Czerwony Dworek

30 1 0
                                    


Gdy byłem w śpiączce... miałem sen, bardzo dziwny sen. Zobaczyłem w nim potężną eksplozje, nie mam pojęcia o co może chodzić, ale nawet po przebudzeniu wciąż do niej wracałem. Przyglądałem się jej uważnie, chciałem zobaczyć jak najwięcej szczegółów. Myślenie nad tym wszystkim przerwał kosmyk czarnych włosów, który opadł na na moje ramię.
-Hej Hellten, ocknij się - po głosie mogłem wyczuć, że jest zdenerwowana.-Musimy iść.
-Znowu zasnąłem? Tak jakby te trzy dni mi nie wystarczyły.
-Albo wreszcie weźmiesz się w garść, albo te potwory nas zabiją. Która opcja podoba Ci się bardziej?- spojrzała na mnie gniewnie, odwróciła się i odeszła.
-Tym razem się z Tobą zgodzę- podniosłem się z ziemi. - ale nie rozkazuj mi więcej.
-Tak, tak. Już nie będę- jej uśmiech wydawał się być szczery.
-Dokąd teraz będziemy szli? - spytał ciekawski chłopiec.
-Cóż... wracamy do Steamcore, trzeba ostrzec ludzi o tym co widzieliśmy i że nie są to przelewki.
-Ale co z Marry?- na samą myśl o tym co może się z nią stać widocznie posmutniał.
-Jeśli mam być szczery, mam nadzieję, że dostane za nią dużo pieniędzy.
-A ja mam nadzieję, że zdechniesz po drodze- gdyby wzrok mógł zabijać, padłbym trupem.
-Dobra, koniec żartów. Musimy się dowiedzieć czym jest to coś w tunelu. Póki co wiemy tylko, że kula może je zabić, boją się słońca i krew tego ścierwa nie spierze się z moich ubrań.
-Jak dostaniemy się do Twojej stolicy?- spytał chłopiec.
-Zacznijmy od tego iż tunel prowadzi na Północ, wy również szliście w tamtą stronę. Do tego dochodzą częste burze pisakowe oraz to, że nie wiemy jak daleki zasięg mają te stwory. Reasumując mamy tylko dwie opcje. Wschód albo Zachód.
-Gdzie powinniśmy iść? -spytał chłopiec.
-Myślę, że Wschód to dobre miejsce...-powiedziałem z lekko uniesionymi kącikami ust.
-Chyba oszalałeś durniu-czarnowłosa warknęła groźnie.
-Co tym razem?
-Nie będziemy szli na bagna tylko po to, żebyś sobie nazrywał krzaków do palenia! Jest z nami James, chcesz żeby się tego nauczył?
Cholera, przejrzała mnie. Wystarczy, ze wytrzymam do stolicy, a potem ją sprzedam.
-Niech Ci będzie, pójdziemy na Zachód skoro robisz kolejny problem. Wszystko jest lepsze od Twojego marudzenia.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Odwróciła się po prostu i zaczęła iść.
-A co to za krzaki Helltenie?-chłopiec przyglądał mi się uważnie.
-Kiedyś się z pewnością dowiesz...
-A czemu nie mogę teraz?-zmarszczył brwi .
-Widzisz tę w czarnych włosach?-wskazałem palcem na Marry.
-No widzę.
-Jeżeli Ci o tym powiem to nawet rewolwery mi nie pomogą.
James koniec końców nie dostał odpowiedzi, ale z pewnością poprawił mu się humor. Podróżując dalej na Zachód otoczenie pustynne zaczęło się powoli zmieniać na zielone łąki i ogromne lasy mieszane. Jedynym niepasującym i jednocześnie niepokojącym elementem były zgliszcza domostw, posągów i świątyń.
-Marry, dlaczego chciałaś iść przez ziemię nieznaną i dlaczego znowu nie ma tutaj ludzi?
-W pewnym sensie sam sobie na to odpowiedziałeś Helltenie-spojrzała na mnie.
-Dlatego że jest nieznana?-zadałem pytanie.
-Owszem, właśnie dlatego.
Szliśmy przez jakiej 8 godzin. Będąc w środku lasu (o dziwo iglastego) ukazały się nam ruiny małego dworku. W dachu było trochę dziur, a tak właściwie więcej dachu nie było niż było. Budynek miał dwa piętra, drzwi frontowe leżały na ziemi wyważone. Tylko jedno skrzydło zostało w zawiasach. Aby wejść do środka trzeba było pokonać trzy schodki prowadzące na werandę ozdobioną kolumnami. Wszystko było w opłakanym stanie, czas zrobił swoje. Obdrapane ściany ukazywały intensywnie czerwone cegły. Ten kolor dominował nad całym dworkiem.
Nastał zmierzch i w oddali można było usłyszeć wycie wilków.
-Rozbijemy tu obóz, myślę, że błąkanie się po tych lasach w środku nocy nie jest zbyt rozsądne. Ponadto każdy z nas musiałby zmrużyć oko.
-Helltenie, staniesz pierwszy na warcie?-zapytała Marry.
-Raczej nie mam wyboru. Będziemy się zmieniać co 3 godziny. Chłopak niech śpi.
-Nie boisz się, że Cię zabije podczas snu?-spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
-Nawet bardziej niż tych wilków, ale nie mam innego wyjścia.

Uśmiechnęła się tylko szerzej i weszła do środka, chłopiec poszedł w jej ślady. Ja natomiast muszę pozbierać patyki i chrust na ognisko i to koniecznie zanim wilgoć mi to uniemożliwi. Kiedy zebrałem odpowiednią ilość, wróciłem na dworek. Wszedłem do środka, a moim oczom ukazała się piwnica w której panowała ciemność tak wielka, że nie dostrzegłbym nawet czubka własnego nosa. Najpierw rozpalę ognisko, a potem zajmę się resztą. Swoje kroki skierowałem na piętro. Tam podłoga była kamienna, co za szczęście. Marry i James rozmawiają w kącie, mam nadzieje ze nie planują jak mnie zabić albo po prostu uciec. 

Postanowiłem rozpalić ognisko na środku pokoju. Wyciągnąłem z torby krzesiwo. Kilka machnięć i płomyki wesoło skakały przy akompaniamencie strzelającego drewna. Dziewczyna i chłopak od razu podbiegli do ognia i zaczęli się nim zachwycać.
-Przydałoby się jakieś duże mięso...-oczy chłopca zaświeciły się na samą myśl o jedzeniu.
-Zgadzam się z Tobą młody-powiedziała Marry.
-Ja to bym skręta zapalił...-westchnąłem zaglądając do pustej sakwy na ziele.
-A zamknij się durniu! My idziemy spać, a Ty pilnuj warty.
Tak też się stało, jak zwykle to ona musi mieć ostatnie słowo.

Nieśmiertelni?Where stories live. Discover now