Hajda na katakana!

42 6 0
                                    

Wieczór był chłodny i wilgotny. Mżawka ustała, zmrożona temperaturą bliską zeru i zamieniła się w szadź osiadającą na wszystkim, co popadnie, łącznie z Deanem Winchesterem, leśną przecinką, na której się zatrzymał i skrajem drogi stanowej E-70. W blasku przednich reflektorów potężnej hondy valkyrii w przywiędłej trawie i w suchych wiechciach na poboczu migotały drobinki zmarzniętej mgły. Przejeżdżające drogą samochody wlokły za sobą ogony z wody i lodowych grudek, a kierowcy zerkali na motor i jego właściciela z mieszaniną szacunku, współczucia i satysfakcji, że w przeciwieństwie do tego idioty jest im sucho i ciepło.

Tyle, że Deanowi pogoda ani chłód nie przeszkadzały. W najmniejszym stopniu. Nie marzł i nie musiał rozcierać rąk, czy popijać z piersiówki, żeby się rozgrzać, a skórzana, motocyklowa kurtka, takież rękawice bez palców i spodnie wpuszczone w ciężkie trapery (zrezygnował z wysokich, motocyklowych butów, bo sprzączki, paski i okucia brzęczały jak ostrogi) nie przepuszczały wilgoci. Edwin Pulawsky dobrze wiedział, jak się zabezpieczyć przed złymi warunkami pogodowymi (z tego, co wspominała Marnie, jeździł valkyrią na polowania nawet zimą), a Dean skwapliwie skorzystał z jego wiedzy i zasobów, ciesząc się, że byli podobnych rozmiarów.

Nie mógł inaczej. Odkąd zobaczył srebrno-czarny, potężny motocykl z ogromną ilością chromów kurzący się w garażu domostwa przy Kenny Road, nie przestawał o nim mówić, aż Marnie zgodziła się, by go zaanektował (dla niej valkyrie była za wielka i za ciężka do prowadzenia), dorzucając rzeczy po ojcu i swoje błogosławieństwo wraz z groźbą, że jeśli choćby zadrapie lakier, zamorduje go maczetą - tępą, żeby bardziej bolało.

Dean zgodziłby się na wszystko. Wolałby swoją Dziecinę, ale chwilowo nie mógł jej odzyskać, a valkyria śmiała się do niego wszystkimi sześcioma cylindrami i ponad 300 kilogramami chromowanej wagi. Przez chwilę zapomniał, że jest wampirem, i to przeważnie na głodzie nie do zaspokojenia (bycza krew syciła i regenerowała, ale czegoś w niej brakowało), z jego zmartwychwstałym bratem działo się coś niedobrego, Lisa nie chciała go widzieć, niedowidzi na jedno oko, a ostatni miesiąc spędził w izbie tortur Waltera, na zmianę marząc, by rozszarpać starego łowcę na strzępy, lub by tamten w końcu przestał go męczyć i skrócił o głowę. Po prostu musiał przejechać się tym motoryzacyjnym cudem nad cudami, najlepiej nucąc pod nosem „Born to be wild".

Poza tym rozdzielenie się na wieczornego wabia wcale nie było takim głupim pomysłem.

I tak Marnie wsiadła do autobusu Night Owl kursującego na nocnej linii między miasteczkami satelitami otaczającymi Columbus, a Dean pojechał tą samą trasą, co jakiś czas zatrzymując się przy przystankach, a czasem pomiędzy nimi, bacznie przyglądając się, kto wysiada i czy nie będzie miał ochoty na przekąszenie współpasażera lub współpasażerki, o samotnym idiocie na motorze nie wspominając.

Co prawda istniało niebezpieczeństwo, że katakan wyczułby w nim wampira, nie człowieka, ale Dory przygotowała mieszankę z szafranu, tulejnika amerykańskiego i trójlistu, skutecznie kryjącą zapachy przed wampirzym powonieniem i natarła nią motocyklową kurtkę Deana, burcząc pod nosem, że to marnowanie najdroższej przyprawy świata. Marnie nie skorzystała z kamuflażu – w końcu miała wydawać się ofiarą kuszącą smakowitym zapachem. I wyglądem. Dlatego do autobusu Night Owl wsiadła nie łowczyni w traperach, bojówkach i myśliwskiej kamizelce, a mocno wymalowana młoda kobieta w butach na obcasach, z mocno natapirowanych włosach, w wydekoltowanej bluzce, kusej kurteczce i mini spódniczce. Dean śmiał się, że z takim wizerunkiem szybciej poderwie gościa na jedną noc, czy choćby godzinę, ale Marnie tylko zatrzepotała wytuszowanymi do granic możliwości rzęsami, wzruszyła ramionami i poprawiła ułożenie maczety, bezpiecznie ukrytej pod połą kurtki.

Do krwi ostatniejWhere stories live. Discover now