Do it for our country

170 17 0
                                    

  » Steve's pov
  » set after civil war
  » fluff
  » 2018

Dźwięk budzika rozniósł się po całym pomieszczeniu, złowieszczy i nagły niczym syrena informująca o ataku wrogiego państwa. Żaden z nich szczególnie nie spieszył się, by go wyłączyć, bo wiedzieli, czym się to skończy. Dopiero gdy jego żałosne wycie wbiło się Steve'owi do głowy, przetarł oczy, a drugą ręką na oślep uciszył urządzenie.

- Ameryka wzywa - mruknął.

Z całą pozostałą mu siłą zdolny był tylko spojrzeć kilka centymetrów w prawo. Nadal wszystko dla niego było zamazane, dlatego nie dostrzegł w jak złym stanie był jego towarzysz.

- Idź do diabła, Steve - jęknął, nawet nie unosząc powiek.

Może faktycznie nie powinni byli kłaść się tak późno, zważywszy na absurdalną porę, o której mieli wstać. Dopiero świtało, co znaczyło, że już dawno powinni być na nogach, zwarci i gotowi do drogi. Starając się zachować choć resztki godności, Steve wyczołgał się z ciepłego łóżka, chcąc skierować się prosto do łazienki. Przecież świat się nie zawali, jeśli da Bucky'emu jeszcze kwadrans, a sam pójdzie się ogarnąć.

Nim chłód poranka w pełni do niego dotarł, orzeźwiając i pobudzając do działania, poczuł silną dłoń na swoim ramieniu, skutecznie powstrzymującą go od powstania i zepsucia całego dnia. Z uwagą oglądał jak towarzysz walczy z chęcią pozostania w sypialni i choć oczy same mu się zamykały, z całych sił starał się nie zasnąć.

- Siedź - rzucił Bucky, upewniając się, że Steve ani myśląc o ucieczce bacznie obserwuje jego ruchy. - Nikt inny nie wpadł na to, by wstać o tej godzinie. Mamy dużo czasu.

Zamiast szczenięcymi oczami zmusić Steve'a do spędzenia reszty dnia na obijaniu się, ku jego zdziwieniu Barnes wstał pewnym krokiem i zaczął przetrząsać pokój w poszukiwaniu rozrzuconych ubrań. Choć ledwo pamiętał zeszły wieczór, był przekonany, że działo się coś wielkiego, bo nawet idealnie wyprasowany mundur Steve'a teraz spoczywał na podłodze. Z niejakim zadowoleniem gdy wpadł na coś, co na polu bitewnym nie wyglądałoby zupełnie niestosownie, chwiejnie skierował się w stronę drzwi do łazienki. W półmroku nie zauważył jednak podstępnie zostawionych kozaków Steve'a i potykając się, od razu odrzucił ten pomysł. Przerażony jego milczeniem Steve czekał, aż wyskoczy ze swoją propozycją nieuwzględniającą walki w zimnym terytorium do końca dnia, a może i dłużej. Nic takiego nie wydarzyło się. Zamiast tego w tempie o wiele wolniejszym niż zazwyczaj, jakby chciał zirytować Rogersa, zaczął się ubierać.

- Buck, zdajesz sobie sprawę z tego, że w każdej chwili ktoś może tu wejść?

W odpowiedzi Barnes jedynie wzruszył ramionami i dopiero gdy zorientował się, że jego ubiór jest w dużej mierze niekompletny, całkowicie zrezygnował z prób zrobienia tego. Przeczesał dłonią splątane włosy i spojrzał na Steve'a, jakby oczekując od niego dalszych instrukcji. Nie pamiętał nawet, czy przed sobą mieli zwyczajny trening, czy może jakąś małą wojnę, a jeśli tak, to przeciw komu. Przez tak napięty grafik w końcu przestał interesować się, co dokładnie będzie robić, bo zawsze i tak wiązało się to z wracaniem do domu poobijanym, zmęczonym albo pijanym. Albo wszystkim na raz.

Kiedy wydawało się, że Steve jest blisko spełnienia swojego w stu procentach zaplanowanego dnia, Barnes bez śladu jakiejkolwiek energii życiowej zajął miejsce obok towarzysza. Kompletnie ignorując nawoływania i mając nadzieję na jeszcze chwilę odpoczynku, ciężko opadł na niemiłosiernie pomiętą pościel. Miał zamiar dokończyć przerwany sen, jednak wiedząc, że to się nie uda, jedynie zamknął oczy i czekał na reakcję Rogersa.

- Daj spokój, Bucky. Zróbmy coś dla kraju.

Steve powiódł wzrokiem za mundurem w kolorach amerykańskiej flagi, niezwykle wyróżniającym się na tle ciemnego pomieszczenia. Nagle odzyskując cały entuzjazm, jaki stracił poprzedniego wieczoru, Bucky postanowił wziąć sobie słowa Kapitana do serca na swój własny, niepowtarzalny sposób. Jednym nieco nieśmiałym pocałunkiem zdołał namówić Steve'a do pozostania na miejscu i jednak wysłuchania oferty.

