Rozdział 1

237 40 14
                                    

Przenoszenie się do innej szkoły na ostatni rok nauki było nie tylko nieprzemyślane, ale i trudne. Mark doskonale zdawał sobie z tego sprawę i zrobiłby wszystko, by zostać u siebie, w Douglas. Nawet nie spodziewał się, że będzie tęsknił za znajomymi z klasy, nauczycielem historii, czy swoją obskurną ławką w drugim rzędzie, pod samą ścianą. O swoim przywiązaniu do tego wszystkiego zdał sobie sprawę dopiero w połowie drogi do Seulu, kiedy było już za późno na wycofanie się. Musiał zacząć wszystko od nowa, w całkiem nowym, obcym mieście i kraju, który odwiedził tylko kilka razy, w wakacje.

Jego rodzice przeprowadzali się do domu w Korei, który dostał im się w spadku po dziadku, wraz z potężną korporacją. Mark miał możliwość zostania w internacie, ale na samą myśl, że będzie musiał dzielić pokój z człowiekiem, który mógł należeć do tej ciemnej masy, dla której silne argumenty były równie abstrakcyjne, co myślenie, wyobraźnia i choć odrobina zdrowego rozsądku, wolał wylecieć z Ameryki i to jeszcze tego samego dnia, w którym dowiedział się o przeprowadzce.

Nigdy nie miał dobrego zdania o swoich rówieśnikach. Już od najmłodszych lat uważał ich za dziwnych, bo zamiast uczyć się czytać i pisać, woleli męczyć się, biegając i krzycząc. Chłopak nie potrafił pojąć, co takiego fajnego jest w niemożności złapania oddechu, włosach i ciele lepkim od potu, bolącej głowie i zdartym gardle. To od zawsze było dla niego nacechowane negatywnie, nie to co dokładne kolorowanie obrazków w jego cienkich tomikach kolorowanek, czy wymyślanie swoich własnych bajek, które potem chcieli słuchać jedynie rodzice i przedszkolanki. Dodatkowo zauważył, że to całe ganianie za piłką robiło z jego kolegów zwierzęta, jeszcze dziwniejsze i bardziej dzikie, niż wtedy, gdy nie biegały po całym podwórku. Cały czas nazywali go wariatem, choć to z nimi wyraźnie było coś nie tak.

Im starsi się robili, tym bardziej był zniesmaczony ich zachowaniem. W końcu zaczęła się liczyć dla nich tylko marka butów nielubianej osoby z klasy, ilość alkoholu, jaką wlali w siebie przed ukończeniem dwudziestego pierwszego roku życia oraz liczba dziewczyn, którą udało im się zaliczyć. Dla ludzi tego typu ktoś taki, jak Mark, ułożony i poszukujący czegoś więcej, był niczym obcy z innej planety i nie odrzucali go, tylko dlatego, że znali się z nim od dziecka. W Seulu był zupełnie nowy i miał zacząć tam ostatnią klasę, więc nadchodzący rok szkolny zdecydowanie nie zapowiadał się optymistycznie.

W końcu nadeszła chwila, kiedy metro zatrzymało się na jego stacji i już tylko kilkanaście metrów dzieliło go od rozpoczęcia nowego etapu życia. Pierwszą myślą Marka było zostanie na swoim miejscu jeszcze parę przystanków dłużej, tak by potem wmówić rodzicom, że po prostu uciął sobie zbyt długą drzemkę, a nieobecność na jednej akademii jeszcze nie jest końcem świata. Po chwili jednak odpędził ten pomysł z lekkim uśmiechem. W tamtym momencie zachowywał się dokładnie jak małe dziecko, które próbuje wszelkich sposobów, by tylko nie pójść pierwszy raz do przedszkola. Brakowało mu jedynie spódnicy mamy, której mógłby się uczepić, ale ona miała za mało czasu i za dużo zaufania, by fatygować się odprowadzaniem, znanego ze swojej odpowiedzialności syna, pod samą bramę szkoły.

Kilkanaście metrów zmieniło się w kilka, a tych kilka w końcu też musiało ubyć i tym sposobem Mark znalazł się u celu, czyli u drzwi swojej nowej klasy, przed którą stali już pierwsi uczniowie. On oczywiście nie zamierzał wysilić się na jakiekolwiek powitanie i usiadł na ławce pod ścianą, naprzeciwko klasy, by zająć się książką, znacznie bardziej interesującą, niż dziewczyny posyłające mu ukradkowe spojrzenia i chłopcy gorliwie rozmawiający o e-sportach. W głowie chłopaka każdy z nich jedynie czekał na dobry moment, by tylko zrobić coś głupiego, co sprawi, że zostanie upokorzony już pierwszego dnia. Nawet nie próbował odbiec myślami trochę dalej, dlatego nie dostrzegł, że dziewczyny nie chcą rozsiewać bezsensownych plotek, a po prostu zachwycały się jego wyglądem, natomiast chłopcy w ogóle nie zwracali na niego uwagi, bo przecież mieli znacznie ważniejsze tematy do obmówienia. Mark wolał być pesymistą i stale trzymać rękę na pulsie, niż na chwilę sobie odpuścić, a potem zostać zaatakowanym podczas tego krótkiego momentu nieuwagi. Dla niego każdy dzieciak, bez wyjątku był okrutny. Tkwił w tym przekonaniu od wielu lat i przez to nawet nie zauważył, że w pewnym wieku jego rówieśników zaczęły opuszczać cechy, których tak bardzo się obawiał.

Po dwunastu przeczytanych stronach zjawił się wychowawca – mężczyzna przeciętnego wzrostu, przeciętnej postury, przeciętnej aparycji i przeciętnej przeciętności. Mark nie widział w nim żadnego zagrożenia, jednak ciche, lecz przepełnione żałością oraz zrezygnowaniem jęki klasy wskazywała na coś zupełnie innego. Chłopak mógł się tylko domyślić, że jego nowy wychowawca albo był niezwykle surowy albo nowy, a co za tym idzie, nadopiekuńczy i zbyt ambitny, co było znacznie gorsze, niż pierwsza opcja. O ile z wymagającymi nauczycielami można było się rozprawić, poprzez danie z siebie wszystkiego, tak ci, którzy za wszelką cenę usiłowali stać się przyjaciółmi ucznia, nie odpuszczali, dopóki nie zwierzono im się ze swoich problemów. Nie raz osoba z problemem wcale takowego nie posiadała, ale to już nikogo nie obchodziło. Zdarzały się nawet takie przypadki, kiedy to uczniowie wymyślali problemy, by tylko mieć spokój. Dla Marka ta sytuacja wydawała się tak bezsensowna, jak gra w piłkę nożną. W końcu w rozmowach z nauczycielami chodziło o to, by poczuć się lepiej, a nie męczyć się z wiarygodną historią, dzięki której w końcu mogliby odpocząć.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 24, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Everywhere With You  || Markhyuck ||Where stories live. Discover now