Nie ma skorupy

19 3 0
                                    


Zanim podałam ostatnią kawę, polałam gąbkę wrzątkiem, żeby nie roznosiła tylu zarazków. Nikt tego nie docenia. Może gdyby wiedzieli, co myłam nią wcześniej, wreszcie daliby jakiś napiwek. Lub wybiegli w pośpiechu.
– Zamykamy – powiedziałam do pary siedzącej na wygodnej, zielonej kanapie.
O tej porze już nie siliłam się na uśmiech. O tej porze powstrzymywałam się od włożenia głowy do bordowego wiadra z mopem.
– Jeszcze chwilkę – powiedziała dziewczyna rozanielonym głosem.
– Musicie mi zapłacić za nadgodziny – stanęłam nad nimi.
Byłam pewna, że wyjdą. Myliłam się. Dali mi piętnaście złotych, licząc na to, że wytrzymam do jedenastej.
Oczywiście nie powiedziałam im, że za godzinę płacą mi siedem.
Zgasiłam główne światło. Myślałam, że teraz będą chcieli sobie pójść. Wręcz przeciwnie.
– Uwaga, szczur tu gdzieś chodzi – powiedziałam, gasząc resztę lamp.
Początkowo nie chcieli mnie wziąć na poważnie. Wtedy otworzyłam drzwi do schowka, w którym mieszkała mysz z dziećmi. Zapiszczała głośno, złoszcząc się, że tym razem nie przychodzę z resztkami jedzenia.
Para prędko zerwała się na równe nogi i mamrocząc niezrozumiałe pewnie nawet dla siebie, wyszła. Tęsknić nie będę.
Ciekawe, czy to samo powiedziała rodzina po moim odejściu.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Od kiedy ludzie tutaj pukają?
– Zamknięte – powiedziałam.
Nie wiem, czy ten ktoś mnie usłyszał.
– Wpuść mnie – w przestrzeni rozległ się mechaniczny głos.
– Odejdź, albo umyje ci wszystkie naczynia naszą gąbką – odparłam, zamiatając podłogę.
Stukanie nie ustawało.
– Potrzebuję pomocy.
To chyba była dziewczyna.
– Jak my wszyscy.
– Naprawdę potrzebuję pomocy – powiedziała ostro.
Dam jej moje dodatkowe siedem złotych i niech sobie radzi.
Podeszłam do szklanych drzwi. Wszyscy klienci dotykali ich palcami pokrytymi lukrem czy cukrem pudrem, dlatego nie mogłam dojrzeć, kto się tutaj dobija.
Dopiero otwierając, zobaczyłam dziewczynę w cienkiej bluzie z kapturem i krótkich spodniach. Wpatrywała się w swoje wytarte trampki.
– Muszę się dostać do środka – powiedziała stanowczo.
– Drzwi otwarte, ktoś ci broni? – wzruszyłam ramionami.
Dziewczyna podniosła powoli głowę. Jej oczy były całkiem czarne, kompletnie pozbawione białek.
– To tatuaż? – zapytałam, odgradzając jej drogę.
Nie odpowiedziała.
Słyszałam o takich, jak ona. Czarne oczy, dziwny głos. Przychodzą, każą siebie wpuścić, a potem zjadają duszę.
– Smacznego – powiedziałam, kiedy w końcu przeszła przez próg.
Zamiast przystąpić do działania, stała i wpatrywała się we mnie. Musiałam założyć, że mnie analizuje.
– Nie ma skorupy – powiedziała beznamiętnym, ale głębokim głosem. – Jak to możliwe?
– Długa historia – wzruszyłam ramionami i wróciłam do zmiatania.
– Mogę zjeść później.

Kiedy któregoś wieczora wróciłam do domu, rodzice już spali. Byłam tak zmęczona, że nawet nie udało mi się przebrać. Rano obudziła mnie mama, otwierając okno na oścież.
– Jaki tu smród – mruknęła. – Wstawaj, pojedziemy w jedno miejsce.
– Gdzie? – ziewnęłam i otuliłam się kołdrą, żeby uniknąć porannego chłodu.
Przez klejące się powieki widziałam jedynie zarys jej sylwetki. Nie wyglądała na zadowoloną.
W porządku.
Kwadrans później już jechałyśmy samochodem. Mama nie chciała zdradzić, dokąd się wybieramy. Ale domyślałam się, jaki jest cel tej naszej małej wycieczki.
– Zrozum w końcu, że ty nic pożytecznego nie robisz – mówiła, trzymając mocno kierownicę. – Zarabiasz grosze, jak ty się od nas kiedyś wyprowadzisz? Zamierzasz kiedykolwiek mieć normalny zawód? Bo mam wrażenie, że takie żerowanie na nas ci odpowiada.
Słońce świeciło nam prosto w twarze.
– Ale ja dopiero... – starałam się wyjaśnić.
– Za późno. Na wszystko już za późno – powiedziała kręcąc nerwowo głową. – Gdybyś nie była jeszcze studentką, nawet w tej zapyziałej kawiarni by cię nie zatrudnili.
– Przecież...
– I nie robiłaś nic, co by ci pomogło w przyszłości – wpatrywała się we mnie ze złością, zamiast patrzeć na drogę.
Przynajmniej jechałyśmy wzdłuż pól pełnych maków, gdzie nikogo oprócz nas nie było. Kiedy wyszłyśmy, okazało się, że wpakowałyśmy się w duże błoto.
– Trzeba wypchnąć samochód – powiedziałam, przełykając łzy.
– Poradzę sobie. Idziemy.
Doskonale wiedziała, dokąd zmierza.
Przeszłyśmy przez wielkie chaszcze. Od dawna nikt się tutaj nie zapuścił, inaczej droga nad niewielkie, pokryte zieleniną jeziorko, by tak nie zarosła.
– To będzie odpowiednie miejsce – wyszeptała do siebie.
– Masz rację – przytaknęłam i pozwoliłam jej się zabić.
Mama była pewna w swoich ruchach, ale nie wyglądała na zadowoloną, że musi przeze mnie moczyć nogi w brudnej wodzie. Szybko jej przeszło, kiedy zrobiła swoje.

Czarne oczyWhere stories live. Discover now