3/3

1.1K 186 72
                                    

(Dla smutku x10 włącz piosenkę z mediów)

Zupełnie traciłem poczucie czasu.
Chciałem... Chciałem tu wrócić, szybko, chciałem wracać codziennie, ale nie sądzę, żeby był w tym jakikolwiek sens. Miał minąć dzień, dwa. Minęło pół roku.

Pół roku. Dużo się działo.
Poznałem chłopaka, ale on mi Go nie zastąpi. Nasza relacja szybko się skończyła, bo nie jestem w stanie zbudować niczego trwałego, mając przed oczami mojego Anioła. Chodziłem na różne terapie, psychologowie, psychiatrzy, byle tylko dać w końcu z tym wszystkim spokój.
Oni nie wiedzą, o czym mówią. Nie znali Go tak, jak ja. Nie przysięgali Mu tylu rzeczy, nie obiecywali, nie planowali wspólnej przyszłości. Może i byłem głupi, robiąc to tak szybko. Może i postradałem zmysły, oświadczając się Mu, wiedząc, że sam czasem nie radzi sobie problemami, ale ja... ja byłem dla Niego. Tego nie umiem zrozumieć, czemu do czegoś takiego się posunął?

Mniejsza... Miałem dalej opowiadać.

Po oświadczynach pojechaliśmy na tydzień nad morze, wynająłem domek z pięknym widokiem. Przez ten tydzień miałem być tylko ja i On.
Wtedy też był nasz pierwszy raz. Było pięknie, klimat był bezbłędny, oboje byliśmy zadowoleni.
Po powrocie wakacje spędziliśmy dosyć "zwyczajnie", potem było rozpoczęcie roku szkolnego. Dosyć zwyczajnie. Byliśmy w związku już w miarę długo, czuliśmy się swobodnie w swoim towarzystwie. Uczucie nie ustępowało, a wręcz przeciwnie - oboje czuliśmy, że zbliżamy się do siebie jeszcze bardziej (o ile to możliwe...).
I nastał czas naszej rocznicy. Przyjaciele upiekli tort, czuliśmy się jak w niebie. Dzień i noc spędziliśmy w gronie przyjaciół, bawiąc się, rozmawiając. To jeden z bardziej pamiętnych wieczorów. Nie przez sam fakt, że była to rocznica, ale przez wrażenia, jakie wtedy były.

Tydzień później stało się coś dziwnego. Bał się mnie. Unikał dotyku. Oddalał się ode mnie, nie chciał o tym rozmawiać, a ja popadałem w paranoję przez tę niewiedzę. Do jasnej cholery, co się działo?
Była tylko jedna osoba, paląca podczas wizyty w pizzerii szatynka, Jego przyjaciółka. Tylko ona wiedziała. Nie chciała mi nic powiedzieć. Utknąłem, nie wiedząc, co zrobić, nikt nie raczył mnie poinformować. Mogłem domyślać się różnych rzeczy.
W ciągu kolejnego tygodnia, jak ręką odjął. Znowu wszystko wydawało się dobrze, nie było powodów do przejmowania się.

W szkole oczywiście natłok materiału, jak to bywa w moim wieku. Cieszyłem się każdą chwilą spędzoną z Nim. Zapowiadało się na bardzo długi związek, jeśli nie "ten jedyny".
Zbliżało się Boże Narodzenie, kupiliśmy sobie wzajemnie prezenty. Znowu było miło. Zapomniałem zupełnie o tej dziwnej przepaści, która czasem o sobie przypominała, gdzieś z tyłu głowy. Teraz jest dobrze, więc co się przejmować jakimś dziwnym incydentem?

Sylwester spędziliśmy w stolicy, razem ze znajomymi. Kolejna pamiętna noc. Tak, jak w czasie rocznicy, bawiliśmy się. Wspólne odliczanie, siedzenie do rana, spanie do południa. Żyć nie umierać.
Czułem, że ten rok to początek czegoś... niezwykłego. Czegoś cudownego.

Minąłem się z prawdą.

Styczeń był zwyczajny, ale coś zdecydowanie wisiało w powietrzu.

Moje Kochanie, mój Skarb, tyle imion, którymi Go nazywałem, tyle imion, którymi jeszcze mogłem. Tak wiele dni, których mogłem z nim jeszcze spędzić...

Luty.

Siedemnasty lutego. Trzy dni po walentynkach, wyryty w moim umyśle strzał, którego nikt się nie spodziewał. Zrobił to w moim domu. Nie wiem, skąd wziął broń. Nie mam pojęcia, co Go do tego nakłoniło.

Moja matka krzyczała, ale nie tak głośno jak ja. Dzisiaj już wyrzucona, szara koszulka, wtedy splamiona Jego krwią, gdy przyłożyłem do siebie przestrzeloną na wylot głowę. Martwe ciało, w czerwonej kałuży, ja, cały roztrzęsiony, w amoku, krzyczący, wołający Jego imię, jakby z nadzieją, że to wszystko kłamstwo, koszmar, a ja zaraz się obudzę, z Nim w ramionach. Miałem krew na ustach, które przyłożyłem, by pocałować go w czoło. Matka, wciąż w histerii, zadzwoniła po pogotowie.

Siłą odrywali mnie od Jego ciała.

Przez kolejne kilka dni nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Nie umiałem żyć bez Niego. Nie byłem w stanie sobie poradzić ze świadomością, że nie będę mógł spać z Nim w jednym łóżku, że ostatni raz dotknę Go jako martwe ciało, przedwcześnie odebrany mi cud, tak brutalnie, bez wyjaśnień.
Na świecie nie ma sprawiedliwości. Moja miłość leży kilka metrów pod ziemią, nieuchwytna.

Przynajmniej zdjęcie na nagrobek wybrali ładne. Widać Jego onieśmielający uśmiech, w którym się tak zakochałem. Każdy, kto przychodzi odwiedzić grób, milczy, wpatrzony w tę piękną twarz. Taka osobista rozmowa. Nawet po śmierci jest dobrym powiernikiem.

Codziennie chodzę na cmentarz, tylko do niego, rycząc przy grobie jak dziecko. Ostatnio już coraz mniej łez, więcej bólu psychicznego. Przez te pół roku uczyłem się żyć bez Niego. Bezowocnie.

Wszyscy wciąż zastanawiają się, czemu do tego doszło. Jego przyjaciółka jutro idzie składać zeznania na policji. Mówiłem, że ona o czymś wie. Pytanie, czemu tak z tym zwlekała? Do ostatniej chwili?

Idę na grób, z zimnym przedmiotem w kieszeni. Jest szesnasty sierpnia, godzina 23:57.
O północy będzie dokładnie pół roku od jego śmierci.
Uśmiecham się, tak, jak uśmiechałem się, gdy On jeszcze tu był. Czasem tyle wystarczyło, by się porozumieć.
Czuję się jak wrak człowieka. Pusty w środku. Zanim Go poznałem, to żyłem bez Niego, tak? Możliwe, ale już nie jestem w stanie tak żyć. Jestem na to za słaby.
Przykładam rewolwer do skroni. Na dłoni mam obrączkę, którą dałem Mu na zaręczyny. Na szyi wisi naszyjnik, który dostałem od Niego na święta. Patrzę na Jego cudowną twarz, za którą tęsknię. Wiecie o tym? Tęsknię za Nim. Tak strasznie mi Go brak. Tak strasznie chcę Go odzyskać.
Już niedługo.

Zamykam oczy. Zastanawiam się, jakie zdjęcie dadzą na mój nagrobek. Może położą mnie obok Niego?
Minęło pół roku, a ja nie nauczyłem się żyć bez mojego całego świata.
Tak to się kończy. W sumie ciekaw jestem, jak się potoczy ta cała sprawa na policji. Może wszyscy dowiedzą się, co takiego się stało. Ja się dowiem. Od Niego.

Mamroczę dwa słowa, które mówiliśmy sobie nawzajem wiele razy. Niby tylko słowa, ale zawsze przyśpieszały bicie serca i utwierdzały mnie w moim uczuciu.

"Kocham Cię."

Ciągnę za spust, a przed oczami wszystko znika, w ciągu sekundy. Nie czuję bólu. Czuję ukojenie, spokój... Nie umiem tego opisać, ale właśnie tego mi było trzeba.
Widzę Go. Zupełnie tak, jak Go zapamiętałem. Nie zmienił się. Cholera, tęskniłem. Tak bardzo, bardzo za Nim tęskniłem. Mogę w końcu Go dotknąć. Mogę w końcu wrócić.

Hej, kochanie.
Jest tyle rzeczy, o których chcę Ci opowiedzieć.
Wracam do Domu.

✓ - i'm coming home • bxbWhere stories live. Discover now