Rozdział XIII

501 22 5
                                    







Rozdział XIII

- Kochanie widziałaś gdzieś mój sweter? Ten z łatami na ramionach? - krzyknął Andreas z sypialni. Tej nocy w ogóle nie poszliśmy spać, samolot miał wystartować punkt szósta w stronę Nowego Jorku, a więc urządziliśmy sobie wieczór filmowy zaczynając od jakiegoś horroru, który wybrał Andreas przez bajkę po film akcji. Co prawda oboje przespaliśmy środek ostatniego filmu, ale najwyraźniej tego było nam trzeba. Przebudziłam się po czwartej, a najdalej o piątej trzydzieści musieliśmy być na lotnisku. Zerwałam się raptownie i obudziłam Andiego, czas leciał nieubłaganie, a my nie do końca byliśmy spakowani. Przed maratonem wrzuciłam do walizki ubrania, ale bez większego przemyślenia, a kosmetyki i inne pierdoły zostawiliśmy na koniec bo przecież „mamy tyle czasu".

- Nie wiem, zobacz w łazience na suszarce - odparłam robiąc szybkie śniadanie.

- Nie ma - stwierdził wchodząc do kuchni, oddałam mu nóż przewracając oczami.

- Pokrój pomidora - nakazałam kierując się w stronę łazienki, rozejrzałam się dookoła „faktycznie nie ma" przyznałam mu w myślach rację. Przy okazji dojrzałam jeszcze nasze bluzy od Tanji i Julii więc dołożyłam je do walizek. Lecimy niby tylko na kilka dni, ale oboje lubimy się stroić, zresztą znając mojego chłopaka i tak będzie narzekał czemu nie zabrał czegoś tam, albo innej rzeczy. Przejrzałam szafę w sypialni i gabinet, w którym czasami można było znaleźć wszystko.

- No oczywiście - szepnęłam do siebie biorąc sweter w ręce, a następnie zaniosłam go Andiemu - proszę.

- O gdzie był?

- W walizce.

- Co? Jak to?

- Musiałeś go włożyć jeszcze wczoraj i zapomnieć.

- Ważne, że jest - odetchnął z ulgą.

Po pośpiesznym śniadaniu dopakowaliśmy ostatnie rzeczy do walizek i ruszyliśmy na lotnisko. Było jeszcze ciemno, a pogoda zaserwowała niezłe lodowisko na drogach. Spojrzałam na zegarek, za pięć piąta, a nam zostało dobre trzydzieści minut drogi. Malowały się dwie opcje, albo będziemy na styk, albo przegapimy jedyną okazję na udanego sylwestra. Patrzyłam na ponure ulice nie odzywając się słowem. Denerwowałam się tym czy zdążymy i byłam wściekła, że znowu robimy wszystko na ostatnią chwilę. Znając życie to oboje zapomnieliśmy o czymś, co zapewne okaże się „niezbędne" do życia. Po pół godzinie jazdy wpadliśmy na terminal szukając naszej bramki. Podeszliśmy do osoby obsługującej szybko oddychając.

- Nowy Jork? - spytał przystojny mężczyzna za ladą.

- Tak - powiedzieliśmy jednocześnie, kiwając głowami.

- Ostatni moment - powiedział z uśmiechem. Nasze walizki zostały zabrane dopiero przy wejściu na pokład, a my szczęśliwi udaliśmy się zająć miejsca. Niestety rezerwowanie biletów na ostatnią chwilę cechuje się tym, że jest małe prawdopodobieństwo dostania sąsiadujących foteli. Tak też było tym razem, Andreas siedział praktycznie na samym końcu samolotu, a ja na jego przodzie. Usiadłam wygodnie, a po chwili samolot wyruszył z miejsca postojowego na pas startowy. Moment, kiedy maszyna rozpędza się po prostej nawierzchni jest nie do opisania. Uwielbiam starty i lądowania samolotów. Najpierw niesamowite wbicie w fotel, a na zakończenie oklaski turystów dla kapitana, któremu udało się bezpiecznie wylądować. Nasz samolot miał wi-fi, dlatego bez wahania po ustabilizowaniu lotu, gdy załoga załączyła hotspot podłączyłam się do niego. Szybko zauważyłam, że Andreas zrobił to samo bo dostałam od niego serię zdjęć z głupimi minami na Messengerze. „Idiota" pomyślałam z wielkim uśmiechem i odpowiedziałam tym samym. Kobieta, która siedziała obok mnie musiała zauważyć naszą foto-konwersację bo podśmiechiwała się z co nowo wysłanych zdjęć. To trochę niegrzeczne zaglądać komuś w telefon, ale biorąc pod uwagę, że prawdopodobnie już nigdy więcej jej nie spotkam to postanowiłam się tym nie przejmować. Po kilkudziesięciu minutach lotu Andreas przyszedł do mnie z jakimś facetem oznajmiając, że ten życzliwy człowiek zgodził się zamienić ze mną miejscem, abyśmy mogli siedzieć razem. Podziękowaliśmy mu, a potem zniknęliśmy na końcu samolotu. Niedługo potem okazało się, że drugi sąsiad, który siedział w rzędzie Andiego zniknął za sprawą wynegocjowania ze stewardessami miejsca w pierwszej klasie. Cwaniak, ale dzięki niemu mogliśmy nacieszyć się sobą na osobności. Usiadłam przy oknie, a Andi na środkowym fotelu. Wysłałam parę zdjęć Ginie z dopiskiem, że jesteśmy w drodze.

Małe wielkie życie | Andreas WellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz