4

1.2K 101 140
                                    


Niebo rozjaśniło się mandarynkowym kolorem, dzięki wschodzącemu słońcu, którego promieniste wiązki odbijały się w goglach wciąż utulonego przez sen naukowca.

Demon wstał najwcześniej ze wszystkich domowników. Siedząc na krawędzi łóżka, nie powstrzymywał się od wlepiania swego spojrzenia w śpiącego, niedoszłego pilota. Pragnął się do niego przybliżyć, wypowiedzieć te dwa słowa, o których użyciu wcześniej by nie pomyślał, ponieważ były bezwartościowe i świadczyły tylko o słabości osoby, która je wymówiła. Jakakolwiek chęć bliskości była awersją, odchyleniem, na które żaden prawdziwy antagonista nie mógłby sobie pozwolić.

Demon nie umiał się do tego dostosować.

Pomimo wiedzy, że zbliża się do samodestrukcji własnego ja przez płomienie palącego uczucia, które wyhodował w sobie, to nie potrafił temu zaradzić. Myśląc, że udaje mu się gasić ten pożar, tak na prawdę dolewał tylko benzyny. Wypalał się coraz szybciej, dusząc się dymem. Akceptacja swego wewnętrznego piromana, który wpychał się do rozpętanego ognia wcale nie była prosta, gdyż wstydem było przyznać się jak przyjemne było to ognisko.

Demon teraz ostrożnie wcierał zebrane z rąk Fluga resztki mieszaniny kosmetyków prosto na jego szyję, aby ukryć dwie malinki, którymi oznaczył naukowca w środku nocy. Nie potrafił się powstrzymać przed wykonaniem nich, zupełnie tak jakby podczas tamtej chwili naszło go pragnienie, aby każdy wiedział, że nie podzieli się z nikim Flugiem i wszyscy powinni trzymać ręce z dala od niego. Teraz panikował, kląc na siebie cicho, iż dopuścił się do takiego czynu przez swoje zwykłe niepohamowanie. Naukowiec wymamrotał coś cicho, zupełnie jak wtedy w środku nocy, gdy malinowe ślady były dopiero tworzone.

Black hat skończywszy zakrywanie śladów swojej małej zbrodni, ze wstydem opuścił sypialnię, udając się do jadalni. Przybrał swój ponury wyraz twarzy, ukrywając przygniatającą go tęsknotę z każdym wykonanym krokiem do przodu, który oddalał jego osobę od wciąż śpiącego naukowca. Marazm wymalowany na jego twarzy był wręcz przygnębiający.



Demencja obudziła się jako druga. Ubrała się w trybie natychmiastowym i poprawiając przy okazji ułożenie włosów, wybiegła z pokoju gościnnego, w którym sypiała, aby rozejrzeć się po każdym możliwym do odwiedzenia pomieszczeniu. Liczyła, że w takim starym domu na pewno uda jej się znaleźć jakieś tajemnicze przejście, bądź zbrojownię, czy nawet i salę tortur. Miała wiele planów odnośnie eksploracji tego miejsca, ale postanowiła odstawić ją na później, ponieważ zainteresowała się teraz naukowcem i demonem, chcąc wiedzieć gdzie aktualnie przebywają. Odkrywając ich pokój, zakradła się tam, układając swoje palce na wzór pistoletu.

Wyskoczyła zza drzwi.

- Tutaj gejowa policja, ręce do góry! -

Odparła wydając z siebie dźwięki podobne na wzór syreny policyjnej. Naukowiec warknął, aby się uciszyła i rzucił w dziewczynę poduszką znajdującą się obok niego. Demencja chwyciła ją i rozpruła tuż po chwili, aby piórka znajdujące się w poduszce poleciały na różne strony, przypominając deszcz swym opadnięciem na ziemię.

- Wstawaj, wstawaj księżniczko! Słoneczko świeci, a śniadanko czeka! Twój narzeczony pewnie też~ -

Doktor cisnął w nią kolejną poduszką, na którą ta wykonała zwinny, szybki unik, powstrzymując się tym razem od zniszczenia jej. Demencja następnie zaśmiała się i wybiegła z pokoju, aby zjechać po poręczy schodów z wesołym i randomowym okrzykiem ''enchilada'' Flug przewrócił się na drugi bok, zamierzając ją zignorować.

Drobna pomyłka - PaperhatWhere stories live. Discover now