1

3.2K 294 66
                                    

     - Nie ma mleka.
     Słowo daję. Nie mam pojęcia jak ta kobieta to robi, ale doprowadza mnie do szału każdym słowem, które pada z jej ust. Kobieta! Ha! Powinienem powiedzieć dziewczyna, bo wygląda na co najwyżej kilka lat starszą ode mnie, a chce na siłę być moją matką. Patrzę na ojca w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu, który pozwoliłby mi spędzić w kuchni jeszcze kilka minut, jednak widzę tylko jego chore zaślepienie panienką biegającą po domu w szortach tak krótkich, że równie dobrze mogłaby ich nie mieć. Oczywiście rozumiem powody, dla których namieszała staruszkowi w głowie, wszystko ma hmm... na miejscu, ta połowa tyłka na wierzchu wystarczy, żebym też zawiesił na niej oko dłużej niż powinienem (i przywoływał jego obraz w chwilach, w których nie powinienem), francuska artystka, elegancka... wszystko doskonale, dopóki nie otworzy ust.
     Co na moje nieszczęście robi bardzo często.
     Ha.
     Najbardziej jednak w jej osobie boli mnie to, że zabrała mi tę małą część ojca, która od zawsze należała do mnie. Nigdy nie był zbyt wylewny, ani zbyt troskliwy - zazwyczaj miałem pełen luz i w sumie mało się przejmował, gdzie akurat jestem, ale mieliśmy pewien rodzaj więzi, który zawsze bardzo ceniłem. Mimo że jest starym wariatem. Wcześniej też miał mnóstwo "dziewczyn", o których wolałem wiedzieć jak najmniej, jednak od kiedy Jeannine pojawiła się w domu został już tylko wariatem w kryzysie wieku średniego. I zastąpił mamę laską, o imieniu JANINA. Czujecie? Janina. Ale wystarczy francuski korzeń i już brzmi tak dumnie.
     W pośpiechu opuszczam więc kuchnię, zanim zdąży do mnie zagadać, co robi za KAŻDYM PIEPRZONYM RAZEM. Zamykam za sobą drzwi do pokoju i włączam muzykę na cały regulator, żeby nie słyszeć ich słodkich słówek w domu o ścianach z papieru i rzucam się na zagracone łóżko. Zupełnie nie mogę zrozumieć czym ta kobieta różni się od wszystkich pozostałych, które wpadały i wypadały stąd niezauważone. Jakim cudem ta jedna pomieszkuje tu sobie jak gdyby nigdy nic, przestawia rzeczy w kuchni i udaje osobę, której  w żaden sposób nie da się zastąpić?
     - Wyłącz to badziewie.
     Linda wyłazi spod poduszki kręcąc nosem. Ostatnio nic tylko narzeka. To coś jak ja. I boi się wyjść z pokoju, żeby przypadkiem nie spotkać Jeannine. To też jak ja.
Ściszam muzykę i odrzucam garść przechodzonych ciuchów robiąc jej miejsce obok siebie na łóżku. I tak siada mi na brzuchu.
     No oczywiście, bo dlaczego by nie.
     Przewracam oczami, ale pozwalam jej zostać.
     - O co chodzi staremu z tą panną?
     - Nie wiem, ale chcę się zabić za każdym razem, kiedy pomiędzy mną a nią nie ma przynajmniej trzech warstw żelbetonu - odpowiada drapiąc się za uchem.
     Wzdycham.
     - Nie pozostaje nam nic innego jak usunąć landrynkę - podsumowuje.
     - Może za chwilę sama zniknie, tak jak cała reszta armii klonów? - W zasadzie sam w to nie wierzę, ale jak to mówią nadzieja umiera ostatnia.
     - A wygląda jakby miała znikać? - Moja towarzyszka patrzy na mnie sceptycznie swoimi kocimi oczyma. - Daj spokój, czas wreszcie coś zrobić, żeby pożegnać się z naszą uroczą Janiną. I uprzedzam, że sikanie do jej butów NIE DZIAŁA.
Parskam śmiechem i próbuję wyobrazić sobie wyraz jej twarzy, kiedy znalazła prezent.
     - Musimy ją więc jakoś zniechęcić do Papiego.
Linda robi najbardziej wszechwiedzącą minę, jaką może zrobić kot.
     - Mój drogi, skoro już tyle tu siedzi, to znaczy, że żadne dziwactwo naszego Papiego nie jest w stanie jej odstraszyć. Tutaj trzeba cięższej artylerii. Musimy się zająć samą zainteresowaną.
     - Masz tu coś konkretnego na myśli, czy tylko zgrywasz chojraka?
     - Musimy znaleźć jej kogoś znacznie bardziej atrakcyjnego niż podstarzały filozof, kogoś ciekawego, kogoś bardziej... niedostępnego. Wierz mi, nic tak nie działa na baby.
     No dobra, ale skąd wytrzasnąć jakiegoś przystojnego frajera, który będzie na tyle głupi, żeby nam w tym pomóc, a na tyle mądry, żeby wymagająca perfekcjonistka mogła stracić dla niego głowę? Biorąc pod uwagę, że moje znajomości zaczynają się w liceum, chociaż i tam średnio, a kończą na łysych z tatuażami na twarzy, szanse znalezienia odpowiedniego gościa są równe zeru. Albo minus dwadzieścia siedem.
     - Kombinujesz jak koń pod górkę.
     - A masz może jakiś pomysł skąd mam nagle wziąć księcia z bajki, co by mi zabrał tę księżniczkę z domu?
     Boże, czy ja naprawdę gadam z kotem? I to takim, który czuje się sto razy mądrzejszy ode mnie? Gdzie jest błąd w procesie rozwoju mojego mózgu?
     - Wyjdźże gdzieś, gdzie bywają potencjalni kandydaci i poszukaj. Może da się przekupić?

