotarła do Flainrot. Jej zamiłowanie do nocnych przechadzek oraz niepozwalająca na spoczynek choroba wypędziły ją na spacer wzdłuż portu pod niebem pełnym gwiazd. Miasto nie zachwycało zapachem, ale nadrabiało za to widokami.

Kot i skowronekWhere stories live. Discover now