Liliana

47 17 22
                                    

Kwiaty. Były wszędzie.

Mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, pulsowały subtelnym roślinnym pięknem. Słodka woń róż i tulipanów mieszała się z innymi zapachami, ale jakimś cudem nie tworzyła mieszanki przyprawiającej o mdłości.

Łąka. To z jej powierzchni kwiaty wzbijały się w górę, roztaczając aurę błogości i niewinności. To na niej żyły najmniejsze magiczne stworzenia.

To ona była ich domem. Ich ostoją. W niedalekim sąsiedztwie Kryształowej Zatoczki była rajem dla najmniejszych.

Grupka maleńkich elfów, każdy z nich wielkości małego palca u ludzkiej dłoni, przebiegła pod kępką chabrów, lawirując wdzięcznie między ich łodygami. Wyglądaliby jak malutcy ludzie, gdyby nie dużo większe oczy i złożone na plecach skrzydełka, przypominające te u ważki.

Odmienna obserwowała je z pewnej odległości. Elfy nie widziały jej, mimo że była od nich prawie dwa razy większa. Skakały wesoło i śmiały się piskliwie, bawiąc się w berka wśród kwiatowych łodyg. Ich oczka błyskały szczęściem.

Ona nie była elfem. Nie była też człowiekiem ani trollem, ani niczym. Była czymś, co nie zostało nazwane, ponieważ było tego na świecie zbyt mało, żeby zostało uznane za odrębny gatunek. Była inna i nazywano ją po prostu odmienną.

Nie miała spiczastych uszu ani małych, błyszczących skrzydełek ważki. Zamiast tego uszka malutkie i okrągłe, jej skrzydełka były masywne i silne, nie miały pięknych wzorków ani delikatnej faktury. Wyglądały jak obciągnięte białą skórą. Odznaczały się tym, że zmieniały kolor i wtapiały się w otoczenie, tak samo jak całe jej ciało. Jedynie srebrne, świecące oczy były zauważalne wśród liści i łodyg. Twarz przypominała ludzką, lecz bez brwi i nosa, źrenice miała poziome jak u kozy.

Chciałaby być taka, jak te małe, wesołe stworki, mieć przyjaciół i śmiać się, ale nie mogła. Nie urodziła się elfem.

Postawiła krok w ich stronę, ale zaraz cofnęła się. Nie mogła do nich podejść. Była zbyt przestraszona wizją tego, że mogłyby śmiać się z jej odmienności. Ale tak bardzo chciała się z nimi pobawić, albo chociaż popatrzeć, jak same to robią...

Wzięła głęboki wdech i zaczęła się skradać w stronę grupki elfów. Przebijające między kwiatami promienie światła padły na jej ubrane w płatki białej róży ciałko i skrzydełka kształtem przypominające te u ćmy. Jej obraz falował, jakby była fatamorganą. Śnieżnobiała skóra lekko mieniła się w słońcu, jak posypana drobniutkim brokatem. Niepewnie bawiła się palcami przed sobą.

Jeden z elfów zauważył ją i pisnął. Skoczył za łodygę chabra i wskazał na nią drżącym paluszkiem. Na jego pulchnej buźce malował się strach.

Cała grupka podążyła wzrokiem za jego palcem. Rozległ się zbiorowy pisk. Uciekli, wzbijając się w powietrze. Tylko jeden elf o jasnych włosach popatrzył na nią bez strachu, chociaż również zaczął odlatywać.

- Poczekajcie... - cichutki, łagodny głos pasował do niewinnej, delikatnej prezencji odmiennej. - Proszę... Chciałam tylko popatrzeć...

Ostatni z elfów, ten o pudrowo różowych włosach, usłyszał jej słowa, zatrzymał się w powietrzu i obejrzał na nią. Ich wzrok się spotkał. Miał błękitne jak niebo oczy i współczujące spojrzenie.

Jeden z elfów na przedzie zawołał go, a ten odwrócił się i odleciał za przyjaciółmi, rzucając na nią przelotnie okiem. Przyciągała jego wzrok.

Patrzyła na niego smutno, po czym spuściła wzrok na ziemię. Poszła w drugą stronę i rozpłakała się cicho.

Jej łzy nie były zwykłymi łzami, ale nie widziała tego. Mieniły się tęczowo, spływając po jej policzkach, a tam, gdzie spadały na gołą ziemię między jej bosymi stopami, wyrastały nowe sadzonki. Szła kolejnymi alejkami kwiatów, a za nią ciągnęła się ścieżka z maleńkich, niewyrośniętych roślinek.

Liliana (ONE-SHOT)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz