🌻 2. Forsycja

1.2K 137 50
                                    

Dzień względnie zaczął się normalnie. Zjadł „bardzo pożywne" śniadanie, na które składały się dwa batoniki proteinowe oraz szklanka soku wiśniowego. Ubrał bluzę, cienką podkoszulkę i bluzkę z krótkim rękawem. Dla niektórych mogło to być przesadą, jednak on lubił ubierać się na cebulkę. Zawsze mógł się rozebrać z kilku warstw. Tym bardziej, że dzisiejszy dzień zapowiadał się dość ciepło.

Z takiego też względu jako środek transportu wybrał tegoż też dnia stary, lekko pordzewiały rower. Lubił nim jeździć z jednego powodu. Miał koszyk, do którego mógł wrzucić torbę, ewentualnie jakieś zakupy. Tak zrobił i tego dnia. Wrzucił do plecionego pojemnika swoje rzeczy, by następnie wsiąść na siodełko i ruszyć do kwiaciarni.

A gdy tak wyjechał z przedmieścia owej miejscowości, a potem pedałował przez centrum, ciemne chmury zdążył zająć swoje miejsce na błękitnym dotąd niebie. To byłoby na tyle z pięknej pogody. Był już prawie u celu swojej podróży. Właśnie wtedy woda lunęła strugami z deszczowych chmur.

Wiązki siarczystych przekleństw, o jakie nawet grzechem byłoby podejrzewać takiego pięknego chłopaka, wydostawały się z jego młodzieńczych ust. Słowa na szczęście nie docierały do przechodniów, którzy ogarnięci ogólną paniką wskutek tego nagłego ataku nieokiełznanego żywiołu, szukali tymczasowego miejsca schronienia. Natomiast sam rowerzysta posuwał się zawzięcie do przodu, prując szybko przez ulice i wjeżdżając w kałuże, które rozpryskiwały się na jakiegoś nieszczęśliwca, niebojącego się wody padającej z nieba, czyniąc go jeszcze bardziej mokrym niż przedtem.

W końcu zajechał pod swoje miejsce pracy. W szaleńczej ucieczce zgarnął szybko wilgotny plecak, który chyba był najmniej przemoczoną rzeczą, jaką w tej chwili posiadał. Pochylał się podczas jazdy, pragnąc uchronić go od przemoczenia, co przy prędkości i wybojach, jakimi uraczyła go droga było nie lada wyczynem. Jednak był gotów na takie trudności. Zwłaszcza, że torba zawierała kilka rzeczy, bez których nie mógłby przeżyć. Przypiął szybko swój jednoślad do stojaka i wpadł przez drzwi do kwiaciarni, uprzednio je otwierając. Chyba dzisiaj opóźni odrobinę otwarcie.

Zrzucił z siebie na zapleczu nieszczęsne trzy warstwy górnej odzieży oraz spodnie wraz ze skarpetkami. Bielizna o dziwo pozostała w miarę sucha. Wygrzebał z torby, którą zostawił na wszelki wypadek w sklepie za dużą niebieską koszulę w czarną kratę i jasne, poplamione na kolanach trawą spodnie. Przyjrzał się im z niesmakiem. No cóż, pochodzi w nich chwilę dopóki jego jeansy nie wyschną. Po przebraniu się i włożeniu lekko naderwanych klapek, rozwiesił ubranie na kaloryferze, który (dzięki Bogu!) był w miarę ciepły.

Poczłapał na sklep, przelotnie zerkając na zegar ścienny wiszący na winku. Powinien otworzyć półgodziny temu. Westchnął ciężko. Wywiesił po zewnętrznej stronie drzwi tabliczkę oznajmiającą, iż klienci są już mile widziani. Chociaż tak głosiła tabliczka, to nie oznaczało, że wyznawał taki sam pogląd. Podszedł do lady, wyjął spod niej czarny kubek ze wzorem w gwiazdozbiory i wybył na zaplecze, z którego wrócił po kilku minutach z gorącym napojem, w postaci kawy gorzkiej niemal tak samo jak jego mina.

***

Przez kilka następnych godzin, aż do pory przed obiadowej wszystko było w jak najlepszym porządku. O ile za „jak w najlepszym porządku" można było uznać wrzeszczącą staruszkę, znerwicowanego faceta po czterdziestce oraz zapłakaną nastolatkę, którą przed chwilą rzucił chłopak. Cała trójka została uspokojona i doprowadzona do porządku przez nad wyraz spokojnego, urodziwego kwiaciarza, którego włosy kolorem przypominały gorącą czekoladę – jak określiła to staruszka po wypiciu melisy.

Teraz ów młodzieniec siedział, a właściwie zwieszał się z krzesła, w jednej ręce trzymając mojito, a w drugiej nożyczki i leniwie przycinając łodyżki niczemu winnym różą chińskim, również konającym, jednak na blacie. Głowa pulsowała tępym bólem, a opuszki palców krwawiły po zbieraniu resztek kolejnego zbitego wazonu. Mógł niemal stwierdzić, że czuje się tak źle, jak dnia wczorajszego po zrzuceniu na siebie drewnianego pudełka ze wstążkami. Potarł czubek głowy w miejscu gdzie wczoraj skrzyneczka zapoznała się z jego ciałem.

Rose Garland // KlanceWhere stories live. Discover now