Rozdział 1

276 21 5
                                    

Nie wiedział ile dokładnie czasu minęło od śmierci Zane'a. Cały czas jak o tym myślał bolało go to tak samo jak w ten dzień, ale z drugiej strony wydawało mu się, że cała ta sytuacja miała miejsce wieki temu. W rzeczywistości minęły jakieś cztery miesiące. Stał teraz za barem małego Pubu i rozmyślał. Ostatnio stał się bardzo małomówny. W sumie nic dziwnego jak nie miał się do kogo odezwać. Niby bar miał sporo klientów, ale Jay wydawał tylko drinki, a kiedy ktoś chciał do niego zagadać zbywał go pół słówkami. W domu też nie bardzo miał z kim pogadać. Za każdym razem kiedy wracał do mieszkania stawał przed lustrem i zastanawiał się co się z nim stało. Kiedyś pogodny, gadatliwy, żartobliwy, a dziś... nie pamiętał kiedy się ostatnio uśmiechał, a jedynymi osobami z którymi normalnie rozmawiał byli jego rodzice, których odwiedzał mniej więcej raz w tygodniu. Chłopak mieszkał teraz w małym mieszkaniu które było praktycznie puste, stały tam tylko pojedyncze meble. Praca za barem w gruncie rzeczy była nie najgorsza. Jeżeli tylko nie trafił się jakiś natrętny typ, który cały czas próbował z nim rozmawiać. Mało osób go tu kojarzyło, a jemu to odpowiadało. Do pracy chodził wieczorami, a do domu wracał nad ranem.

- Co podać? - zapytał bez cienia emocji kiedy zobaczył kolejnego człowieka podchodzącego do baru.

- Wodę proszę - odparł nieznajomy.

Nalewając napój Jay przyjrzał mu się dokładnie. Miał na sobie kaptur, spod którego wystawały pojedyncze kosmyki włosów. Podał mu wodę i poszedł do kolejnych klientów. Wyglądał dziwnie, ale w sumie przez to miejsce cały czas przewijają się jacyś dziwacy.

Po skończonej robocie wrócił do domu i od razu położył się spać. Jutro po południu miał jechać do rodziców. Spał bardzo niespokojnie. Śniła mu się śmierć Zane'a, Nya, Cole. Obwiniał się po części za to, mógł mu pomóc, ale tego nie zrobił. Nya miała rację, jest tchórzem.

Obudził się koło dziesiątej. Ubrał się i zjadłszy śniadanie, wyszedł z domu. Przeszedł kawałek i stanął na przystanku autobusowym. Autobus, na który czekał miał go zawieźć prosto pod złomowisko.

Po kilkudziesięciu minutach jazdy w końcu dotarł na miejsce. Wyszedł z autobusu i podszedł do drzwi. Zanim zdążył zapukać drzwi się otworzyły i wpadł w objęcia swojej matki.

- Też się cieszę, że cię widzę - powiedział - ale spokojnie, przecież nie wracam z żadnej wojny - dodał.

- Właśnie Eddno, bo go udusisz - zza pleców pani Walker wyłonił się ojciec chłopaka.

- Cześć tato - powiedział i uścisnął dłoń ojcu.

- Wejdź ugotowałam twój ulubiony rosołek. Ja jestem ciekawa co ty tam w ogóle jadasz?

- Mamo, to samo co tydzień temu - za każdym razem jego matka rzucała takim tekstem, zmieniała się tylko potrawa.

- To co tam u ciebie synu? - spytał Edd.

- Nic specjalnego, to co zwykle.

Reszta dnia minęła im na nie specjalnie ciekawej rozmowie, co nie specjalnie komukolwiek przeszkadzało, cieszyli się po prostu swoją obecnością. Wieczorem chłopak pożegnał się z rodzicami i wsiadł do autobusu, musiał zdążyć na następną zmianę.



                                                                                          ***



Kolejne dni nie różniły się niczym od innych, praca, dom, praca, dom.

Był dzień po wizycie na złomowisku. Lekko zmęczony nalewał kolejnego drinka. Za godzinę kończył zmianę. Do pubu weszła zakapturzona postać, podeszła do baru.

- Co podać? - zapytał znudzonym głosem, nawet na niego nie patrząc.

- Wodę - odparł nie spuszczając Jaya z oka.

Chłopak nalał napój i poszedł obsługiwać innych klientów. Nieznajomy wolno siorbał płyn cały czas wodząc wzrokiem za brunetem. W pewnym momencie szklanka zrobiła się pusta. Nieznajomy wstał i poszedł na środek sali. Wszyscy się na niego dziwnie spojrzeli.

- Wszyscy wychodzić, teraz - powiedział głosem nie cierpiącym sprzeciwu.

Obcy był dosyć szczuły, ale przez jego pelerynę lekko były zarysowane mięśnie. W knajpie siedzieli głównie tędzy, muskularni ludzie, więc nikt nic sobie nie zrobił z tego "rozkazu".

- Co ty sobie myślisz złamasie? - krzyknął jeden z nich.

- Ostatni raz ostrzegam, wszyscy stąd wychodzicie, wszyscy oprócz ciebie - mówiąc to wskazał na Jaya.

O co chodzi? Kim jest ten człowiek? Miliony myśli tłoczyło się w jego głowie. Czuł, że on może być niebezpieczne, ale zatem czego od niego chciał?

- Tego już za wiele - zaczął inny gość i wstał.

- Nie - przerwał mu brunet - wyjdźcie, dla waszego dobra - w jego głosie można było wyczuć wyraźne zdenerwowanie.

- O co tu chodzi? - powiedział inny

- Koniec tego - powiedział koleś w kapturze, po czym machnął ręką i wszystkie osoby z baru wyleciały za drzwi, a one same zamknęły się.

- Czego ty chcesz? - zapytał zdenerwowany chłopak.

- Widzisz, łączy nas dużo więcej niż ci się wydaje.

- Niby co? - był zdenerwowany, nie wiedział o co może chodzić. Chciał podejść bliżej, ale z ręki "kaptura" coś wystrzeliło, coś znajomego, jednak nie widział co to, ponieważ został przygwożdżony do ziemi.

- Dowiesz się w swoim czasie, jednak na razie musisz wiedzieć, że bardzo by mi odpowiadało gdybyś przez najbliższy czas nie wywoływał błyskawic - powiedział spokojnie.

- Nie wywoływał błyskawic? Przez ostatnie parę miesięcy nie użyłem mocy ani razu! - krzyknął przerażony.

Nieznajomy westchnął tylko z politowaniem i za pomocą tej samej siły, za pomocą której powalił chłopaka, obrócił go na brzuch. Wyjął z kieszeni mały nóż i rozciął jego koszulę. Potem skierował otwartą dłoń w stronę swojej ofiary.

- Nie to nie może być koniec - pomyślał.

- Spokojnie nie zabiję cię, przynajmniej nie teraz - powiedział wzniosłym głosem nieznajomy.

Przyłożył ową dłoń do gołych pleców Jaya. Na skórze chłopaka zaczęły się wypalać jakieś linie.

Ból jaki w tym momencie czuł był tak niewyobrażalny. Chciał krzyczeć, ale głos stawał mu w gardle. Czuł jakby ktoś go palił. Normalnie rzucałby się z bólu, ale nie mógł nawet drgnąć.

- Spotkamy się jeszcze - powiedział obcy, po czym ból przestał się nasilać, a on sam zniknął.

Ruchy bruneta nie były już skrępowane, ale nie miał siły by wstać o własnych siłach. Leżał tak przez jakiś czas, aż w końcu zebrał siły i wstał. Doczłapał się na zaplecze po kurtkę, zamknął lokal i wyszedł. Było nad ranem, a on ledwo szedł. Kurtka, którą zarzucił sobie na ramiona mocno obcierała owe kontury. Chciał jak najszybciej być w domu, by ten koszmar się skończył. Ledwo wszedł do mieszkania. Położył się w łóżku na brzuchu i próbował zasnąć, ale ból był zbyt duży, a ta tajemnicza postać nie dawała mu spokoju. W jaki sposób są "połączeni"? Kim on w ogóle jest? I czego od niego chciał?









-----------------------------------------------------

Hej

Na wstępie zakończenia chciałam zaznaczyć, że tu nie ma czegoś takiego jak zegar biologiczny :) Pierwszy rozdział jak widzicie z tak zwanej grubej rury. Mam nadzieję, że się podobał. Może cie pisać swoją opinię w komentarzach, dawać jakieś wskazówki itd.

Pozdrawiam

Mridana

Kiedy Piorun Przestanie ŚwiecićDonde viven las historias. Descúbrelo ahora