Rozdział 5

1.4K 103 17
                                    


Oczywiście musiało tak się skończyć. Zamiast na spotkanie z Kaśką, musiał się stawić wieczorem na „dywaniku" u babci. A w ich rodzinie takich wezwań się nie ignorowało. Pani Stanisława mieszkała sama, mimo sędziwego wieku nie uznawała innej gospodyni w swoim domu, niż ona sama. Wnuczki, przynajmniej te, które mieszkały na miejscu, oraz synowe zaglądały do niej przynajmniej raz dziennie, żeby pomóc a to przy cięższych pracach, albo czyszczeniu okien.

Tomek siedział w przytulnej kuchni i przyglądał się, jak babcia Stasia krząta się przy piecu. Jak ktoś się u niej pojawiał, czy to z rodziny, czy ktoś kompletnie obcy, zawsze przygotowywała jakąś treściwą przekąskę. Tym razem miał być typowo polski bigos.

– Jak w szkole, wnusiu? – odezwała się cicho.

– To dopiero początek semestru, babciu – odpowiedział spokojnie, choć serce chciało mu z nerwów wyskoczyć z piersi. – Zapowiada się dużo nauki i pewnie potem to dopiero na święta przyjadę.

– A nie będzie to za późno? – Odwróciła się wreszcie w jego stronę i groźnie zmarszczyła brwi. – Weselisko trzeba szykować. Na nauki przedślubne musicie zacząć chodzić. A i tak będzie brzuch widać.

– O czym babcia mówi? – Postanowił zagrać idiotę. – Czyje wesele?

– Twoje i tej Nowakówny – wyrzuciła z siebie z niesmakiem. – Oj, dziecko, liczyłam na lepszą partię dla ciebie, niż ta pannica. Może i ma pieniądze, urodę też, ale głupie to, że aż strach.

– Babciu, to pomyłka – próbował się bronić. – Nie mam zamiaru się z nią żenić!

– Nie? – Podparła się pod boki i wbiła w niego zagniewane spojrzenie. – Twoje dziecko ma być bękartem? Nie tak cię chyba rodzice wychowali. Za błędy trzeba płacić.

– Ona nie jest w ciąży. – Upierał się.

– Była u mnie jej matka, oczywiście z nią i poprosiły o pomoc, że unikasz dziewki i nie masz zamiaru wziąć odpowiedzialności za dziecko. Nie pozwolę, żeby na naszym nazwisku pojawiła się jakaś plama, więc jutro, po sumie, musicie iść do księdza i dać na zapowiedzi.

Oblał go zimny pot. Poczuł się, jakby został złapany w sidła, które z każdym ruchem coraz bardziej zaciskały pętlę na jego karku. Odwrócił się i spojrzał przez okno. Słońce zachodziło krwawo, barwiąc swym blaskiem niską zabudowę. Myśli kołatały się po głowie, nie wiedział, jak ma wyjść z tego impasu. Wreszcie, jakby jego mózg nagle obudził się do życia, znalazł wyjście.

– Babciu? – Wstał gwałtownie i złapał staruszkę za ramiona. – Udowodnię ci i wszystkim wokół, że ona nie jest w ciąży. A przynajmniej nie ze mną, jeżeli jednak jest. Mogę cię zabrać w pewne miejsce?

– Coś ty, smarkaczu, wykombinował?

– Jutro się dowiesz. – Pocałował ją w czoło. – A teraz zjem ten wspaniale pachnący bigos.

– Tomek! – Babka podniosła głos. – Nic nie kombinuj.

– Ależ, babciu, jakbym mógł.

Uśmiech nie schodził mu z ust do końca wizyty u nestorki.

***

Poranek wstał tak ciepły i słoneczny, jakby nie była to jesień, lecz środek lata. Promienie oświetlały drzewa stojące przed domem, ich blask pląsał po ścianach, tworząc wymyślne wzory.

Budynek, mimo wczesnej pory, tętnił pełnią życia. Wszyscy dorośli byli zaangażowani do przygotowań. W związku z przyjęciem było jeszcze tyle do zrobienie, że nikt nie mógł sobie pozwolić na dłuższe leniuchowanie w ciepłej pościeli. Najwięcej zabawy miały dzieci, opiekunowie mieli zbyt wiele pracy by bez przerwy je kontrolować. Wykorzystywały to w najlepszy sposób, jaki im podsunęła wyobraźnia.

ZaufaćWhere stories live. Discover now