Rozdział 19

163 19 0
                                    

Nachyliłam się nad garnkiem z wywarem. Pachniało bardzo ładnie, jednak kiedy zbyt mocno się zaciągnęłam, dym zaczął gryźć mnie w gardle. 

- Mówił Ci ktoś kiedyś, że tak się nie sprawdza leków? - skarcił mnie Pablo. - Jakby to była trucizna, padłabyś.

Odsunęłam się natychmiast i zganiłam samą siebie w myślach. To było nieodpowiedzialne, jednak nie miało w tamtej chwili większego znaczenia.

- Wszystko poszło zgrabnie - Nerayla klasnęła w dłonie.

- A jak mu to podamy? - zapytałam i nagle nastała cisza.

Wszyscy popatrzyli po sobie, a po chwili ich spojrzenia zatrzymały się na mnie. Znieruchomiałam. Czyżbym znów popełniła gafę i zadała nieodpowiednie pytanie?

- No wiesz, lewatywa - zaczął Pablo z szelmowskim uśmiechem, ale szybko dostał po głowie od Gary'ego.

- Zaszczepimy go tym. Ty zaszczepisz - poinformował mnie Shery.

Początkowo chciałam odmówić, ale argumenty chłopców były mocniejsze. Alfa przyjdzie tylko do mnie, a nawet jeśli nie, przyciągną go wampiry, które nie przepuszczą okazji, by mnie zaatakować. Luno przyniósł strzykawkę, a mnie na jej widok zmiękły kolana. Nigdy nie lubiłam igieł. Źle mi się kojarzyły. Prawie zawsze oznaczały tylko ból. Szczepienie, wstrzykiwanie znieczulenia albo pobieranie krwi, na widok czego odchodziłam od zmysłów. Oczywiście nie szarpałam się, wiedziałam, że to nie ma większego sensu, bo będzie bardziej bolało. Lekarze i pielęgniarki twierdzili, iż jestem bardzo dzielna, skoro jedynie płaczę bezgłośnie. Jedyne dobre wspomnienia związane ze szczepieniem miałam z pielęgniarką, która wstrzykiwała mi coś na odczulanie. Długo trwało, nim skończyłam leczenie, ale przynajmniej nie umierałam, kiedy spotkałam się z alergenem. Oczywiście zdarzały się takie sytuacje jak wtedy z Alison w lesie. Żadna nie stawiała mojego życia na szali tak, jak tamta.

Reszta odtrutki miała poczekać, aż Robin nie odzyska choć trochę zdrowego rozsądku. Wtedy sam ją wypije. Ja otrzymałam strzykawkę i polecenie. W nocy iść do lasu, tam znaleźć Alfę i wbić mu igłę pod skórę, kiedy nadarzy się okazja. Zakładając, że uda mi się go znaleźć. Albo on znajdzie mnie.

Minęły trzy godziny od skończenia lekcji. Wróciłam do domu pod okiem Luna. Zdziwił mnie tylko brak samochodu Tiany na podjeździe. Zwykle ciocia była już o tej porze w salonie i oglądała telenowele. Jednak dom był pusty. Zadzwoniłam na jej komórkę, ale nie odbierała. Przestraszyłam się.

Jeśli wróci do domu w nocy, a mnie nie będzie w łóżku, da mi szlaban do osiemnastki. Jeszcze gorzej, jeśli nie wróci. To by oznaczało, że coś jej się stało, a miałam powody, by sądzić, że tak właśnie jest. Skoro tej dziewczynie w szkole zniknął kot, to wampiry musiały mieć z tym coś wspólnego. Tyle wspólnego, ile ze zniknięciem Tiany.

Aby nie popaść w paranoję, zadzwoniłam do chłopców z prośbą, by któryś z nich wybrał się do szpitala i sprawdził, czy Tiana tam jest. Potem mogłam z już nieco spokojniejszym sumieniem iść pod prysznic i zjeść kolację. 

Kiedy dochodziła jedenasta, Tiany wciąż nie było, jednak to nic nie zmieniało. Budzik w telefonie wyrwał mnie z krainy snów.

- Już pora - powiedziałam do pustego pokoju i sięgnęłam po strzykawkę. Przed igłą chroniła mnie tylko plastikowa osłonka. Nie zostało to zorganizowane zbyt higienicznie, ale nie miałam czasu na rozmyślanie o tym. Nie ja podjęłam decyzję.

Pod lasem spotkałam Shery'ego w postaci wilka. Pamiętałam wciąż nasze spotkanie kilka dni wcześniej. Wtedy wydawał się większy. Żadne z nas nie zaczynało rozmowy, która nie miała sensu. Czułam, że trzeba być cicho, jeśli nie chciałam kolejnego spotkania z wampirami. Czerwonooki zwierz kroczył kilka kroków za mną przez cały czas. Nie wiedziałam, gdzie idziemy, dokąd powinnam zmierzać, ale to bez znaczenia. Robin sam nas znajdzie. 

CualiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz