Barowa pogoda

522 58 4
                                    

Zamek torby podróżnej spieprzył mu się elegancko, gdy próbował dopchnąć do przepełnionej torby kalosze. Sprawdzał pogodę. Nie był głupi. Wszystko będzie miał mokre i niczego nie dosuszy; już to wiedział.
Na cholerę się na to zgadzał?

W pociągu łyse łebki spalały tanie fajki, a Feliksa rozbolała głowa. Deszcz bębnił o szybę tak zawzięcie, że przebębnił się nawet przez uszczelkę i zalało mu drożdżówkę.
Ogrzewanie nie działało. Zmarznięty i zły, wściekle chrupał ocalałe petitbery.

A teraz mókł i moknął; pewny, że nie da się jednym słowem określić tego, co robił z nim deszcz. Wiata przystanku PKSu stała nawet względnie prosto, ale deszcz nic sobie z tego nie robił. Zacinał równolegle do rozdeptanej ziemi, oczywiście! Feliks pociągnął nosem. Będzie chory! Biegnąc na uciekający autobus wdepnął obunóż w kałużę. Miał teraz kałużę w trampkach.

Na cholerę się na to zgadzał?!

Spodnie przemokły mu z każdej strony. Dupę miał suchą tylko dzięki solidnej kurtce. No pięknie. Jęknął cicho, przypominając sobie o upchniętej w plecaku książce z biblioteki. Jakieś trzy dychy w plecy... Trzeba będzie odkupić tych Strugackich; bez szans, że przetrwali taką powódź.

Droga od przystanku cała była rozmiękła i obrzydliwa, tak że do kałuży w jego butach dołączyło jeszcze błoto. A mógł się nie przejmować robieniem wiochy w mieście i od razu ubrać te kalosze...
Choć znając jego dzisiejsze szczęście pewnie miałby to bagno w kaloszach.

Stróż przy ogrodzeniu pola biwakowego wykłócał się przez pięć minut, że żaden domek nie jest wolny, wszystkie zajęte i czego gówniarz chce. O, Feliks wiedział, że wszystkie domki są zajęte: sam – jak durny! - zgodził się dokładać do opłaty za jeden.
Kolejne pięć minut przepadło na przekonywaniu dziada, że nic się od niego nie chce, oprócz wpuszczenia na teren.

Pod chaotycznie porozrzucanymi drzewami iglastymi przynajmniej padało mniej. Nie było widać żadnych dzieciaków czy psów, piłek czy rowerków – wszyscy rozsądni ludzie chowali się w domkach czy namiotach. Za to on, oczywiście, musiał maszerować leśną ścierzką, wypatrując durnego numeru 5.

- Hej, Feliks! FELA! Tutaj!
Odwrócił się gwałtownie, aż jego smutne trampki zaklęsnęły obelżywie. Skrzywił się lekko, słysząc ten znajomy głos. No tak, cały zadowolony. Gilbert stał na schodkach do spiczastego, trójkątnego domku. Pod daszkiem, na ścianach, widać było ciemne zacieki od deszczu, a ten tylko stał tam i szczerzył się, i machał tak, że prawie mu ręka nie odpadła.

Później ten kretyn zbiegł nawet z werandy, żeby zabrać Feliksowi bagaże. Co poskutkowało tylko tym, że deszcz zmoczył jedyny suchy fragment jego ubrań, wcześniej osłaniany przez torbę. Feliks prychnął pod nosem. Wielkie dzięki, stary.

Prychał zresztą dużo: na to, że przy drzwiach w przedpokoju był pająk; na porozrzucane po saloniku graty Gilberta; na nierozpalony kominek; na ostatnią tylko kostkę czekolady. Ponarzekał na to, że gitara rozstrojona (mimo że jej nie sprawdził), że wino nie takie (choć było i jego ulubione) i że nie ma sensu nawet grać w scrabble, bo i tak on wygra.
Gilbert beztrosko śmiał się i złapał nawet czas radiowy, gdy Feliks umilkł na złapanie oddechu.

Więc, oburzony takim przerywaniem, Feliks prychał i sarkał złośliwie na całą paplaninę Gilberta – na wszystko o tym, że pojutrze przyjedzie Elka z siostrą; że mają trochę za mało łóżek, bo ma się pojawić jeszcze Toris i Taszka, a może nawet i Dianka z nimi; na zupełnie nieprzekonywujące przeprosiny za zjedzoną czekoladę.

Nie omieszkał naprychać też na wszelką pomoc, bocząc się i wykręcając z suchego ręcznika i zaproponowanych suchych ubrań.

W tym wszystkim nie mógł się tylko zdecydować, czy prychać na dziwny i niezdrowy wniosek, który zawitał w jego głowie.
Sprawa była zawiła – jeśli i na niego by naprychał, okazałoby się, że wniosek taki naprawdę istnieje.

A jak to tak... Przyznawać się, że wie, dlaczego zgodził się tu przyjechać w samym środku lipcowej niepogody?

Gilbert klęczał przed niewspółpracującym kominkiem, ryzykownie bawiąc się zapalniczką, a ponieważ klęczał tyłem, Feliks pozwolił sobie na cichutkie westchnięcie.

Cholera by go wzięła, pomyślał. Takim fajnym być.

Barowa pogoda (Hetalia)Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα