Rodowód

2.2K 39 6
                                    

Nie cho­dzi tu­taj — u ka­du­ka! — o herb ani o sze­re­gi przod­ków pod­go­lo­nych, z sar­mac­ki­mi wą­sa­mi i przy ka­ra­be­lach — ani wy­de­kol­to­wa­ne pra­bab­ki w fio­kach. Oj­ciec i mat­ka — otóż i ca­ły ro­do­wód, jak to jest u nas, w dzie­jach no­wo­cze­snych lu­dzi bez wczo­raj. Z ko­niecz­no­ści wzmian­ka o jed­nym dziad­ku, z mu­su no­tat­ka o jed­nym je­dy­nym pra­dziad­ku. Chce­my usza­no­wać na­sy­co­ną do peł­na du­chem i upodo­ba­niem se­mic­kim awer­sję lu­dzi no­wo­cze­snych do ob­cią­ża­nia so­bie pa­mię­ci wia­do­mo­ścia­mi, w któ­rym ko­ście­le czy na ja­kim cmen­ta­rzu da­ny dzia­dek spo­czy­wa.

Otóż — oj­ciec no­sił na­zwi­sko Ba­ry­ka, imię Se­we­ryn, któ­re na roz­ło­gach ro­syj­skich zbyt­nio nie ra­zi­ło. „Sie­wie­rian Gri­go­rie­wicz Ba­ry­ka" — ucho­dzi­ło wte­dy, prze­śli­zgi­wa­ło się nie­po­strze­że­nie. Mat­ka by­ła nie­wi­docz­na, sa­mo­swo­ja, naj­zwy­czaj­niej­sza Ja­dwi­ga Dą­brow­ska, ro­dem z Sie­dlec. Ca­łe pra­wie ży­cie spę­dza­jąc w Ro­sji, w naj­roz­ma­it­szych jej gu­ber­niach i po­wia­tach, nie na­uczy­ła się do­brze mó­wić po ro­syj­sku, a du­chem prze­miesz­ki­wa­ła nie gdzieś tam na Ura­lu, czy w Ba­ku, w Sym­bir­sku — czy zgo­ła w Tu­le, lecz wciąż w Sie­dl­cach. Tyl­ko w Sie­dl­cach — choć to je­dy­nie z li­stów i ga­zet wie­dzia­ła — dzia­ły się dla niej rze­czy waż­ne, in­te­re­su­ją­ce, god­ne wzru­sze­nia, pa­mię­ci i tę­sk­no­ty. Wszyst­ko in­ne, po­za mę­żem i sy­nem, by­ła to przy­god­na, do­cze­sna, prze­lot­na su­ma rze­czy i zda­rzeń, wzbu­dza­ją­ca co­raz więk­szą tę­sk­no­tę wła­śnie za Sie­dl­ca­mi. W naj­pięk­niej­szej miej­sco­wo­ści — oa­zie naf­to­wej pu­sty­ni, Ba­ku — kę­dyś na tak zwa­nym Zy­chu, w za­to­ce Pół­wy­spu Ap­sze­roń­skie­go, wo­nie­ją­cej od kwia­tów i ro­ślin­no­ści Po­łu­dnia, gdzie przej­rzy­ste mo­rze szme­rem na­peł­nia­ło cie­nie nad­brzeż­nych ga­jów, pa­ni Ba­ry­ko­wa nie mia­ła za­wsze nic pil­niej­sze­go do nad­mie­nie­nia jak stwier­dze­nie, że na Se­ku­le był „tak­że" bar­dzo pięk­ny staw, w Ra­kow­cu by­ły nad­to łą­ki — gdzie! pięk­niej­sze niż ja­kie­kol­wiek na świe­cie, a kie­dy księ­życ świe­cił nad Mu­chaw­ką i od­bi­jał się w sta­wie oko­ło mły­na... Na­stę­po­wa­ło nie­unik­nio­ne śli­ma­cze­nie się wpo­śród dłu­go­trwa­łe­go wy­po­mi­na­nia pięk­no­ści ja­kichś tam mo­krych łąk pod Iga­nia­mi, la­sku pod Stocz­kiem, a na­wet szo­sy ku Mor­dom, któ­ra — żal się Bo­że! — tak­że by­ła we wspo­mnie­niach peł­na nie tyl­ko bło­ta, ku­rzu i sta­łych wy­bo­jów, lecz i uro­ku.

Już po raz pierw­szy, wnet po ślu­bie, ja­dąc przez Mo­skwę pa­ni Ba­ry­ko­wa (Ja­dwi­ga z Dą­brow­skich) wsła­wi­ła się by­ła po­śród po­lo­nii ro­syj­skiej roz­mo­wą z jamsz­czy­kiem. Gdy bo­wiem po­wóz, w któ­rym sie­dzia­ła, trząsł nie­mi­ło­sier­nie na wy­bo­jach mo­sto­wej, stro­fo­wa­ła ku­cze­ra sie­dzą­ce­go na koź­le, ob­rzę­do­wo i po­nie­kąd urzę­do­wo wy­pcha­ne­go so­wi­cie we wszyst­kich kie­run­kach: — „Co to tu­taj u was ta­kie pło­che bru­ki!" Po­wta­rza­ła tę wy­mów­kę raz, dru­gi i trze­ci, w mia­rę znie­cier­pli­wie­nia, aż do chwi­li ka­ta­stro­fy. Woź­ni­ca oglą­dał się na nią kil­ka­kroć z obu­rze­niem, a gdy jesz­cze raz po­wtó­rzy­ła okrzyk uskar­ża­ją­cy się na „pło­che bru­ki", za­trzy­mał swe­go siw­ka i wrza­snął:

— Da czto wy, ba­ry­nia, w sa­mom die­le k mo­im briu­kam pri­sta­li! Plo­chi­je briu­ki, da pło­chi­je briu­ki! Isz ba­bu! Pło­chi­je briu­ki, tak pło­chi­je, a tie­bie, ba­ba, czto za die­ło!

Kie­dy in­dziej, już ja­ko mał­żon­ka do­brze sy­tu­owa­ne­go urzęd­ni­ka, pra­gnąc przy­czy­nić się w mia­rę moż­no­ści do po­wo­dze­nia i awan­sów mę­ża, za­szko­dzi­ła mu zna­mien­nie swą nie­do­sta­tecz­ną zna­jo­mo­ścią ar­ka­nów mo­wy ro­syj­skiej. By­ło to na ba­lu pu­blicz­nym w mie­ście gu­ber­nial­nym pod Ura­lem. Bal ów za­szczy­cił swą obec­no­ścią miej­sco­wy gu­ber­na­tor oraz je­go do­ra­sta­ją­ca cór­ka. Pa­ni Ba­ry­ko­wa po prze­tań­cze­niu wal­ca mia­ła szczę­ście zna­leźć przy­pad­kiem miej­sce obok cór­ki gu­ber­na­to­ra, za­pra­gnę­ła za­wią­zać mi­łą roz­mo­wę z dzie­dzicz­ką pod­ural­skiej po­tę­gi. Za­pra­gnę­ła sko­rzy­stać z chwi­li i coś zro­bić dla mę­ża przez po­zy­ska­nie przy­chyl­no­ści cór­ki gu­ber­na­to­ra. Nie wie­dzia­ła, od cze­go za­cząć roz­mo­wę, wa­ha­ła się i gu­bi­ła w nie­po­ko­ju, co by tu po­wie­dzieć... Wresz­cie zna­la­zła! Wi­dząc ślicz­ną ró­żę przy­pię­tą do sta­ni­ka uro­czej gu­ber­na­to­rów­ny, pa­ni Ba­ry­ko­wa z za­chwy­tem, roz­pły­wa­jąc się w unie­sie­niu, to­nąc w uśmie­chach uwiel­bie­nia, wy­rze­kła:

„Przedwiośnie" ŻeromskiegoWhere stories live. Discover now