*1*

123 6 5
                                    

Going out tonight. Changes into something red.

Czuł roztapiający się płatek śniegu na jego nosie. Wcale nie podniósł ręki, żeby go zetrzeć. Dziwnym trafem wcale mu to nie przeszkadzało. Odkąd wysiadł z autobusu w ogóle nic mu nie przeszkadzało. Od razu pochłonęły go wspomnienia i pozwolił się im porwać. Uwielbiał powroty, uwielbiał wciągać w płuca powietrze przesycone przeszłością. W końcu to właśnie tutaj przeżył najwspanialsze chwile w swoim życiu i właśnie po kolejne wrócił. Każdego roku wyczekiwał Bożego Narodzenia, bo to był jedyny pewny termin, podczas którego zjawiał się w domu rodzinnym.

Pewnie się zdziwią, że przyjechał dzień wcześniej, ale nie wyprowadzał ich z błędu. W Londynie nie mógł już po prostu wytrzymać. Tak samo jak w Los Angeles i każdym innym mieście, które zwiedzili w ciągu ostatnich tygodni. Wszyscy z zewnątrz uważali, że ma wieczne wakacje, same przyjemności. Guzik prawda. Jedyną zaletą było posiadanie przyjaciela pod ręką. Jednak nie zamierzał truć teraz Niallowi głowy.

Po prostu szedł powoli ulicą, prowadzącą do jego ulubionego West Parku. Wcale nie chodziło o to, że był blisko. Jako dziecko zwiedził wszystkie parki w swoim mieście, ale tylko ten miał jezioro. Jeździł wokół niego na rowerze, a jego rodzice umierali ze strachu, że kiedyś po prostu do niego wpadnie. Szatyn potrafił się tylko głośno śmiać i odliczać okrążenia. W końcu mu zaufali, że jest zbyt duży na takie głupoty, jak próba utopienia. Za to z wiekiem posiadł inne głupoty.

Kilkanaście minut temu wszedł do swojego domu, używając kluczy, które zawsze miał przy sobie. Odłożył walizki w salonie i tak po prostu wyszedł. Wiedział, że rodzice będą w pracy, a dziadkowie przyjadą dopiero jutro, na jego przyjęcie powitalne. Chłopak pokręcił z uśmiechem głową. Miał kilka godzin, żeby pobłąkać się po mieście, a przyszedł właśnie tutaj. Odkąd postawił stopę na dworcowym chodniku, poczuł się, jak w swoim miejscu na ziemi. Tutaj nie był gwiazdą, był normalnym chłopakiem. Owszem, kilka osób zatrzymało go po zdjęcie lub autograf, a to nie przydarzało się zwykłym ludziom, ale i tak czuł się swobodniej niż w każdym innym miejscu. Jednak wszystko dopełniło się dopiero z momentem wkroczenia do parku. Jakby, mijając lekko zardzewiałą tabliczkę, znalazł się w innym świecie.

Tak dawno go tu nie było. Od tylu lat nie miał okazji obserwować zmieniających się pór roku po stanie drzew, trawy i jeziora. Ciekawe czy to samo rośliny pomyślałyby o nim, gdyby mogły. Zauważyłyby jak się zmienił, jak co roku przyjeżdża inny, jak próbuje leczyć serce. Wiele by oddał, żeby z tafli przed nim wyłoniła się Pani Jeziora i zaopiekowała się nim niczym Lancelotem. Jednak teraz w wodzie odbijały się jedynie świąteczne lampki.

Nie tylko z dzieciństwem kojarzył mu się ten park. Teraz, kiedy stał tu i wpatrywał się w krajobraz przed sobą, najsilniejsze okazały się te najświeższe wspomnienia. Przez szary płaszcz czuł chłód metalu na plecach, gdyż opierał się o jedną z latarni, stojących na pasie trawnika okalającego jezioro. Wpatrywał się w obsypaną śniegiem wysepkę na środku zbiornika. Kilka sporych, teraz ogołoconych, liściastych drzew wraz z iglakami. Pomiędzy nimi kryły się karmniki dla drobnych zwierzątek, które zdecydowały się spędzić zimę w mieście.

Kiedy znowu spojrzał w stronę parku, jego myśli zaczęły jeszcze bardziej szumieć w jego głowie. To na pewno nie był przypadek, że po swojej prawej stronie dostrzegł ławkę. Wiedział, co się znajduje pod jedną z desek, ale nie odważył się podejść i usiąść. Twarz bruneta stężała w zamyślonym wyrazie. Czasami przymykał powieki, pozwalając powrócić obrazom z przeszłości.

Teraz bardzo mocno dobijała się do jego świadomości wizja blondynki z rozwianymi włosami, goniącej za kartkami turlającymi się po trawniku. W zielonych źdźbłach trawy utknęły jej notatki. Zobaczył też siebie, pomagającego jej je pozbierać i chroniącego je przed utonięciem w jeziorku. Zadziwiająco wyraźnie widział jej uśmiech, pełne wdzięczności spojrzenie oraz zaróżowione z zawstydzenia policzki.

Po plecach szatyna przeszedł dreszcz, kiedy otworzył oczy i ujrzał migotliwe odbicie na tafli. Mógłby przysiąc, że jego myśli znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Sądził, że jego umysł płata mu figla, a to tylko gra świateł. Dosłownie go wmurowało w ziemię, kiedy podniósł wzrok wyżej. Ona naprawdę tam stała. Czerwony płaszczyk wyróżniał ją spośród szarego tłumu. Stała po przeciwnej stronie jeziora. Bał się, że zniknie, zanim tam dobiegnie. Niepewnie podniósł rękę do góry, lekko nią machając. Wpatrywał się w dziewczynę i czekał. Po kilku sekundach, którym akompaniowało głośne bicie jego serca, odmachała. Uśmiechnął się szeroko, ciesząc się jak dziecko. Poznała go.

Kiedy już miał ruszyć w jej stronę, zauważył, że odwróciła się i zaczęła zmierzać jedną z wyjściowych alejek. Wrzucił piąty bieg i zamiast powoli kroczyć, rzucił się biegiem. Patrzył, jak przez jakiś czas szła jeszcze brzegiem jeziora. Pędził w jej stronę, czując jak jego szalik poluźnił się pod szyją. Kompletnie nie zwrócił na to uwagi. Zupełnie co innego liczyło się teraz. Zignorował tabliczki z zakazem deptania trawy. Przebiegł na ukos kilka żółto-zielonych połaci. Teraz i tak nie były w najlepszym stanie.

Gdzieś po środku drogi do wyjścia chłopak przeciął alejkę i wyrósł prosto przed blondynką. Zrobił to tak niespodziewanie, że aż wpadła na niego z impetem. Złapał ją lekko za ramiona, by nie upadła. Potem pozwolił sobie chłonąć widok jej twarzy łakomym wzrokiem. Widział, jak zamrugała intensywnie, ale nie odezwała się słowem. Milczeli i po prostu wpatrywali się w siebie nawzajem. On lekko dyszał, próbując unormować oddech po przebieżce. Jednak najważniejsze, że ją miał.

Night ChangesWhere stories live. Discover now