     Więc oczywiście posłuchałem kota.
     I nie znalazłem.
     A przeszukałem połowę miasta, zapuściłem się nawet do największego klubu, kiedy przysięgałem na grób własnej matki, że moja noga w życiu w tym miejscu nie postanie. Ale może się nie obrazi, w końcu chodzi też trochę o nią. Nie pozwolę deptać pamięci tej cudownej kobiety cyckom na patyku.
     - Dzięki za pomoc, jak zwykle byłaś niezastąpiona - rzucam do Lindy i zapalam papierosa w pokoju żeby zrobić jej na złość. W sumie to moja ulubiona dusza w tym domu i poza nim, ale całe te poszukiwania mocno wytrąciły mnie z równowagi. A Jeannine kolejny tydzień znaczyła teren.
     - To była luźna propozycja. Poza tym, tylko ktoś taki jak ty mógłby posłuchać rad swojego kota.
     Wspominałem już, że jej nienawidzę?
     Przez cały wieczór leżę i załamuję ręce nad beznadziejnością swojego położenia.
     - Zastanówmy się. Otwarta wrogość jaką do niej pałasz raczej nie działa, ale wiemy, że nie jest jej to obojętne.
     - Co? - Spoglądam na Lindę spomiędzy palców.
     - Nie zagadywałaby cię na każdym kroku, gdyby nie miała w tym żadnego interesu. To jasne, że chciałaby żebyś ją lubił, w końcu też tu mieszka. A przynajmniej na razie.
     To ma sens.
     - Więc może spróbujmy w drugą stronę? Może zacznij być przesadnie miły? - Siada za moją głową na poduszce i wpatruje się we mnie z góry. - Tak aż do porzygania.
     - W sumie... - skoro nic innego nie działa, można spróbować i tego. Aczkolwiek nie wiem, czy po raz kolejny ze słuchania kociej wariatki nie wyjdzie... jakby to powiedzieć, gówno.
     - Albo lepiej! - Wielkie oczy tak jej się świecą, że boję się, że za chwilę na mnie wypadną, albo wypatrzy mi dziurę w twarzy. Szczerze mówiąc zaczyna mnie trochę przerażać. - Skoro nie możesz znaleźć księcia z bajki, to sam się zrób księciem z bajki i wywieź stąd panienkę. Klasyczny skandal, sukces murowany!
     - Bardzo śmieszne, wiesz? - Zrzucam ją z poduszki i wstaję, bo nie mogę już znieść bezruchu. Zaczynam na chybił trafił przerzucać graty z jednego miejsca na drugie.
     - Mówię poważnie! Gdyby to ci się udało, to masz pewność, że ona nigdy więcej się tu nie pojawi!
     - Linda, czy ty myślisz czasem? Ona jest z dziesięć lat starsza ode mnie, to po pierwsze...
     Sześć.
     - A wygląda na dwa.
     - Nieważne! - No szlag mnie trafi.
     - Dżej, głąbie, pamiętasz co mówiłam o babach? Zawsze chcą tego, czego nie mogą mieć. A co jest bardziej niedostępnego niż syn ich potencjalnego męża?
     Nie wierzę, że naprawdę to słyszę, ale jeszcze bardziej nie wierzę, że mimo, iż to najbardziej absurdalny z pomysłów, zaczyna we mnie kiełkować coś na kształt planu w tym właśnie kierunku. Problem polega na tym, że kompletnie nie czuję się w nim na siłach.
     - Ale wiesz, że jak to się nie uda, to będę musiał mieszkać z nią pod jednym dachem w najbardziej niekomfortowej relacji na świecie? - Chyba bym się spalił ze wstydu, gdyby miało do tego dojść. A jest to wysoce prawdopodobne.
     Linda posyła mi kpiące spojrzenie.
     - Yhym, a teraz to pełen komfort, ekstaza i odlot. Mówię ci, to jest plan żyleta, musisz to tylko dobrze rozegrać. To po prostu kolejna na liście do odstrzału, nie takimi się zajmowaliśmy. - Prawda, jednak nigdy nie musieliśmy aż tak stawać na głowie, żeby którąś z nich wykurzyć daleko, daleko.
     Jednak w momencie kiedy spoglądam na swoje odbicie w lustrze na wewnętrznej stronie otwartych drzwi szafy, resztki nadziei wyparowują w przestrzeń.
     - Nawet o tym nie myśl. - Kotka wskakuje na kawałek wolnej przestrzeni na biurku koło mnie. - To jest do zrobienia. Tylko ogarnij się i myśl jak facet, którym jesteś, a nie jak przestraszony gówniarz. Masz uwieść pannę i pozbyć się problemu. To nie misja snajpera.
     Patrzę na nią z powątpiewaniem, ale mówi zupełnie poważnie. I choć mam ochotę odpuścić, uznaję, że chyba warto się poświęcić.

***

Prawo dżungliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz