Dziś jestem ładna. Dokładam różu na policzki i tuszu na rzęsy. Muszę być uważna, wyraźna, muszę być podobna do samej siebie, bo inaczej naprawdę się zgubię. A nie chcę się zgubić, bo nikt nie będzie mnie szukał. Izka puka trzy razy, jaka niepotrzebna konspira, mam chęć krzyknąć, dawno z tego wyrosłyśmy, ale tylko otwieram drzwi i przepuszczam ją. Ostatni raz dotykam pędzlem prawego policzka i wchodze za nią do kuchni. Jestem bezpieczna. Polewamy w specjalne kieliszki, to specjalne wino, na specjalny wieczór, który dziś ogarniamy. Trochę się boję, trochę nie chcę, ale przecież jestem z nią. Z nią jestem lepsza. Mniej jestem w swojej głowie, więcej mnie przy tym stole.

Usta barwią mi się na brudną czerwień, jestem taka spokojna, rozluźniona. Już nie muszę nigdzie jechać, już mogę być tylko tutaj, tylko kupmy jeszcze jedno. Nie marudź, dziś znajdziemy. Daj spokój. On tam będzie. Nie będzie go. W sumie nie wiem, ktoś przecież będzie, to nie musi być on. To nie musi być on, ma racje. Wycieram usta wierzchem dłoni, moje dłonie to katastrofa. Chciałabym mieć nadgarstki takie jak Izka, ale nie mówię jej tego, bo przestanie jeść cokolwiek. Dawno widziałam, żeby jadła cokolwiek. Ogórki przy wódce, jakoś zimą. Przydusiła nas wtedy bieda. Pamiętasz? Dobra, zbieram siły, się, wszystko. Najważniejsza jest ta cisza we mnie. Brudna czerwień ciszy. Uciszyło potwora we mnie. Chcę więcej.

Zasada numer jeden: nie rozdzielać się (chyba, że na wyraźną i dobrze wyartykułowaną prośbę). Zasada numer dwa: jedna przejmuje dowodzenie (i pilnuje naszych cipek). Zasada numer trzy: zaczynasz rzygać - przestajesz pić. Bo nie, to wcale nie jest ze sobą jednoznaczne. Przynajmniej dla mnie.

Kiedyś poznałyśmy trzech śmiesznych gości. Gadaliśmy i piliśmy. Co jakiś czas ktoś wymiękał. Cuciliśmy. Wracał do stołu. Żadnych rąk między udami, żadnych rumieńców i niezręczności, żadnych durex'ów.. Po prostu gadaliśmy o życiu i zapijaliśmy je. Bo wszycy byliśmy samotni, choć każdy na inny sposób. Byłam lekka i spokojna. Po prostu spadaliśmy w niebyt, w te wszystkie gorzkie żale, które stawały się słodkie, bo były udziałem każdego z nas. Nad ranem zebrałyśmy nasze rzeczy i wróciłyśmy do niczego, co miałyśmy.

Tej nocy nie spotykamy nikogo ciekawego. Siedzę na piasku i patrzę w wodę, jedno piwo za dużo odkręca mi kraniki w oczach i zanim się obejrzę, szlocham żałośnie. Izka odtańcowuje swój taniec; Kama, co Ty, patrzą, Kama, bo zobaczą, bo zrobisz z nas pośmiewisko, boże, nigdy już się tu nie pojawię, Kama, uspo-kuj-się. Więc Kama przestaje. Zaczynam płakać do środka, do siebie, do swojego żołądka. Wracamy zmęczone, przetrzeźwiałe, rozmazane, mam piasek w skarpetkach. Nie znalazłyśmy. Nie znalazłam. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 14, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Melodia spadaniaWhere stories live. Discover now