17

22K 938 68
                                    



Od tego jakże pamiętnego dnia minęły cztery dni. Tak właśnie, cztery. Nie ma co opowiadać, jak zwykle obudziłam się w swoim... wróć, naszym łóżku opatulona z jednej i z drugiej strony dużym Alfą i małym Alfą. Okazało się, że przespałam cały dzień, noc budząc się po godzinie jedenastej. Z początku nic nie czułam, ale później... to walnęło we mnie ze zdwojoną siłą. To, to znaczy ta cała więź. 

To było niesamowicie przerażające. Czułam się, jakby ktoś dołączył do mnie brakujący kawałek. Tak, tak... mogę sobie to wszystko wymyślać, ale przez to, jak zostałam wychowana, próbowałam jakoś stać się potrzebna innym ludziom. Nie ważne komu, aby choć trochę się na coś przydać. Między innymi dlatego zostałam lekarzem. A teraz wiedziałam, że jestem tam, gdzie od zawsze było moje miejsce. Jestem tu komuś potrzebna i czuję się spełniona pod każdym względem. 

Wracając. Właśnie pomagałam robić obiad w stołówce. Przeważnie jedli w niej sami mężczyźni, ponieważ większość tutejszych kobiet miała już dzieci i same zapewniały im odpowiednie pożywienie. Drugim powodem było to, iż stołówka znajdowała się w tym samym budynku co sala treningowa, facetom więc było po drodze. 

O dziwo, po oznaczeniu duża część watahy zaczęły normalnie ze mną rozmawiać. Dostałam też zaproszenia od mam Will'a przyjaciół na herbatę. Takie małe gesty, a bardzo mi pomogły.  

Każdego dnia miałam co robić, a Aron nie chodził od tamtej pory jak kobieta w trakcie okresu. Może to niegrzeczne, ale podsłuchałam jak grupa wilkołaków mówiła o jego zmianie na lepsze. Uśmiechnęłam się na to w duchu. Will także więcej czasu zaczął spędzać z rówieśnikami i chyba zaczyna powoli się otwierać na innych. Wczorajszy dzień spędziłam w klinice razem z dziećmi, które też chciały pomóc. W prawdzie nie miały co robić i plątały się pod nogami dopóki Doktor nie dał im kartek i długopisów, przez co zajęły się malowaniem, aż w końcu nie skończyliśmy swoją pracę. Z racji, że był to wieczór razem z William'em odprowadziliśmy każdego pod dom. 

Dziś, gdy tylko skończyliśmy przyrządzać posiłek, udałam się do domu głównego. Przekraczając próg i wchodząc do kuchni, zadzwonił mój telefon. Trochę się zdziwiłam, bo raczej nikt do mnie nie dzwonił odkąd się tu wprowadziłam na stałe. W pomieszczeniu było kilka osób, więc przeprosiłam je i skierowałam się do sypialni, by móc tam spokojnie porozmawiać. Dzwonek, który powoli zaczynał mnie irytować zaprzestał, gdy wcisnęłam zieloną słuchawkę. 

- Tak, słucham? - mruknęłam, wchodząc po schodach. 

- Gdzie Ty jesteś?!

Zatrzymałam się w półkroku, patrząc na wyświetlacz. Cholera. 

- W domu. -   odpowiedziałam obojętnie. 

- Młoda Panno, gdybym wiedziała, że jesteś w domu to bym do Ciebie nie dzwoniła. Miałaś dziś poznać mojego przyjaciele. 

- O matko, to było dziś? - sapnęłam sarkastycznie. Co za wredny babsztyl. 

- Nie graj mi tu niewiniątka, Amando. Masz tu natychmiast przyjechać. - warknęła. Czyli jednak to u nas rodzinne, a myślałam, że zaraziłam się tym od Aron'a. Stanęłam przed drzwiami do sypialni i otworzyłam je lekko, jednak zanim zdążyłam przez nie przejść coś małego śmignęło mi przed oczami.  Po chwili Will rzucił się ze śmiechem na wielkie łóżko. Zaśmiałam się na to, próbując całkowicie ignorować zszokowane westchnięcia po drugiej stronie telefonu. - Kto to jest? 

- Och, chciałabyś porozmawiać z moim synkiem? - spytałam, wiedząc, że to może doprowadzić ją do szału. 

- S... Synkiem?! Przecież Ty nie masz syna! - krzyknęła. Will spojrzał na mnie zdziwiony. 

Jedyna (KOREKTA, DO 12 ROZDZIAŁU)Where stories live. Discover now