Rozdział 4

7.3K 606 582
                                        

Cytryna była pierwszym, co Destiny rozpoznała po obudzeniu. Nie wiedziała, gdzie się znajdowała, z jakiego powodu tak wirowało jej w głowie, ani dlaczego wszystko zdawało się poruszać. Czuła tylko mocny słodko-kwaśny zapach i delikatną wilgoć.

— Umyłeś mi włosy? — wymamrotała wpół przytomna.

— A i owszem. Są teraz mięciutkie i pachnące.

Głos Jamiego trochę ją wybudził. Chciała się podnieść, ale szybko zrozumiała, że skuł jej nadgarstki w kajdanki za plecami. Szarpnęła nimi w przypływie nagłej paniki. Przewróciła się, by spojrzeć w górę. Jechali samochodem, a ona leżała na podłodze pod tylnymi siedzeniami w obszernej, czarnej bluzie, którą musiał jej założyć. Co ciekawsze, w kieszeni dżinsów uwierała ją komórka.

— Zwariowałeś? Dokąd my jedziemy? — Wsparła się na ściśniętych dłoniach, żeby przejść chociaż do siadu. Doceniła fakt, że nie spętał jej kostek, choć nie wiedziała, czy to przez roztrzepanie, czy udzielony kredyt zaufania. Biorąc pod uwagę ostatni incydent, raczej to pierwsze. Oparła się o drzwiczki. — Jamie!

— Nie rozpraszaj kierowcy, bo następnym razem wylądujesz w bagażniku — powiedział to żartobliwym tonem, ale bez wątpienia byłby zdolny ją tam wsadzić. Poczuła dreszcze na plecach, przypominając sobie, że tak Chase przewiózł ciało Collina. — Zapnij pasy, zaraz będzie nasz przystanek. Nie wychylaj się, nie mówiłem serio z tymi pasami!

— Chase o tym wie?

— No... nie. I niech tak zostanie.

Widziała, że Jamie nie pracował dla Exodusu, odkąd kilka dni temu zapytała go, dlaczego nie wszczepi się z Bree. Nie znała powodu, dlatego po cichu myślała, że nie zdał testów. Chociaż gardziła programem, więc teoretycznie powinna się cieszyć z jego niezależności, podświadomie zaczęła go postrzegać jako nieco mniej kompetentną osobę, a wyjazd nawet jej wydał się niezwykle durnym pomysłem i nie potrafiła dostrzec w nim żadnego sensu. Zdołała wysunąć telefon z kieszeni, wejść w kontakty i wybrać numer Chase'a — zamierzała włączyć głośnik, kiedy się odezwie, ale nie odbierał.

Przez okno po przeciwnej stronie widziała ciemne niebo i migające na nim co jakiś czas czubki drzew. Pojawiały się także latarnie, a po suficie sunęły smugi światła. Zabrał ją do miasta.

Czyżby jego cierpliwość się skończyła? Destiny nie panowała nad tym, co się z nią działo. Nie panowała nad niczym. Jamie uważał, że ichor wytworzył w niej jakąś drugą osobowość, która coraz częściej zaczynała zabierać głos, spychając prawdziwą Des gdzieś głęboko, ale to nie było do końca tak. Wolałaby, żeby sytuacja przedstawiała się w ten sposób, żeby miała w sobie jakiegoś demona, żeby czuła się zwyczajnie opętana. Wolałaby bezradnie obserwować zdarzenia, nie mając na nie żadnego wpływu, bo to poniekąd odciążyłoby jej sumienie.

Niestety jedynym, do czego potrafiła przyrównać swoje zachowanie po zwiększeniu ichoru we krwi, było upojenie alkoholowe. Po wytrzeźwieniu nieraz nie wierzyła w rzeczy, jakie robiła pod jego wpływem — zachowywała się jak całkiem inna osoba, podejmowała decyzje, które na trzeźwo kłóciły się z jej osobowością i o które często by się nie podejrzewała. Ale to wciąż była ona, nikt nie przejął sterów. Gdyby zabiła człowieka pod wpływem alkoholu, również mogłaby obarczać winą wyłącznie siebie.

Ichor także zmieniał jej percepcję, tylko w o wiele silniejszy, gwałtowniejszy i trwalszy sposób. Kiedy jego działanie słabło, z przerażeniem rozmyślała o wszystkim, co zrobiła i co chciała zrobić, czując się jak małe, bezradne dziecko i nie mogąc, nie chcąc wierzyć, że była zdolna do takich rzeczy, że miała w sobie coś tak nieludzkiego. Bała się samej siebie.

ExodusWhere stories live. Discover now