Rozdział 23 - Wyznanie i przysługa

210 32 2
                                    


Clarke

Miałam złudną nadzieję, że Lexa nie wplącze się w tą całą, zagmatwaną sytuację. Po pierwsze: nie prosiłam jej, aby przyszła mi z pomocą, a po drugie: mimo szkody i zdrady, jakie mi wyrządziła, nadal chciałam ją chronić. Była mężna i waleczna, co nie zmieniało tego, jak podchodziłam do zbędnego zagrożenia, z którym niejednokrotnie Komandor się mierzyła. W tym przypadku to ja byłam dla niej niepotrzebnym, głupim ryzykiem i rzeczywiście tak się czułam. Niemniej nie mogłam poświęcać temu zbyt wielu myśli, bo przed moimi oczami rozgrywały się sceny, których nie do końca rozumiałam. Ciągle tłukła mi się po głowie wypowiedź Arhideona: "jesteś mi potrzebna", mówił to jak zaczarowany.

- Ocknij się! - potrząsnęła mną Costia, czym wyrwała mnie z zamysłu. Sama się sobie dziwiłam, że w takiej chwili zdołałam odpłynąć w głębiny podświadomości.

- A ty się opanuj. - nakazał rzeczowo szaman - Szanuj naszego gościa.

- Ty nieomieszkałeś mnie sparaliżować. - mruknęłam wściekła.

Zaśmiał się na moje słowa, po czym wrócił do tego, od czego na sekundę się oderwał. Nie miałam pojęcia, czym się zajmował, aczkolwiek wcale nie chciałam tego wiedzieć. Było mi to na rękę, chociaż takie pragnienie było równie nierozsądne. I niemożliwe do spełnienia, skoro leżałam tu, gdzie mnie położył. W pokoju. Na stole. W wieży, która niegdyś była bezpieczeństwem i ostoją Hedy.

- Przykro mi Clarke, ale będę musiał wyrżnąć twoich przyjaciół w pień. - oznajmił chłodno, nieprzywiązując wagi do ruchu moich gałek ocznych, który był teraz jakby paniczny. Szukałam ewentualnego wyjścia, ale nie byłam w stanie go dostrzec. Obraz raz był wyraźniejszy, innym razem rozmywał się.

- Jeżeli ich tkniesz...- zagroziłam.

- To co? - uśmiechnął się, nachylając się nade mną - Nic nie możesz zrobić, nie przez następne pół godziny, a w tym czasie oni zdołają tutaj dotrzeć.

- Znaj jego łaskę. - wtrąciła rudowłosa - Arhideon ma dla ciebie jeszcze ostatnią szansę.

- Arhideon nie mówi sam za siebie? - żąchnęłam się.

- Nie kpij, diable z nieba! - krzyknęła, uderzając pięścią obok mojego biodra.

Zamilkłam posłusznie, postanawiając, że nie będę więcej narażać się na napady emocjonalnie i psychicznie niestabilnej służebnicy szamana.

- Clarke z klanu Nieba...- zaczął powoli - Potrzebuję, abyś zabiła Komandor trzynastu klanów.

»»»°«««

Bellamy

Nie miałem bladego pojęcia o położeniu Lexy, ale ja znajdowałem się w szybie wentylacyjnym, z którego nie umiałem się wydostać. Za mną czołgała się Octavia, a na końcu tej kolejki lojalnie towarzyszył nam Lincoln. Przyznam szczerze, że na początku z trudem tolerowałem przywiązanie mojej siostry do tego ziemianina, jednak po odpowiednim czasie i po uczynkach, którymi Lincoln udowodnił swą dobroć...nie mogłem mieć więcej wątpliwości co do tego, że idealnie się nią zaopiekuje. Że kochają się tak, jak nigdy wcześniej nikt ich obu nie kochał. No, w sensie romantycznym, oczywiście.
Niechcąc dłużej rozmyślać nad podobnymi rzeczami w tym momencie, potrząsnąłem głową, jakby strzepując z siebie resztki owych osądów i ocen. Ruszyłem, a na końcu szybu znalazłem kratę. Przez cieńkie szczeliny dostrzegłem poruszającą się za kratą postać. Niemal zadławiłem się powietrzem, gdy zobaczyłem i samą Clarkę bezwładnie leżącą na dużym, okrągłym stole. Nie mogłem jej tym razem pomóc, nie od razu. Lincoln namawiał mnie, bym podszedł do akcji odpowiedzialnie i rozsądnie, więc zabroniłem sobie zgrywać bohatera. Ona tego nie potrzebowała. Clarke potrzebowała realnego ocalenia, chociaż zdawało się miesiąc temu, że jedynym jej pragnieniem jest ucieczka i izolacja.
Uważnie obserwowałem terytorium wroga, co chwila szeptając swoje spostrzeżenia do Octavii, która niecierpliwiła się coraz bardziej. Po pewnym czasie, naprzeciwko, za ścianą, przyuważyłem także wychylającą się lekko kobietę. To właśnie była Lexa kom Trikru.
Na szczęście nie musiałem się bać, że Heda zrobi coś impulsuwnego. Gdyby miała rzucić się na mężczyznę, którego podejrzewałem o bycie sprawcą nieszczęść, już by to zrobiła. Na razie natomiast tylko się przyglądała, zresztą, dokładnie tak jak ja.
Niespodziewanie osoba, która prawdopodobnie była Arhideonem, odwróciła się w stronę olbrzymich, otwartych drzwi. Uchylił usta, ale niczego nie powiedział. Dopiero po chwili, która trwała wieczność, zorientowałem się, że on wiedział. Wszystko musiał widzieć na kamerach, które od początku śledziły każdy krok mój i moich współtowarzyszy. Widocznie zarejestrowały również obecność Lexy.

- Wiem, że tu jesteście. - oznajmił zbyt spokojnie jak dla mnie.

Kobieta stojąca u jego boku podeszła do krat, które niebawem rozkręciła i ściągnęła. Wobec tego musiałem wyskoczyć, by zyskać minimalną przewagę. Ja zrobiłem coś, co kwalifikowało się do głupich - rzuciłem się na nią, lecz nie obroniłem się właściwie i już za moment leżałem na podłodze. Z rozciętego czoła spływała mi krew, zabierając możliwość patrzenia w jednym oku. Otarłem to rękawem, co pomogło mi w małym stopniu.

- Bellamy...- szepnęła Gryffin, nawet nie odwracając się w moim kierunku.

- Clarke, wydostanę cię stąd, obiecuję! - krzyknąłem, ale jeszcze raz uderzony zostałem w głowę.

»»»°«««

Clarke

Kiedy Blake upadł bezwładnie na ziemię, kątem oka dostrzegłam ruch za Costią, która zamachnęła się na chłopaka rękojeścią dużego noża. Po krótkiej dezorientacji, obraz na powrót stał się wyraźny. Tym razem przed Arhideonem pojawił się Lincoln i Octavia, którzy rzucili się na niego z dzikim wrzaskiem, który zamarł na ich szeroko otwartych ustach. Oboje zatrzymali się, gdy ten przystawił mi ostrze do gardła. Poczułam napływ adrenaliny, która zaczęła niespokojnie buzować w moim wnętrzu. Niezauważalnie dla kogokolwiek innego, poruszyłam najpierw jednym palcem, później drugim. Płyn, który Arhideon wcześniej wprowadził do moich żył, przestawał działać.

- Nikt z was nie będzie musiał umrzeć. - oznajmił nagle mężczyzna w strojnej szacie - Wystarczy, że wasza przyjaciółka wyświadczy mi drobną przysługę.

Znajomi spojrzeli na mnie ze współczuciem i z czymś, czego nie rozszyfrowałam.

- Clarke, zabij Komandor, która czai się tuż za ścianą. - dodał radośnie - Wiem przecież, że już możesz wykonywać swobodne ruchy.

A więc to tyle z przewagi zaskoczenia.

Lexa? Lexa tu jest?!

Powoli podniosłam się ze stołu i słaniając się na nogach podeszłam do niedomkniętych drzwi. Zza nich ujawniła się moim oczom Heda, która tym uczynkiem zupełnie mnie zadziwiła.

- Po co tu przyszłaś? - nie mogłam uciszyć pretensji w swoim głosie.

- Dla ciebie, Clarke. - odparła miękkim tonem - Kocham cię.

Przełknęłam ślinę.




Ziemia obiecana Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang