🌹 Lekcja V - „Jean & Marco" 🌹

777 49 33
                                    


*Marco pov*

- Marco! Patrz na to! - krzyknął do mnie Jean, pokazując, jak to on nie umie jeździć na deskorolce, robiąc przy tym najróżniejsze, coraz to nowsze i niebezpieczne sztuczki. Zrobi sobie kiedyś krzywdę, złamie nogę, rękę, obojczyk, połamie sobie nos, będzie miał wstrząs mózgu spowodowany upadkiem na twardy beton albo w najgorszym wypadku skręci sobie kark i umrze. Jest wiele zagrażającym życiu Jeana opcji, a popisując się i robią wszystkie te głupie, ryzykowne rzeczy jest bliżej ku tamtej stronie. Nie może usiąść sobie na ławce, poczytać książkę, wsłuchać się w śpiew ptaków i rozkoszować się coraz zimniejszym jesiennym powietrzem, chociaż nie! Przecież może zaciąć się papierem, ptaki mogą zafundować mu białą czapeczkę, a na zimnym wietrze przeziębi się! Nie mogę na to pozwolisz, gdybym mógł, kazałbym mu chodzić w wielkiej bance, żeby uchronić Janeczka przed złem tego świata oraz najróżniejszymi chorobami. Jest dla mnie bardzo ważną osobą i nie wiem, co bym zrobił bez niego, jego pięknej twarzy w blasku zachodzącego słońca, piwnych oczów, które wręcz błyszczały, charakteru, który ma pełno wat, ale również i zalet. Ech, jak ja go bardzo kocham... To znaczy lubię! Jak ja bardzo ko-lubię Jeana...

- Cholera!- usłyszałem krzyk i natychmiast zerwałem się z ławki, na której siedziałem, biegnąc w stronie brązowowłosego, który siedział na ziemi, trzymając się za kolano i sycząc cicho z bólu.

- Co się stało? - zapytałem zaniepokojony, spoglądając wyczekująco na chłopaka. Zauważyłem całe rozdarte kolano, z którego kropelki szkarłatnej krwi zaczęły spływać po jego nodze. Rana nie była poważna, ale na tyle straszna, żeby mnie zaniepokoić i zmartwić.

- Jesteś ślepy? - warknął Jean, najwidoczniej bardzo go bolał upadek. - A byłem tak blisko, kurwa! Gdyby mi się udało, pokonałbym tego śmierdziela i pokazał, że jestem od niego tysiąc razy lepszy!

- Masz na myśli Erena, tak? - pobiegłem szybko po plecak, który zostawiłem na ławce, po czym wróciłem do rozzłoszczonego chłopaka. Wyjąłem małą, podręczną apteczkę, z której wyciągnąłem bandaże oraz wodę utlenioną, po czym zacząłem opatrywać ranę nastolatka. Pozorny zawsze ubezpieczony, co nie? Nauczyłem się, żeby nosił zawsze przy sobie apteczkę, szczególnie, jak idziemy do skateparku, po pierwszym upadku Jeana. Wtedy nie wiedziałem, co robić, wraz z doświadczeniem zdobytym za sprawą chłopaka, znałem dokładnie pierwszą pomoc.

- Nie kurwa, Armin. Oczywiście, że chodzi o Ciotena! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że ten lamus nie przyszedł z nami i został po lekcjach z krasnalem. Teraz za pewne ruchają się po kątach, pedały jebane.

- Oh, Jean, nie mów tak... Nie ładnie obrażać przyjaciół i nauczycieli... - mruknąłem, lekko się rumieniąc na jego słowa. Spuściłem do dołu głowę, kiedy chłopak zmierzył mnie morderczym spojrzeniem, jakby chciał mnie za chwilę udusić. Zdecydowanie miał zły dzień, a ten upadek przelał czarę.

- Gotowe! - posłałem mu uprzejmy uśmiech, podnosząc się z ziemi. Spojrzałem z dumą na plasterek w samochody na kolanie Jeana.

- Serio? Nie miałeś innych? - westchnął Kirschtein, wstając z betonu przy mojej pomocy. Pokręciłem przecząco głową, nie przestając się uśmiechać. Zawsze mój uśmiech polepszał w minimalnym stopniu humor Jeana i chronił mnie przed istniejącym prawdopodobieństwem kłótni z nim, a tego baaaaaardzo bym nie chciał. Nie chciałem wpadać w konflikty z podmiotem moich westchnień, znaczy... Przyjacielem, tak przyjacielem, tylko przyjacielem...

- Nie przesadzaj Janeczku, przecież masz długie spodnie i nic nie będzie widać, a w nagrodę, że się dobrze sprawowałeś dostaniesz naklejkę „Dobry pacjent". - zachichotałem, zbierając swoje rzeczy, ponieważ robiło się coraz ciemniej i zimniej, co oznaczało powrót do domu.

- Kurwa bardzo śmieszne. - burknął chłopak, wielce obrażony na cały świat. Szturchnąłem go delikatnie w ramię i uśmiechnąłem się szeroko z zamiarem poprawienia mu humoru. Ten tylko przewrócił oczami, narzucając na swoje barki swoją czarną bejsbolówkę. Poprawiłem jego włoski, które za sprawą nagłego powiewu wiatru, roztrzepały się na wszystkie strony. Chłopak fuknął pod nosem, idąc w stronę przystanka autobusowego.

Ahhhhhhh~ Jaki on był przystojny, te jego piwne oczy, w które mógłbym wpatrywać się godzinami, niesforne włosy, na które cały czas narzekał, że nie chcą się układać, tak jak on chciał, ten jego przywódczy charakter i w ogóle caaaały Jean był jak ósmy cud świata. Od początku naszej wieloletniej przyjaźni skradł moje serce i jak dziki drapieżnik nie zamierzał go nikomu oddać. Gdy Jean płakał, ja próbowałem pocieszyć go ze wszystkich swoich sił, kiedy się śmiał, ja również się śmiałem, rozkoszując się jego przepięknym śmiechem. Zawsze go broniłem, chroniłem, martwiłem się, jako pierwszy wyciągałem do niego rękę, pomagałem mu, zaufał mi, jak ja mu, kochałem go, ale... Przez tyle lat podstawówki, gimnazjum i liceum on patrzył na mnie jak na przyjaciela, nic więcej, tylko na najlepszego, zaufanego przyjaciela. Może... To była moja wina, w końcu Jean nie wiedział o moich uczuciach, bałem się mu o nich powiedzieć, bałem się, że mnie wyśmieje, że porzuci, że... Zniszczę naszą wieloletnią przyjaźń, że... Stracę go na zawsze bez możliwości odzyskania, a każdy dzień bez jego głosu, uśmiechu, twarzy był dla mnie męczarnią nie do zniesienia. Jednak im starsi jesteśmy, im dłużej trwamy w tej „przyjaźni" widzę, jak chłopak coraz bardziej się ode mnie oddala, mam takie wrażenie, że jeśli coś z tym nie zrobię, nie będę już nigdy mieć możliwości wyznania swoich uczuć. No tak... Wszystko ładnie, pięknie, co to powiedzieć zwykłe „Kocham cię"... W innym przypadku byłoby to dziecinnie proste, ale tutaj jest inaczej, bo... Jean... Bo Jean jest.... Ponieważ Jean jest hetero i... Krzywym wzrokiem spogląda na homoseksualistów...

- Fuck! Kolejny autobus będzie dopiero za pół godziny! Nie możemy tyle czekać, to zdecydowanie za długo! Cholera jasna, szlag by to trafił. - z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos zdenerwowanego Janeczka. Spojrzałem na niego wyczekująco, domyślając się, że zaraz wyda mi rozkaz, któremu nie będę mógł się sprzeciwić. Mam za dobre serce, nie? No cóż, taki już się urodziłem.

- Wiem! - po dłuższej chwili milczenia nareszcie zabrał głos lider tej dwuosobowej grupy. - Co powiesz na nocowanie u mnie? Chata wolna, więc możemy robić co chcemy, a poza tym mój dom znajduje się bliżej, niż twój, więc tak, czy siak idziemy do mnie i nie chce słyszeć żadnych „ale", zrozumiano?

- Pani Kirstein zostawiła swojego małego Janeczka samego w domu? Ludzie, stał się cud! - zażartowałem, chichocząc pod nosem.

- Poziom twoich żartów mnie dobija, piegusie. A teraz chodź!

Jean złapał mnie za rękę, ciągnąć w stronę swojego mieszkania, powodując, że moje serce zabiło sto razy szybciej niż normalnie, a na policzkach pojawił się głęboki rumieniec, który był widoczny z orbity ziemskiej.

Czy...

To mogło coś znaczyć...?

— — —

No właśnie... Co to mogło znaczyć? 🤔

Mam nadzieje, że rozdział się spodobał i dobrze oddałem charakter nadopiekuńczego Mareczka oraz Bad Boya Janeczka 😂😂😂

Następny rozdział za trzy lata :') Nie no xD Postaram się, POSTARAM SIĘ dodać kolejny rozdział za tydzień albo dwa, zobaczymy, jak was KOCHANY I UWIELBIANY AYATO (zmieniam imiona, jak rękawiczki, Heh 😎) będzie miał czas 🙃

To chyba na tyle, nie zapomnijcie KOMENTOWAĆ, GWIAZDKOWAĆ, OBSERWOWAĆ MOJEGO PROFILU!!!

Każdy komentarz ✏️ oraz gwiazdka ⭐️ to pokarm potrzebny mojej wenie i chęci do pisania 😋

Ale żebrak ze mnie xD

Do zobaczenia, kochani ❤️

~ Ayato =^.^=

Ostatnia Lekcja 🌹 Ereri, Jean&Marco 🌹Where stories live. Discover now