II.

407 59 3
                                    

Mężczyzna, jak się okazało, pojawił się na środku kościoła i wolnym krokiem zbliżał w stronę Seokjina.

Może tylko mi się zdaje...

Jednak brunet na widok nienaturalnie przystojnej twarzy, odruchowo zacisnął mocniej pięść, w której trzymał różaniec.

Migdałowe oczy nieznajomego zdawały się lśnić i mienić złotem, gdy tylko wpadały w nie ostatnie promienie słońca przytłumione przez kościelne witraże.
Pełne usta układały się w ledwo widoczny uśmiech, lecz mimo to, cała twarz wydawała się bez wyrazu, wyprana z jakichkolwiek emocji.

Odległość między nimi nieubłaganie malała, Seokjin postanowił jak gdyby nigdy nic zebrać swoje rzeczy i skierować się do wyjścia.
Po dokładnym przemyśleniu wszystkiego, schował różaniec do kieszeni płaszcza i zarzucił na ramię wytartą w wielu miejscach skórzaną torbę. Z udawanym zmęczeniem wyszedł z dość ciasno ułożonych ław i od razu poszedł w kierunku bocznego wyjścia.
Tego, którym wychodził zawsze.

Kątem oka obejrzał się za siebie.
Mężczyzny nigdzie nie było, co przyprawiło Seokjina o silnie mieszane uczucia.

Nieznajomy mógł już zniknąć na zawsze, ale równie dobrze mógł przenieść się gdzie indziej, znacznie bliżej bruneta.

Wsunął dłoń do tej samej kieszeni, do której włożył różaniec, nerwowo bawił się jego koralikami, będąc w każdej chwili gotowy, by go wyciągnąć.

Na moment zrobiło mu się ciemno przed oczami, a po plecach przeszedł lodowaty dreszcz, gdy usłyszał za sobą cichy śmiech i kilka głośniejszych kroków prosto w jego stronę.

i don't care. || namjin ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz