Rozdział 10

536 43 1
                                    

Ściskając pod pachą paczkę pani Weasley, wdrapałem się po wąskich schodach na tyłach Esów i Floresów. Na ich szczycie znalazłem ładne, drewniane drzwi, do których przymocowana była elegancka, mosiężna wizytówka z napisem: "Holland i Tudor - Wydawcy". Delikatnie zapukałem, po czym otworzyłem je ostrożnie i wszedłem.

W środku musiałem się przedzierać przez coś, co przypominało las roślin doniczkowych o jaskrawo ubarwionych liściach. Były wśród nich szkarłatowe, żółte i zielone wzorzyste krotony. Były aromatyczne paprocie, a także pasiaste lilie z włochatymi liśćmi. Nie wspominając już o niebezpiecznie kolczastych kaktusach, mięsistych sukulentach oraz niezidentyfikowanych roślinach o lepkich, purpurowych liściach, które pozostawiły na moim swetrze paskudny smród kupy. (Później dowiedziałem się, że to recepcjonistka Archiego i Gwillima, Kalpurnia Cadwallander, była odpowiedzialna za wystrój tej części ich biura.)

Rozpychając się łokciami, dodarłem do biurka panny Cadwallander z kciukiem w ustach - wstrętnie woniejąca substancja dostała się w niego przez przypominający strzykawkę kolec. Zanim jeszcze zdążyłem się przedstawić, recepcjonistka kwiknęła entuzjastycznie i zarumieniła się, zobaczywszy bliznę na moim czole.

- Pan musi być Harrym Potterem - zaskrzeczała z przejęciem, a wielki por w jej włosach zakołysał się dziko.

- Eee, tak - przyznałem. - Pan Holland zaprosił mnie...

- Tak, tak! - potwierdziła gorączkowo. - Oczekuje pana. Tylko że właśnie przed chwilą wszedł do niego profesor Snape. Czy chciałby pan do nich dołączyć, czy woli pan poczekać, panie Potter?

- Zaczekam tutaj, dziękuję. Poprzyglądam się pani pięknym roślinom...

Zamierzałem zaszyć się w wielobarwny gąszcz, założyć pelerynę niewidkę i podkraść się pod drzwi gabinetu, żeby podsłuchiwać Snape'a, ale nie zdołałem pozbyć się Kalpurni. Błyskając okularami, zmusiła mnie do odbycia wycieczki po recepcji, podczas której przenikliwym głosem opowiadała mi o unikalnych cechach każdej jednej ukochanej jej roślinki, wyhodowanej przez nią z miłością od nasionka aż do tych nadnaturalnych rozmiarów, jakie obecnie prezentowała. Przyczepiła się do mnie jak rzep. Wysiliwszy pomysłowość do granic możliwości, zdołałem ostatecznie uciec, mrucząc pod nosem, że muszę coś obejrzeć i "wrócę za minutkę".

W rzeczywistości byłem tam z powrotem po paru sekundach, opatulony moją peleryną.

- Silencio - szepnąłem, aby wyciszyć szelest liści, a potem bezgłośnie podkradłem się pod drzwi gabinetu Gwillima i Archiego.

Przyłożyłem ucho do drewna i usłyszałem znajomy głos "Matyldy Flores", dyskutującego o jego nowej książce z wydawcami.

- Sądzę, że nadszedł czas otwartego przyznania, dla kogo te książki były pisane, Severusie - oznajmił Gwillim.

- Dokładnie - zgodził się Archie. - Teraz, kiedy już wystarczająco dobrze poznałeś Harry'ego, może zadedykujesz mu najnowsze dzieło? Na pewno będzie zachwycony!

Odpowiedź Snape'a była zwięzła:

- Nie.

- Dlaczego nie? - zdziwił się Gwillim.

- Ponieważ on mnie nienawidzi - wyjaśnił Snape rzeczowym, pozbawionym emocji tonem, jakby po prostu stwierdzał znany powszechnie fakt.

- Severusie, widziałem go niedawno w twoim domu - przypomniał Gwillim - i wyglądało na to, że czuje się w twoim towarzystwie całkiem szczęśliwy...

- To było zanim przypomniał sobie, że zabiłem mu rodziców - powiedział Snape.

- Severusie, ty mu nie zabiłeś rodziców!

TłuszczWhere stories live. Discover now