Rozdział 17

123 12 5
                                    

Lekcje mijały zwyczajnie. Vanessa przedstawiła mi wszystkich ludzi "wartych uwagi", jak to sama ujęła.

W końcu przyszła pora na zajęcia dodatkowe - koło teatralne.

Nauczycielka dobierała nam właśnie role do nowego przedstawienia, "Romeo i Julii". Dostałam główną rolę!

Teraz przyszła pora na wybranie Romea.

Pani Lodge zastanawiała się nad dwoma chłopakami, Barrym i Johnnym Ambrosem.
Mocno trzymałam kciuki za mojego chłopaka, ale niestety wygrał Johnny...

W sumie, jest całkiem przystojny i ma ładny uśmiech... Może będzie mi się z nim miło pracowało?

Gdy nauczycielka zastanawiała się nad kolejnymi rolami, na mojej ławce wylądowała zwinięta w małą kulkę kartka.

Zainteresowana rozwinęłam ją i przeczytałam jej treść. Był to liścik od Johnnego.

Spojrzałam w stronę jego ławki i zauważyłam, że chłopak jest we mnie zapatrzony. Kiedy tylko zauważył, że też na niego patrzę, uśmiechnął się do mnie zalotnie.

Delikatnie odwzajemniłam uśmiech, po czym spojrzałam ponownie na karteczkę i nie zastanawiając się chwili dłużej, zapisałam na niej to, o co prosił.

Zwinęłam ponownie papier w kulkę i rzuciłam ją w jego stronę.

Po około piętnastu minutach zadzwonił dzwonek na przerwę.

Gdy szłam do mojej szafki, Barry zdenerwowany zagrodził mi drogę:

- Co to do cholery miało być!?

- To, czyli co? - postanowiłam się z nim podroczyć, unosząc kąciki ust w niewinnym uśmiechu.

- Nie udawaj głupiej. Dobrze wiesz o co mi chodzi.

- Masz na myśli ten liścik od Johnnego, na który mu po prostu odpisałam?

- Tak, niby o co innego miałoby mi chodzić?

- Dałam mu tylko swój numer. To nic wielkiego - odpowiedziałam spokojnym tonem i zamknęłam szafkę. Wyminęłam wściekłego chłopaka, który niestety poszedł za mną. Zaraz się zacznie...

- Nic wielkiego!? Czy ty siebie słyszysz!? Ty AŻ dałaś mu swój numer! Teraz pewnie zaczniecie sobie niewinnie smsować, potem rozmawiać, umawiać się, aż w końcu mnie zostawisz! - wokół nas zebrała się mała grupka uczniów. Drama zawsze przyciąga gapiów.

- Wiesz co? Jesteś zwyczajnie zazdrosny! - powiedziałam odwracając się do niego.

- Może i jestem zazdrosny, ale jestem twoim chłopakiem i chyba mam do tego prawo? Każdy szanujący się człowiek byłby zaniepokojony, gdyby jego dziewczyna rozdawała swój numer telefonu na prawo i lewo. Gdyby nie ja, to by cię tu nie było! Nie poznałabyś tego dupka, Johnnego, ani nawet swojej własnej matki! - coraz więcej osób się wokół nas zbierało. Nie pozwolę tak do siebie mówić na oczach wszystkich. Postanowiłam mu się mocno odgryźć.

- Gdybym się z tobą nie umówiła to nie doszłoby do żadnego wypadku! Wszystko byłoby jak dawniej, teraz nawet nie wiem, jak wygląda większość moich bliskich!

- Żałujesz, że się wtedy spotkaliśmy i że jesteśmy razem?

- Najwyraźniej.

Oj, chyba trochę przesadziłam... Teraz zebrani wokół nas patrzyli na mnie z dużym podziwem. Nikt wcześniej nie ośmielił się zwrócić w ten sposób do Barrego Allena.

- Mówisz serio? - wypowiedział te słowa zachrypłym głosem, już spokojniej, a także ze smutkiem i rozczarowaniem.

- Wiesz, nawet nie chce mi się z tobą gadać. Muszę sobie wszystko przemyśleć, więc proszę... Zostaw mnie samą.

Po tych słowach po prostu odeszłam. Nie wiedziałam, gdzie idę, ale chciałam być jak najdalej od niego i od całego tego zbiorowiska.
Odwróciłam się jeszcze na chwilę i zobaczyłam, że stoi dokładnie tam, gdzie stał przez cały czas. Ze łzami w oczach.

Co ja do cholery zrobiłam!?

Don't care Where stories live. Discover now