Rozdział 2

1.1K 107 8
                                    

-Masz go?- Pytam słuchawkę w uchu pędząc przez ulicę miasta, nie mam czasu na pogawędki i zasady drogowe.
-Tak, jest przy lesie na drugiej ulicy.- Odpowiada mi mój wspólnik.
-Dzięki.- Rzucam szybko i się rozłączam. Nadal nie wiem jak to będzie kiedy go zabiję, nie będę czuła się z tym dobrze ale zlecenie to zlecenie. Widzę go, wyciągam jedną ręką z torby broń drugą nadal trzymam kierownicę. Jadę tak szybko że otoczenie wokół mnie wydaję się być jedną wielką zjawą... Co ja pieprze? Moje życie to jedna wielka zjawa. Właśnie celuje i pociągam za spust, zatrzymuje się kilka metrów dalej i schodzę z pojazdu. Chłopak upadł na brzuch z nie małą siłą, jeśli żyje to ten upadek na pewno bolał.
-Dwadzieścia cztery sekundy...- Mówię. Ostatni czas był lepszy. Podchodzę do leżącego na ziemi Jeff'a ściągając przy tym kask i obracam go nogą na plecy kiedy on łapię mnie za kostkę. Tracę równowagę i upadam obok niego, Jeff przygniata mnie do jezdni i ciężko oddychając patrzy na mnie zdziwiony.
-Co? Co się tu odpierdala?!- Warczy w moją stronę jak wygłodniały wilk. Znów to samo... nie potrafię wykrztusić nawet jednego słowa.

-Dariel!- Krzyczy a ja czuję tylko pustkę w głowie. Strzelam sobie w myśłach w twarz i biorę głęboki oddech.
-Dostałam na Ciebie zlecenie.- Szepłam.
-

Jakie kurwa zlecienie?!- Mówi już trochę spokojniejszy.

-Od Davis'a.- Dodaję i spoglądam na niego. Jego prawe ramię jest przebite przez mój pocisk, jednak nie spudłowałam.
-Co się w ogóle z tobą stało?- Zapytał zmieniając temat i usiadł obok mnie patrząc na zegarek który mi wypadł podczas upadku.
-Oblałam te testy...- Mówię cicho jakbym miała obudzić jakieś wygłodniałe psy.
-Nie mogłaś się kurwa nawet pożegnać?!- Syczy w moją stronę.
-Chciałam ale wywalili mnie na zbity pysk!- W końcu odważyłam porządnie odpowiedzieć.
-Nie wyleciałaś jako jedyna...- Mówi trochę ciszej.
-Że co?
-No gówno! Ja też wyleciałem! - Otwieram szerzej oczy i patrzę na niego zszokowana.
-Jak to?
-Znaczy nie wyleciałem tylko...Eee...- Przerwał sobie drapiąc się po głowie.
-Ten cały plan nie wypalił.- Dodał. Wiedziałam że to całe gówno nie wypali.
-To dlaczego nie jesteście z Slenderem?- Pytam wstając z ziemi.
-Wszystkie rezydencje poszły z dymem a Slender razem z braćmi wyparowali.- Powiedział i również wstał otrzepując się z ziemi.
-Jak to teraz wygląda? Seryjni mordercy chodzą sobie po ulicach?- Pytam ponownie podnosząc swój kask z ziemi i kieruję się do swojego pojazdu.
-Nie, ci którzy mogą pracować to pracują a ci bardziej... hmm... "charakterystyczni" chowają się po kątach i czerpią radoche z zabijania jak to przed przyjściem do rezydencji.- Słucham go i nadal nie potrafię w to uwierzyć.
-Ci charakterystyczni to Ty i na przykład Ben?- Prycham.
-Wiesz, nie każdy może być zwykłym człowiekiem jak Ty.- Mówi i podnosi swój nóż z ziemi.
-Co teraz zrobisz?
-A co mam zrobić?- Odpowiada na moje pytanie zdziwiony.
-Muszę Cię zabić.- Mówię i bez zwłoki celuje w niego bronią. On podnosi ręce do góry puszczając nóż który przed chwilą podniósł i patrzy na mnie tępym wzrokiem.
-Nie zabijesz mnie.- Mówi pewny siebie.
-Tak myślisz? Haha to żegnam.- Mówię i już pociągam za spust kiedy czuję mocne uderzenie w głowę a potem nagle upadam na ziemię. Ehhh... znowu ciemność. Czy ja już wspomniałam że nienawidzę ciemności?

Jeff:
Upadła mocno na ziemię, pewnie bolało. Helen stał za nią z kamieniem w ręku, z lodowatym wzrokiem. Chyba nadal ma do niej żal o te zniknięcie, nie dała znaku życia a Helen przeżywał to najbardziej. Całymi tygodniami jej szukał ale kiedy ten plan nie wypalił i zobaczył że ona sobie żyje w najlepsze załamał się. Do czasu kiedy ten cały "plan" działał Painter zamknął się i w swoim pokoju i w sobie. Nie rozmawiał z nikim, nic nie jadł a kiedy w końcu dostałem się do jego pokoju zobaczyłem ściany na których były jakieś słowa. Rysował je własną krwią, wiem że słynie z rysowania krwią ale nie wiedziałem że własną.
-Co się tu stało?- Zapytał mnie Helen rzucając kamień gdzieś na bok.
-Próbowała mnie dopaść. Szukają mnie.- Mówię krótko.
-Jak paradujesz po ulicach to co się dziwisz?- Pyta patrząc tylko obojętnym wzrokiem na leżącą dziewczynę, odchrząkuję a w tedy jego wzrok ląduję na mnie.
-Co z nią zrobimy?- Pytam.
-Nic.
-Jak nic?!- Dopytuje. Chyba nie zamierza ją tu tak zostawić?! No bez przesady!
-To nie moja sprawa co się z nią stanie.- Mówi i odchodzi, co się z nim stało? Niegdyś pomocny i miły Helen a teraz zimny i bezczelny Painter. Ja myślałem że to ja jestem największym frajerem na ziemi ale on przebija mnie o kilkaset punktów!
-JAPIERDOLE CO Z TOBĄ CZŁOWIEKU!- Krzyczę za nim tak żeby mnie usłyszał ale ten tylko podnosi rękę do góry a potem pokazuję mi środkowy palec. Dupek. Zimny dupek. Spoglądam na dziewczynę i odchodzę mając wyrzuty sumienia... shit! Nie będę spał po nocach. W sumie to trochę śmieszne, seryjny morderca mający na koncie kilkaset martwych duszyczek nie będzie spać bo zostawił małą Dariel na jezdni...
---------
Kolejny rozdział, z tego nie jestem do końca zadowolona ale lepsze to niż nic! 💖
Do następnego rozdziału miśki!
Dariel000

Creepypasta- Zabójcy na start!Where stories live. Discover now