2

1K 165 29
                                    

     Obejmuję taktykę powoli, a skutecznie. Zaczynam od drobiazgów. Tutaj coś zagadam, a tu pomogę, a tu "niechcący" wpadnę na nią w progu. Jeśli jest zdziwiona moim zachowaniem, to nie daje tego po sobie poznać, za to jest zdecydowanie mniej irytująca, gdy nie wkłada całej swojej energii życiowej w utrzymanie jakiejkolwiek formy kontaktu ze mną.
     - Cholera, przepraszam!
     Tym razem nie było to zamierzone, ale już nic nie poradzę, że tonę w kałuży zimnej wody, a jej twarz zastygła w zdziwieniu. Nie można nie wykorzystać okazji.
     - Nic się nie stało, nie szkodzi - śmieje się.
     Szybko sięgam po kilka papierowych ręczników i wycieram rozlaną wodę z podłogi. Jeannine w tym czasie zdejmuje mokre skarpetki i dołącza do mnie w parterze.
     - Zamyśliłem się, wybacz.
     - Właśnie zauważyłam, że myślami chyba byłeś daleko - chichocze.
     Usilnie staram się ignorować swój chromosom Y, który przyciąga mój wzrok do mokrej białej koszulki przyklejonej do jej ciała. Nie wiem, czy to, jak wygląda jeszcze bardziej mnie denerwuje, czy właśnie mi się podoba. Na pewno nie ułatwia  mi zadania.
     Chociaż...
     Podaję jej suchy ręcznik.
     - Dzięki.
     Tym razem specjalnie zawieszam spojrzenie, kiedy pozbywa się z siebie tej części wody, która nie wylądowała na podłodze. Przyłapuje mnie na tym i zmieszana szybko wychodzi z kuchni ze słowami:
     - Muszę się przebrać.
     Patrzę za nią w ciemność korytarza z głupawym uśmieszkiem pod nosem.
     - Jesteś genialny! Już ją masz - nawet nie zauważyłem kiedy na parapecie pojawiła się Linda.
     Przyznam, że odczuwam niewielką satysfakcję ze swojego występu, ale wiem, że to dopiero początek. Najtrudniejsze zadanie jeszcze przede mną.
     - Zobaczymy - odpowiadam i wyrzucam resztę mokrych ręczników do kosza. - Może ten twój plan ma jednak szanse powodzenia.
     Prycha.
     - Oczywistość.
     - Z kim rozmawiasz?
     Odwracam się gwałtownie w stronę drugiej części holu, skąd dochodzi głos. Ojciec wchodzi do kuchni i przygląda mi się. To chyba pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy jesteśmy sami w jednym pokoju. Ostatnio prawie w ogóle się to nie zdarza. Jak zawsze ma na sobie koszulę z podwiniętymi rękawami i spodnie od dresu (serio). Wyczucie stylu nigdy nie było jego mocną stroną, ale tego połączenia nie mogę zrozumieć od prawie osiemnastu lat swojego marnego życia.
     - Z Lindą - odpalam i niemal słyszę, jak ta przewraca oczami.
     W odpowiedzi posyła mi spojrzenie w stylu "jeśli brałeś, to nie chcę wiedzieć co" i spokojnie, jak to on, zaczyna robić sobie kawę.
     No tak, Linda nigdy nie odzywa się w jego obecności, dlatego biedny staruszek myśli, że mam nieźle w bani skoro urządzam pogawędki z kotem. Sam też kiedyś żyłem w przekonaniu, że koty nie gadają, ale później moja droga przyjaciółka uświadomiła mnie (strasząc mnie wcześniej tak, że prawie dostałem zawału), że jestem w błędzie i że to OCZYWISTE, że gadają (do tego klną na potęgę), ale odzywają się bardzo rzadko, bo z reguły uznają swoich właścicieli za niegodnych rozmowy z nimi. Tak więc, czuję się wyróżniony, że mam kota gadułę i odpowiedziałem ojcu zgodnie z prawdą, bo wiedziałem, że i tak uzna mnie za wariata.
     Łapię karton soku pomarańczowego z blatu obok mnie.
     - Chcesz soku? - pytam w poszukiwaniu punktu wyjścia do jakiejś sensownej konwersacji.
     - Nie, dziękuję - odpowiada tylko, skupiony na wsypywaniu ziaren kawy do ekspresu.
     Wypijam więc dwa łyki prosto z kartonu. Też nic, choć zawsze mnie za to objeżdżał.
     Mam ochotę z nim porozmawiać, jak jeszcze nie tak dawno temu zdarzało nam się rozmawiać, o sztuce, polityce i w ogóle o życiu. Zawsze lubiłem te nasze wymiany spostrzeżeń, jednak odkąd flądra namieszała mu w głowie, w ogóle nie jest zainteresowany pogaduszkami ze mną, w końcu ma już towarzyszkę do rozmów o kulturze na swoim poziomie.
     Czekam więc jeszcze chwilę udając, że szukam czegoś w telefonie, ale nic nie mówi, tylko zapisuje coś w swoim maleńkim kajeciku i nawet na mnie nie patrzy, za to przez cały czas z jego twarzy nie schodzi uśmiech. Czuję jak dziura, która powstała po utracie pierwszego z rodziców rozrasta mi się w piersi i piecze na krawędziach. Wracam do siebie, tym razem pewien, że podjąłem słuszną decyzję, a mój plan musi się udać.

***

Uwaga, błędy.

Prawo dżungliWhere stories live. Discover now