Prolog

2.1K 99 69
                                    

Warszawa, 3 października 1941r.

Deszcz kapał za oknem małego pomieszczenia, które przyjęło teraz kryptonim ,,mieszkania" harcerzy - żołnierzy. Nieuwaga młodych chłopców sprawiła, że przez otwarte okno na parapet sączyły się drobne krople wody. Wiatr cicho szumiał w uszach przybyłych, a dosyć rzadkie wyładowania atmosferyczne podrywały do góry bijące cicho serca.

Ogólny nieład dusz uspokoił się gdy chłopiec o delikatnych rysach twarzy uderzył dwa razy ręką w okrągły, machoniowy stół. Nastała złowroka cisza, która krzyczała zrozpaczonym, okupacyjnym głosem.

- Zebraliśmy się tutaj, ponieważ mamy zadanie. Za kilka dni będzie zrzut Cichociemnych. Zrzut ten będzie ważny, ponieważ znamy tych ludzi - chłopiec zaczął szukać jakiś papierów po kieszeniach swojego wyblakłego płaszcza.

Gdy znalazł ów skarb, którego tak zawzięcie szukał z uśmiechem na ustach podniósł jedną czarno - białą fotografię. Przedstawiała ona czwórkę chłopców w wieku zbliżonych do tutaj zebranych. Stali spokojni przy wypolerowanych rowerach i uśmiechali się górując nad pojazdami. Było w nich coś kojącego, coś dla czego warto było poznać ich bliżej.

- Poznajecie? - spytał po chwili ten, który przemawiał.

Miał idealnie zaczesane włosy, które były równo ścięte co do milimetra. Jego czysto niebieskie oczy spojrzały czujnie na swoich podobiecznych. Dziwnym trafem, już od piętnastego roku życia był dla nich nauczycielem, a oni dla niego wiernymi uczniami. Potrafił zamienić się w swoich rówieśników, ale rola przywódcza kuła zadziornie jego chłopięce serce. Miał talent do przemów, każdy słuchał go w skupieniu i ciszy. Taki to już był olśniewający chłopak, Tadeusz. Dla przyjaciół zawsze był Zośką, a teraz podczas wojny coraz częściej padał jego pseudonim, a nie imię dane mu na chrzcie.

- Ten zołzowaty Władek i jego świta wylądują do serca swojej Ojczyzny, niemożliwe - pokręcił z niedowiarą chłopak z piegami pod oczami.

Miał blond włosy, które pod pewnym kontem nabierały rudawego koloru. Jego oczy były stonowane przez szarość, ale dzięki zielonemu świeciły pięknym światłem, które emanowało w jego otoczenie. Niski to był chłopiec i dosyć chudawy jak na swój wiek. Organizm za młodu miał słabiutki, przez co dopiero teraz łapał odpowiednią odporność. W całym jego wyglądzie dominowało czoło, które zwiastowało tęgi umysł Rudego. I chociaż znosił dzielnie nadawane mu pseudonimy wolał być po prostu Jaśkiem, czyli łaską.

Otoczenie Czarnego zachichotało na jego słowa. Nawet podczas wojny trzeba było się uśmiechać, bo to właśnie ten gest łamał choć na chwilę szarą rzeczywistość.

- Chyba zapominasz Rudzielcu z kim to się lałeś wodą w poniedziałek wielkanocny - dryblas poczochrał długą grzywę kolegi.

Ten to był wysoki i smukły niczym brzoza! Jego włosy zawsze wyglądały jakby przed chwilą wróciły w długiego maratonu. Chłopak ten prawie zawsze wpadał w zachwyt, jakby miał oko artysty. Gdy coś tłumaczył wymachiwał dłońmi na cztery strona świata, przez co trzeba było uważać, aby nie dostać w brzuch jego lewicą. Było w nim coś, co przyciągało do jego osoby swoich rówieśników. Nigdy nie chwalił się osiągnięciami sportowymi, chodź miał czym! Najmocniej do swojej osoby przyciągało go poczucie humory i szczery uśmiech. Gdy trzeba było płakać, on zachowywał spokojny umysł i pomagał. W skrócie po prostu Alek, a dla nas Maciek czasami nawet Glizda.

- Piękny to był widok gdy na twoją czuprynę lał się strumień wiślanej wody! Ten Janek to miał pomysły, trzeba przyznać - Anoda oparł dłoń na brodzie i patrzył w swoją nieruszoną herbatę.

Był to zaledwie osiemnastolatek, ale wraz ze starszymi kolegami czuł się błogo i rodzinnie. Wojna nie tylko dzieliła ludzi, ale także tworzyła relacje na całe ich życie.

- Już w niedzielę będziemy mogli powspominać te czasy, wraz z nimi - Zawadzki mrugnął do nich porozumiewawczo i zamknął okno, dzięki czemu w pokoju robiło się coraz cieplej.

***

Tymczasem nad Anglią słońce gdzieś się zgubiło, a w zamian pojawiła się silna burza  z deszczem. Wyglądało na to, że państwo na wyspie wszelkimi sposobami chciało zatrzymać czwórkę Polaków. Niebo płakało, a oni myślami już przenieśli się do swojej Ojczyzny, która zaginęła w ich wojennej wędrówce, a teraz pojawia się na horyzoncie cała w bliznach. Ich zadaniem jest zaopiekowanie się Polonią i podanie jej środków przeciwbólowych. Zadanie to będzie trudne z powodu malarza, który ciągle tnie ją nowymi biczami. Jej łzy powodują zawroty głowy, a jej dzieci tracą wtedy wszelką nadzieję.

Władek spoglądał w okno za którym niebo pociemniało, tylko jasne błyskawice oświetlały jego angielski pokój. Przerażający to był widok smutnego, młodego mężczyzny jednak nadchodziły ponure czasy i on o tym doskonale wiedział.

- Co tak siedzisz Władziu? - zza drzwi wychylił się jego młodszy brat, Michał.

Jego czoło delikatnie się zmarszczyło, co zwiastowało zamartwianie się. Włosy miał potargane i lekko zmoczone przez ulewny deszcz na zewnątrz. Buty ubrudzone błotem, brudziły nowo wyczyszczony dywan. Jednak starszy brat nic nie mówił, odwrócił wzrok i wrócił do swojego zadania.

- Jak myślisz jak tam jest? Czy jest jeszcze tak jak ostatnio? - słowa zawisły w powietrzu tworząc niewidzialny mur

Guzik, jak mawiał na niego starszy brat podszedł do niego. Zauważył, że on naprawdę się martwi, a może nawet i boi. Jego mina była zatroskana, a jak człowiek dużo myśli nie wróży to nic dobrego.

- Jest inaczej, ale my zmienimy bieg historii. Razem z chłopakami z Batorego przypomnimy Warszawie jej sławę - uciął z uśmiechem na twarzy brunet, który właśnie wszedł do pokoju.

On jedyny zachowywał spokój, choć puls miał mocno przyspieszony. Nie okazywał strachu, bo co by to pomogło pozostałym? Nie chciał nikogo niepokoić, chciał aby oni byli spokojni.

- A myślisz, że to będzie proste? Wiecie, że tam jest dużo żołnierzy Hitlerka - Władek splunął niewidzialną śliną na czarny dywan.

Każdy z nich mścił nawet w myślach malarza, który zmienił ich życie. Chociaż byli dawnymi harcerzami, nie mogli znieść myśli, że to wszystko przez krokodyla, który pragnął pożreć cały świat. Polacy jak zawsze mieli honor, więc musieli zapłacić okupacją, za brak dania pożywienia zwierzęciu.

- Ale będziemy razem, a to jest najważniejsze. Już się stęskniłem za rozkazami Zośki, zupy w wykonaniu Janka, bądź tego machania rękami Alka - uśmiechnął się zza drzwi Bronek.

Cała czwórka stłoczyła się w jednym pokoju i dyskutowała o swojej bliskiej przyszłości. Podejmowali trudne tematy, jak i te łatwiejsze i milsze ich serc.

- Stęskniłem się za tym wszystkim i chociaż wszystko się tam zmieniło, to duch tego miasta pozostał. A Polska będzie walczyć, Polska zawsze walczy - Janek pokazał palcem na godło, które wisiało nad łóżkiem.

A krople deszczu zamoczyły angielski parapet, niebo ciągle opłakiwało odchodzących od Anglii wschodnich przyjaciół. Pożegnania są ciężkie, ale jeszcze cięższe są powroty do ciężkiej rzeczywistości.































Aloha, moi mili!

Jestem sobie w nowej odsłonie i już kocham te akcje które już są w mojej głowie! A wy? Jak się podobają te początkowe słowa?
Rozdziały będą pod koniec tygodnia, ewentualnie weekendzik! Wiecie, szkoła i te sprawy!
Do następnego,

Czuwaj!

Rzuceni po HonorWhere stories live. Discover now