1

8.1K 463 31
                                    

James Davies miał parszywy humor.

Nie dość, że Daniel, jego pracownik spóźniał się od dwudziestu minut, kelnerki skarżyły się na natrętnych gości, to na domiar złego jego głowę zaprzątały niewygodne myśli, krążące wokoło porwanych zmiennych. Jako alfa pum miał za zadanie chronić swoich podopiecznych i jak do tej pory wywiązywał się z tego zadania na szóstkę z plusem, dzięki czemu spał spokojnie. Od kiedy jednak rozpoczęły się ataki, większość czasu biegał po puszczy i szukał jakichś śladów po zaginionych.

Od ponad miesiąca nie sypiał zbyt wiele i bieżąca sytuacja cholernie go już męczyła. Miał ochotę złapać drania, przez którego zginęło kilku zmiennych, wbić mu dłonie w klatkę piersiową i wyrwać mu jego serce, które na koniec wepchnąłby oprawcy głęboko w jego du...

- Hej, James! Mogę poprosić piwo?

O mało nie zmiażdżył głowy młodego niedźwiedzia o blat baru. Powstrzymała go od tego jedynie myśl, że młokos był niczemu winny a Tim, ochroniarz i niedźwiedź polarny w jednym, za cholerę by mu tego nie wybaczył. Bo chociaż niedźwiedzie nie posiadały sfor czy gildii i trzymały się raczej swych rodzin, to z całą pewnością Tim przywaliłby mu zdrowo w zęby za zrobienie krzywdy młodzikowi.

Warcząc pod nosem, James podał najmłodszemu z Taylorów po piwie dla niego i jego dwóch koleżków, po czym wrócił do polerowania szklanki, która już lśniła niczym kryształ.

- Pieprzony Dan! - zazgrzytał zębami - Zatłukę idiotę...

- Nie ma takiej potrzeby! - zawołał wesoło czarnowłosy mężczyzna, który sprawnie przeskoczył przez blat.

- Już jestem!

James wbił w niego wzrok mordercy, lecz powstrzymał się przed chęcią uderzenia siłą alfy. Zamiast tego pociągnął mocniej nosem zwąchując w zapachu barmana nie tylko jego naturalny aromat, ale i wciąż mocny zapach samicy.

- Nie wiesz, kiedy przychodzi się do pracy? - wywarczał spomiędzy zaciśniętych kłów.

Dan uśmiechnął się do niego przepraszająco, choć oboje wiedzieli, że ani trochę nie było mu przykro.

Ku uciesze znajdujących się najbliżej lady samic i ludzkich kobiet, przeciągnął przez głowę T-shirt, eksponując tym swój niezwykle umięśniony tors. Paradował tak przez kilka chwil nim gromiony zabójczym wzrokiem alfy, obiecującym mu usunięcie jąder łyżką do lodów, w popłochu ubrał firmową koszulkę z logiem BowlingStar.

- Idiota! - powtórzył James i ponowił polerowanie szklanki.

- Szefie - powiedział ugodowo Dan zabierając się za rozładowanie kolejki. - Wybacz, jest cholernie ślisko na drodze. Musiałem wolno jechać.

James walnął go zdrowo ścierką w łeb. To, że nasypało śniegu po kolana a na drodze była istna szklanka, za grosz do niego nie przemawiało.

- Następnym razem zostaw samicę w łóżku jakieś pół godziny wcześniej - wyburczał cicho.

- Przestań rżnąć się jak królik, a na pewno się nie spóźnisz. Tor numer trzy się zaciął.

Kilka z wilczyc, które mimochodem usłyszały jego słowa spojrzało w zachwycie na Daniela. Ten uśmiechnął się do nich szelmowsko, po czym posłał każdej z nich całusa w locie. James pomyślał, że szlag go trafi na miejscu. Zaczął burczeć, warczeć i prychać jak zraniony zwierz, przywoławszy tym uwagę kilku pum siedzących w kręgielni.

- Dannnnn - wysyczał.

- Wybacz! To się więcej nie powtórzy - odparł ugodowo barman.

Alpha ✔Where stories live. Discover now