Rozdział dziewiąty

4.2K 295 10
                                    

Zamiast zaraz po powrocie razem z Melanie udać się do jej domu i wytłumaczyć wszystko zmartwionej naszą nieobecnością ciotce poszłyśmy do domu braci Brooks. Bałyśmy się konsekwencji jakie nas czekają, więc postanowiłyśmy niczym pieprzone tchórze przeczekać chociażby jeszcze jedną noc. Nawet ja nie byłam przygotowana na karczemną awanturę, która czekała na nas zaraz po powrocie i na samą myśl robiło mi się niedobrze.

Zsunęłam ze swojego ramiona niewielką torbę, która twardo upadła na podłogę po czym z jęknięciem usadowiłam tyłek w fotelu. Byłam wyczerpana a każda z części mojego ciała odmawiała posłuszeństwa. Cztery noce spędzone na twardym podłożu namiotu nie zaliczały się do najwygodniejszych. Do tego dochodził fakt, że było już grubo po dwudziestej drugiej. Moje powieki samoistnie się zamykały, czekając już tylko na zmorzony sen, który został brutalnie przerwany z powodu Luke'a. Brunet stał nade mną z firmowym uśmieszkem wymalowanym na twarzy i butelką wina w prawej dłoni.

    - Chodźmy spać -jęknęłam przeciągle, odwracając twarz w drugą stronę.

Czułam jak coś gilgocze mnie w okolicach łydek, ale próbowałam to skutecznie zignorować; i to był mój największy, życiowy błąd, gdyż kilka sekund później już leżałam twardo na ziemi. Cios poniżej pasa!

    - Oszalałeś?! -spytałam z wyrzutem, posyłając mu przy okazji mordercze spojrzenie, które tak czy siak nawet go nie ruszyło. Z grzeczności podał mi dłoń, ale zignorowałam ją, nieudolnie podnosząc się do pionu.

W tym samym czasie do pokoju wtargnęła reszta braci Brooks razem z Melanie. Cała trójka chichotała cicho a ja nie potrafiłam pojąć skąd oni mają w sobie tyle energi. Halo, spędziliśmy cztery pieprzone dni pod namiotami a oni dodatkowo każdej nocy wlewali w siebie alkohol. Każda NORMALNA istota ludzka byłaby najzwyczajniej w świecie wyczerpana, ale oczywiście oni musieli być jakimiś ewenementami. Dlaczego nie mogłam trafić na ludzi dla których dzień oznacza dzień a noc jest do spania?

    - Zagrajmy w butelkę -zarzucił Beau, ściągając z pobliskiej komody plastikową butelkę po pepsi. Spojrzałam na niego spod uniesionych brwi, zastanawiając się ile on do cholery ma lat, żeby bawić się w taką dziecinadę.

    - Jasne, będziemy siedzieć i zadawać sobie durnowate pytania bądź też wyzwania typu "zadzwoń do kogoś i powiedz mu..." -wywróciłam oczami, wracając z powrotem na miejsce z którego kilka minut temu zostałam brutalnie zepchnięta.

    - Może grałaś tak w podstawówce Olivia. Nasze zasady są całkowicie inne -mruknęła tajemniczo kuzynka, siadając ze skrzyżowanymi nogami na panelach.

                                                                                                  *

Prędko zorientowałam się na czym ta gra polega i już podczas patrzenia na Melanie; miałam ochotę się wycofać. Patrzyłam jak kuzynka przechyla trzecią setkę czystej wódki tylko po to by zaraz chwycić następną. Z mojego punktu widzenia była to gra dla rasowych alkoholików, już tłumaczę dlaczego. Wyobraźcie sobie, że polegała ona na tym, że kogo wylosuje butelka ten rzuca dwiema, najzwyklejszymi kostkami do gry. Ilość oczek na jednej oznaczała ilość kieliszków do wypicia - a na drugiej rodzaj alkoholu. Wylosowanie liczby parzystej oznaczało wódkę - a nie parzystej tequile.

Po wypiciu pięciu kieliszków przeźroczystego płynu Melanie zakręciła butelką. Zamknęłam oczy, modląc się w duchu abym nie była to ja, ale widocznie moje prośby na nic się nie zdały, gdyż czubek butelki wskazał na mnie.

    - Yeah! -kuzynka klasnęła w dłonie, podając mi kostki. Nie miałam pojęcia z czego ona tak bardzo się cieszy. Beżowy dywan na którym siedzieliśmy mógłbyć lada moment przeze mnie obrzygany.

DOUBLE LOVEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz