1.Państwa Osi

249 17 7
                                    




kwiecień, 1945

To był koniec. Wiedzieli to już wszyscy. Nadzieje, jeśli takowe jeszcze tkwiły w niemieckich sercach, nikły proporcjonalnie do każdego nowo zburzonego domu w Berlinie.

Zaskakujące, że nadal było co burzyć. Regularne naloty trwały przecież od dawna.

W pokoju panował zaduch. Może to za sprawą wszechobecnego zapachu tytoniu, który zdawał się osiąść na każdym niedbale ułożonym przedmiocie. Choć pewnie to przez brak jakiegokolwiek źródła, skąd mogłoby dochodzić świeże powietrze. Okna były zabite deskami, a nieliczne szpary między drewnem wypchano szarym papierem. Zrobiono to jednak na tyle niedbale, że kilka bezczelnych strug słońca przebijało się przez fortece i lekko oświetlało ciasne pomieszczenie. Można było dostrzec ciemne, bordowe ściany a pośród nich zgarbionego mężczyznę, pochylonego nad taflą stołu. W tamtym momencie, idealne ucieleśnienie wszystkiego, co działo się wokoło.

Zakrwawiony, zraniony i wykończony.

Japonia stał w progu, długo karmiąc oczy tym widokiem. Nie wiedział, czy Ludwig słyszał jęk otwieranych drzwi. Wydawało się, że zgarbiony mężczyzna nie słyszy nic oprócz krzyku swojego narodu.


Honda postanowił podejść do stołu. Z gracją zajął miejsce naprzeciwko swojego towarzysza, czekając na jego reakcję. Nic się nie wydarzyło. Japonia wiedział, że nie należy przerywać ciszy, więc milczał taktownie. Cisza to często najlepsza rozmowa i w ich relacji była ona ważnym elementem.

Nie wiedział, ile czasu siedzieli bez słowa, zanim drzwi znów cierpiętniczo zaskrzypiały i do środka wpadł Włochy. To tyle, jeśli chodzi o taktowne milczenie, chłopak dopadł do krzesła po prawicy Ludwiga, a jego łkanie bezlitośnie zakłóciło porządek tego miejsca. Feliciano nie powinno tu być i wszyscy trzej doskonale o tym wiedzieli. Niemcy nie odtrącił go jednak. Nad kogokolwiek losem ronił łzy Włochy, nie miało to już znaczenia.

Ludwig w końcu podniósł głowę i spojrzał w oczy Japonii, szukając czegoś. Ciepła, empatii, chłodu czy obrzydzenia. Twarz Japończyka jak zwykle, nawet teraz, nie drgnęła, jego oczy były wyprute z emocji.

I to podziałało na Ludwiga jak kubeł zimnej wody.

Nie ma takiego czegoś jak przyjaźń między krajami. Jest tylko lojalność i zdrada. Niemcy przekonał się o tym nieskończoną ilość razy, podczas swojego długiego życia i doświadczył tego nawet podczas tej wojny. Ciemne oczy Japonii nie wyrażały nic, ale to, że tu był, świadczyło raczej o lojalności. Ciemne oczy Włoch były zamknięte i załzawione, tak jakby Feliciano nie chciał, by Ludwig mógł cokolwiek z nich wyczytać. Jego obecność tutaj nie znaczyła zupełnie nic.

Nie ma sensu się tym zadręczać. Musi się tego nauczyć od starszego kompana. Musi zmusić swoje błękitne oczy, tymczasowo przekrwione i opuchnięte, do wyzbycia się wszystkiego. Najwyższy czas.

Łzy wsiąkały w już i tak pogniecioną i zakrwawioną koszulę Niemiec, a spocona ręka zaciskała się mocno na jego przedramieniu. Blondyn spojrzał na nią i zauważył, że paznokcie Feliciano są tak silnie poobrygazane, że ich miękka część zaczęła krwawić. To musiało boleć. Każda wojna przynosiła przecież tylko ból, łzy i krew. I to było tak cholernie śmieszne, ile razy w swoim życiu dochodził do takich wniosków, a mimo tego to wszystko wciąż powracało i plamiło jego koszule.
-Musimy iść.
Japonia przemówił, gdy upewnił się, że już nic nie da rady bardziej zepsuć otaczającej ich atmosfery. Jako człowiek czynu, wstał pierwszy i nie odwracając się, wyszedł z pomieszczenia. Dla pewności stał jednak za drzwiami, czekając na towarzysza.
I Ludwig również wyszedł, przed tym przyciskając wargi do czubka głowy Włocha.
-Feliciano, nie możesz tu zostać.
-Ale, Ludw-
-Nic już nie mów. Chodź. Tu... Tu nie jest bezpiecznie.
I poszli. A gdy przekroczyli granice Berlina, który był dla nich środkiem świata, obecnie płonącym i dymiącym, każdy podążył w swoją stronę. To było jak oficjalne rozwiązanie wszystkiego. Ale to nie był jeszcze koniec. Dla wszystkich trzech wojna to było coś tak samo naturalnego, jak pokój, a może nawet bardziej.

Ale ta wojna nie była taka sama.

Niemcy już nigdy nie zdoła sprać czerwonych plam ze swojej koszuli.

Wyzwanie pisarskie APHWhere stories live. Discover now