save me from myself

229 18 5
                                    

Jego dłoń poruszała się z niewiarygodną precyzją, ciągnąc za sobą cienki jak papier pędzel, swobodnie zostawiający za sobą krwiste ślady.

Jego narzędzie zdawało się doskonale wiedzieć, co robić. Wiedziało, co dusza chłopaka chciała przekazać na płótno. Zbędne były więc myśli, słowa i wyobrażenia.

Wszystko wydawało się być czystą finezją.

Miał nadzieję, że kontury, jakie oddał, były równoznaczne z obrazem, jaki zobaczył we śnie. Że istota, która poruszała się w jego głowie, była choć w połowie procenta podobna do tej, która patrzyła na niego teraz. Do tej, którą sam miał odwagę stworzyć.

Nie pamiętał, od jak dawna owa postać przychodziła do niego(albo jak dawno to on przychodził do niej). Jakie mogło mieć to jednak znaczenie?

Dla Jeona Jeongguka liczyło się tylko to, co związane było z chłopakiem. Jego blond włoski, unoszące się lekko do góry, jakby miały własne skrzydła. Jego czarne jak pióra kruka tęczówki, patrzące śmiało przed siebie. Jego delikatna figura, którą Jeongguk tak bardzo pragnął wyrzeźbić.

Nawet jego porcelanowa skóra przyciągała wzrok. Zdawała się grać ulubioną melodię chłopaka z czasów, kiedy jego zmarła matka puszczała ją z pozytywki.

To wszystko sprawiało, że artysta miał ochotę spędzać całe poranki, popołudnia i wieczory przed płótnem, próbując odwzorować coś tak idealnego. Właściwie nie wyobrażał sobie robić cokolwiek innego w tym czasie. Jego tęsknota do kogoś, kogo mógł zobaczyć jedynie podczas snu nie pozwalała na normalne funkcjonowanie.

Siostra Jeongguka często wchodziła mu niepostrzeżenie do gabinetu i obserwowała go podczas pracy. Nigdy nie pytała go o inspirację do tworzenia historii o anielskim chłopcu. W końcu wiedziała, że wymyśli jakąś klawą anegdotkę na poczekaniu i utai prawdziwe znaczenie tej blondwłosej istoty. To było tak bardzo w stylu jej młodszego brata.

Dzisiejszej nocy Jeongguk jak zwykle oczekiwał nadejścia chłopaka. Położył się na miękkim, nowym materacu, oparł jeszcze mokrą głowę o poduszkę i w momencie, w którym jego oczy spotkały delikatną poświatę księżyca, sen wziął nad nim górę.

Scena, w której się znalazł, była zupełnie inna od tych, w jakich był wcześniej. Nie było już pandemonium barw, ani fraktali, utworzonych z ogrodowych roślin. Nie było tego bałaganu, jaki go przytłaczał podczas wcześniejszych wizyt.

Po różnych rozmiarów drewnianych ramach, umocowanych do płótna, rozpoznał, że jest w ogromnej pracowni. Półmrok, nadawany poprzez milion bibelotów i tylko jedno, okrągłe okno w dachu, sprawiał, że po chłopaku przechodziły raz po raz zimne dreszcze.

Niemal czuł powiew wiatru i zapach dymu, wynoszony poprzez uchyloną szybę.

Wśród tylu rzeczy rozpoznał zakurzony fortepian z małym, okrągłym krzesełkiem, kilka porozrzucanych po podłodze tubek z farbami, niedokończone papierosy i ogromną, zdobioną freskami zwierząt szafę.

Spojrzał w górę i spotkał się z malunkami miniaturowych aniołów, patrzących na niego z zaciekawieniem z sufitu. Teraz miał pewność. Znajdował się w pracowni, o której zawsze marzył. O której śnił, będąc małym bachorem, który, zamiast uganiać się za dziewczynami, podziwiał rysunki artystów, porozstawianych po metrze.

Uśmiechnął się do siebie. Jego głowa jak na zawołanie została zalana falą wspomnień. Jego serce zdawało się szaleć, a dłonie pocić z podekscytowania. Był tak zaabsorbowany swoją wizją, że zdawał się nawet nie zauważyć postaci, której wolny krok podkreślało skrzypienie starych paneli.

outline ※ kth.jjkTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang