Prolog

2 0 0
                                    


30 listopada wtorek 2011 r. Rynek Wrocławski.

- Dalek! - Wydając z siebie niewyraźny bulgot, jego lekko pucołowata twarz zalała się łzami.

- Mały wszystko będzie dobrze, to potrwa tylko chwilkę, nie płacz. - Darek Kozłowski posadził swojego bratanka w fotelu. Mimo, że był postawnym mężczyzną, od środka wzburzała w nim fala strachu, wypełniając najmniejsze naczynko i skrawek skóry.

Tłumy ludzi waliło w ogromne drzwi tymczasowego laboratorium, modląc się, by ich krew okazała się dobra, że w jakiś sposób jest inna niż dotychczas. Jednak dla milionów, jak nie miliardów nie było najmniejszych szans. Wirus opustoszy ich ciała i zmieni w puste powłoki zdolne tylko i wyłącznie do niszczenia, przeżuja i wyplują resztki sumienia i człowieczeństwa.

Drobna pielęgniarka podeszła do Kamila. Miła na sobie biały kitel, maseczkę, gogle i zielone, gumowe rękawiczki. W oczach Małego wyglądała jak kosmita nie z tego świata. Chłopiec zaniepokojony całym zamieszanie i dziwną panią, bacznie obserwował każdy jej ruch z ogromnym przerażeniem w przekrwionych od płaczu oczach. Co musiało się dziać w tej małej główce wystraszonego dwulatka. Pielęgniarka zacisnęła opaskę na trzęsącej się ręce Kamilka. Jego nabrzmiałe żyłki wyszły na wierzch, pielęgniarka wyjęła ze sterylnego opakowania srebrzystą igłę.

- Nie będzie boleć, tylko nie ruszaj ręką, dobrze? - Spojrzała na niego, skrycie odpowiedział jej spojrzeniem.

Kobieta przetarła rękę wacikiem i wbiła igłę. Na twarzy chłopca pojawił się grymas, jednak nie wydała z siebie najcichszego dźwięku niezadowolenia, bo przecież obiecała Darkowi. Ciemnoczerwona krew spływała do ampułki, sączą się powoli. Wszędzie do okoła słychać było krzyki i błagania skłębionych ludzi. Napierali na drzwi w nadziej, że ktoś im pomoże, uratuje ich i ich dzieci.

Nagle z końca korytarza przywlókł się ostry dźwięk tłuczonego szkła. Jeden z dobijających się mężczyzn wraz z żoną i małą dziewczynką w podobnym wieku co Kamilek, wybił szybę metalową pałką. Kawałki szkła rozproszyły się po podłodze, tworząc ostry, mieniący się w świetle labirynt. Roztrzęsiona kobieta z głębokim żalem w oczach po raz ostatni pocałowała swojego męża. Przycisnęła do siebie zapłakaną córeczkę i wdrapała się przez okno. Ciężko oddychając ruszyła ku sali, w której siedział Mały. Zaniepokojona dziwna pani szybko wyciągnęła igłę z jego ręki i zakleiła ją plasterkiem.

- Przyciskaj do raki wacik, a Darek zaraz do ciebie przyjdzie.

Kobieta szybko zniknęła za drzwiami. Kamil nie wiedziała, co się dzieje. Otaczali go dziwni ludzie, ostre przedmioty, z każdej strony atakowały krzyki ogarniętych paniką ludzi. Siedział sam w nieznanym miejscu, bez rodziców, których i tak już nigdy nie zobaczy i bez Darka, jego najlepszego Darka. Po chwili w korytarzu rozległy się krzyki i jeszcze pięć czy sześć, pielęgniarek, Mały jeszcze wtedy nie umiała liczyć, pobiegło w stronę dziwnej pani.

- Proszę pomóżmcie nam! - Zrozpaczona kobieta dławiła się własnymi łzami.

- Proszę Pani, proszę się uspokoić, wyjść z laboratorium i poczekać w kolejce. - Pielęgniarka z lekko zaniepokojonym tonem w głosie zrobiła krok do przodu.

- Ale jesteśmy właściwi, naprawdę jesteśmy zdrowi! - Kobieta nie mogła powstrzymać łez. Przytulała córkę do piersi, jak tylko mogła.

Oszołomiona kobieta spojrzała na inne pielęgniarki. Przełknęła powoli ślinę i odwróciła wzrok w stronę roztrzaskanego okna. Kilka osób próbowało wślizgnąć się do środka jednak policjanci nie dawali za wygraną. Spuściła głowę, pociągając nosem.

- Dobrze pójdzie pani z Sylwią do sali nr 4, ale jeśli mnie pani okłamała, od razu zostaniecie wydaleni.

- Dziękuję! - W oczach matki pojawiły się błyski i strużki wdzięczności.

Dziwna pani posłała spojrzenie Sylwi i wróciła do sali. Mały siedział na kolanach Darka popijając pomarańczowy soczek w kartoniku z małą, żółtą słomką. Kobieta weszła po cichu do pomieszczenia. Darek posadził Kamila na kozetce i poprosił pielęgniarkę na słowo.

- Mały zostań tu chwilę i niczego nie ruszaj, muszę porozmawiać z Natalią. - Spojrzał na chłopca i posłał jemu ciepły uśmiech.

Kamilkowi nie podobało się, że dziwna pani rozmawia z jego Darkiem. Odchylił się lekko w prawo, żeby dalej ich widzieć. Twarz mężczyzny pokrył poważny grymas. Jego oczy wypełniał po same brzegi błagalny wyraz. Mały słyszał tylko skrawki ich rozmowy, ale i tak był za mały, żeby ich dobrze zrozumieć.

- Natalia proszę, zrób to dla niego. - Złapał pielęgniarkę za ramiona.

- Darek nie mogę co jeśli... - Jej ciepły głos przypominał Kamilowi głos mamy, za którą tak bardzo tęsknił.

- Nic się nie stanie, znajdę sposób, przysięgam, nikt się nie dowie. Błagam! - Z kącika oka spłynęła łza, zatrzymując się na drobnych zmarszczkach.

- Ale... - Zacisnęła delikatnie dłoń na jego nadgarstku.

- Proszę, nie mogę go stracić. - Natalia spojrzała mu głęboko w oczy, po czym spuściła wzrok. Ciężko przełykając ślinę, znów na niego spojrzała.

- Dobrze, ale pamiętaj, jeśli coś się wyda ,nie będę bronić cię za wszelką cenę. - Skrzyżowała ręce.

- Boże jesteś wielka! - Twarz Darka od razu przybrała żywszego wyrazu. W fali radości pocałował ją w usta.

- Nie ma za co bądź ostrożny. - Uśmiechnęła się ciepło, męzczyzna lekko zpeszony odwzajemnił usmiech.

Kamil ssała słomkę, aż w końcu dotarło do niego, że sok się skończył. Siedział na kozetce, machając nóżkami w powietrzu. Znudzony zaczął się rozglądać. Wszędzie igły, ampułki z krwią, jakieś dziwne buteleczki i ten nieprzyjemny zapach od którego kręciło mu się w nosie. Na środku jednej ze ścian wisiał plakat z napisem AB-. Oczywiście Kamil nie wiedziała co to jest, ale ze wszystkich sił próbowała odgadnąć, co tam jest napisane. Pochylił w skupieniu główkę i zmrużyła delikatnie oczy. Niestety jedne słowa, które rozpoznawała na papierze to mama, tata, pies i słoneczko. Znudzony wypatrywała czy może Darek nie wraca, chciał już stąd wyjść i nie musieć słuchać tych okropnych wrzasków. Zniecierpliwiony zmarszczył piegowaty nos.

-Dalek! Chodź! - Krzyknął cienkim i piskliwym głosem. Nikt jednak nie odpowiedział.

Zmotywowany, żeby wreszcie stąd się wydostać, pokracznie zaczął schodzić z kozetki. Jedna noga, już prawie... Za daleko, nie sięga. Na jego twarzy pojawił się ogromny grymas niezadowolenia i złości. Powolnie wdrapała się z powrotem.

- Dalek! Dalek! - Krzyknął, najgłośniej jak mógł. W korytarzu rozległy się kroki.

Do sali wszedł mężczyzna. Kamil uśmiechnął się od razu. Tuż za nim powoli weszła dziwna pani, jego mina od razu zrzedła. Nie polubił dziwnej pani, nic, a nic.

- Już jestem Mały i zabieram cię do nowego domu, co ty na to ? - Darek rozłożył ramiona i podbiegł do chłopca.

- Okej. - Uśmiechnął się szczerbatym uśmiechem i wtulił się w niego.

Kwiaty MarsaWhere stories live. Discover now