- Chcesz zrobić coś dla kraju? - zagadnął prawie wyzywającym tonem. - Proszę. Droga wolna, zróbmy to dla wolnego słowa, dla Wielkiego Kanionu, dla Statuy Wolności, dla--

Nietrudno było się domyślić, do czego zmierza patriotyczno-motywacyjna mowa Bucky'ego, nawet zanim dobiegła ona już końca. Podniosły charakter wypowiedzi od razu został zniwelowany przez osobę, którą niejednokrotnie osądzano o znajomość kultury osobistej na tyle, aby nie przerywać rozmówcom, zwłaszcza, gdy poruszali ważne dla nich tematy. Wyraz zniecierpliwienia zniknął z twarzy Steve'a, gdy tylko poczuł jak pod wpływem dotyku jego ust Barnes momentalnie uśmiecha się. W końcu jedna jego lekcja, dotycząca natychmiastowego uciszania, nie poszła na marne, co było wystarczającym powodem do dumy.

Miał rację. Co narodowi z dwóch zmęczonych dusz, które w obecnej sytuacji i tak nie zrobią wiele z powodu chwilowego słabego stanu fizycznego i względnego pokoju z wrogo nastawionymi? Przecież inaczej mogą uczcić pamięć o kraju. Uznając to za najbardziej naciąganą rzecz jaką robił w ciągu ostatnich kilku miesięcy, obdarzył Bucky'ego pocałunkami w imię Ameryki.

A on wcale nie wyglądał na złego z tego powodu. Mało tego, zaczął oddawać gesty Kapitana z takim zaangażowaniem, jakby faktycznie zależały od tego losy kraju. Przyciągnął go do siebie, wplatając jednocześnie dłoń w jego włosy i zmuszając do ciężkiego opadnięcia na materac. Jakby jednym gestem mógł zmienić całe państwo, jakby bez tego świat miał się pogrążyć w mroku i cierpieniu. Jakby bez tego życie milionów miało się skończyć tu i teraz.

Ale przecież życie Steve'a było dla niego tak ważne jak tysięcy cywilów. Po wszystkim stracił już rachubę ile istnień zlikwidował oraz wycenę żyć, którą kiedyś rzekomo posiadał. Może i Steve wyznawał zasadę życie za życie, a stratę jednostki uważał za tragedię. Dla Bucky'ego pojedyncza śmierć nie znaczyła nic, natomiast taka obejmująca zastraszającą liczbę ofiar była tylko statystyką. Wiedział, że do końca nie stracił jeszcze zmysłów jedynie dlatego, że wciąż pozostawała jedna osoba licząca się trochę bardziej od innych.

Postanowił, że nie pozwoli, aby te wszystkie czarne myśli zaprzątnęły jego głowę. Uśmiechnął się lekko, nieustannie czując na swoich wargach ciepły oddech Steve'a. Jedno pytanie nasunęło mu się, niezadane i niekoniecznie wymagające odpowiedzi - gdzie przez cały ten czas jego Rogers nauczył się całować?

Tyle lat zleciało odkąd ostatni raz wspólnie wymieniali pocałunki. Minęła wojna, jedna, druga, kolejna, niezliczona. Przez cały ten czas mieli inne priorytety, jednak choć tak różne, w żadnym stopniu nie uwzględniały zwyczajnej bliskości drugiego człowieka. Oboje byli przekonani, że po tym będzie po prostu chłodno, drętwo i nienaturalnie. Chyba nie mogli się bardziej mylić.

Mógł czekać na nich zwykły trening czy nawet cała Rosja w odwecie wracająca po swojego najlepszego żołnierza, a oni i tak nie mieliby zamiaru nigdzie wychodzić. Najchętniej, gdyby tylko brakło im tej odrobiny przyzwoitości jaką jeszcze mieli, oboje zdarliby z siebie te pozostałości ubrań i wcale nie opuszczali sypialni.

Czy po wszystkim, co osiągnęli i wycierpieli, nie zasługiwali na to? Jak można było zapomnieć, że nie są bronią, tylko zwykłymi ludźmi? Tak samo potrzebowali chwili wytchnienia, spokoju myśli, oddechu między pocałunkami. Mogli łamać zasady - ale teraz to innych rozkazów zdecydowali się trzymać.

"Dla kraju", padł gdzieś zduszony jęk. Tak. Dla kraju się poświęcili, dla kraju cierpieli i dla kraju odpoczywali tylko po to, by pewnego dnia znów wyruszyć dla niego walczyć. Tym razem, jak już na zawsze było im pisane, po jednej i tej samej stronie. Bo jeśli istniało coś, co kochali bardziej niż siebie nawzajem, to tylko swoją ojczyznę.

1160 słów.

Stucky ✨ 𝕠𝕟𝕖-𝕤𝕙𝕠𝕥𝕤Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz